Niezwykły podziemny świat stanu Tennessee, USA

Dodał Ewelina Raczyńska, 17 czerwca 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Niezwykły podziemny świat stanu Tennessee, USA

Tak jak sobie ostatnim razem obiecaliśmy, ja, John i Corey umówiliśmy się znów na wspólne „jaskiniowanie”. Tym razem w stanie Tennessee, zagłębiu najpiękniejszych jaskiń USA. Chłopaki odebrali mnie z lotniska w Nashville w piątek. Jest czerwiec, więc pogoda na południu USA niczym w dżungli, ponad 80 ichnijeszych stopni (> 27st C), 80-90% wilgotność. Ledwo szło tam oddychać! A żeby jeszcze było mało udaliśmy się tego dnia prosto pod jaskinię, do wilgotnego i dusznego lasu, pełnego chórów nieznośnie głośno kumkających żab i czepiących się o wszystko lian na drzewach.

 

Mapa

Rozbiliśmy kamping tuż obok otworu Run To The Mill, z nadzieją udania się tam następnego ranka. Cóż, ranek to pojęcie mocno względne, dla Corey-go to na pewno nie wcześniej niż 9:00!

Nie mniej pogoda nie zapowiadała się najlepiej. Tego dnia przez stan Tennessee miały przechodzić intensywne burze. Bynajmniej nie przeszkadzało nam to w dojściu do jaskini, bo przecież otwór mieliśmy niemalże tuż obok namiotów. Problem stanowiła jaskinia sama w sobie, wystarczy bowiem parę ulewnych godzin i jej wnętrze zapełnia się wodą pod strop.

Nie chcieliśmy zginąć tak mało bohaterską śmiercią, czekaliśmy zatem na ustąpienie deszczów. W międzyczasie udaliśmy się do paru ciekawych miejsc, min. jaskini jednej studni – Bo Allen Pit, ok -46m głębokości. Na dnie owej studni, znajdowała się kolekcja krowich i końskich czaszek. Nie mam pojęcia jak się tam znalazły skoro otwór tej jaskini był na wciśniecie się człowieka! Może je tam ktoś zatargał?

Wyjątkowo ciekawym doświadczeniem okazała się nie sama jaskinia, ale sposób oporęczowania. Noż Ci Amerykanie jak coś wymyślą! Sami zobaczcie.

Przed jaskinią "Bo Allen Pit"

Przed jaskinią „Bo Allen Pit” – „american way”

Następnego dnia lało nadal, musieliśmy zmienić nieco plany. Na dziś została, więc wytypowana jaskinia Rumbling Falls, długości prawie 40km!! Po moim zainteresowaniu poręczowaniem we wcześniejszej jaskini, John teraz już zawsze pytał „…approved by polish instructor?”. Ale trudno było o „approval” jak w studni o głębokości 60m lina 9mm (wprawdzie nówka sztuka, ale sztywna jak bat -zdjęcia) tarła o każdy kant, bo na co komu przepinki „przecież wtedy większość Amerykanów by tu nie mogła zjechać!”  jak tłumaczył John. Zamiast przepinek na kantach co jakiś czas wiszą, jak je nazwałam „kocyki” (kawałki kocopodobnego materiału). Na szczęście studnia miała kształt dzbana, tarcie więc występowało tylko na początku zjazdu. Ale nie o tym, nie o tym!

Zdecydowanie najciekawszym miejscem w tej jaskini jest znana sala Rumbling Room (to ta właśnie ciekawie oporęczowana). Ale nie głębokość ani objętość robi tu wrażenie – choć jest to największa sala USA, na wschód od rzeki Missisipi – ale wygląd i budowa samej studni. Niesamowite miejsce, jak nie z tego świata!

Rumbling Falls

Rumbling Falls Cave fot. Adam Haydock (http://adamhaydock.blogspot.com/)

Mimo, iż jaskinia jest bardzo często odwiedzana przez miejscowych grotołazów, to tego dnia Corey znalazł najprawdopodobniej kompletnie nowy ciąg, z kilkoma wielkimi salami! Ach, pozazdrościć tym Amerykanom. Nie dość, że o otwory jaskiń potykają się w swoich ogródkach, to jeszcze ciągle czeka na nich masa nieodkrytych miejsc w ich podziemnym świecie.

Spędziliśmy w tej niezwykłej jaskini cały dzień. Kolejnego mieliśmy nadzieję szykować się już do jaskini Run To The Mill, burze już bowiem całkiem ustały.

Run to The Mill - pod otworem przepak

Run to The Mill – przepak pod otworem

W poniedziałek rano, o samym świcie (ok 7:00 – jak mówiłam to pojęcie względne), udało mi się chłopaków wyciągnąć ze śpiworów i choć strasznie marudzili, po mojej komendzie „put on oversuits, do not discuss!”, udało mi się ich wwlec do jaskini. Oczywiście, jak już do niej weszli byli szczęśliwi i szybko się obudzili, gdyż pierwsze 1,5h drogi szliśmy cały czas w meandrze pełnym wody, czasem nawet po pachy. Ale jak zwykle, Amerykanie mają lepiej, temperatura w tych jaskiniach to około 15 st C, woda więc jest też o wiele cieplejsza niż w naszych. Kąpiel nie należała zatem do tych z rodzaju „znikających przyrodzeń”;). Ten ciasny pełen wody meander, wpada w końcu do wielkiej studni, gdzie to zaczyna się już prawdziwy podziemny, milowy rzeczny gang…

Rumbling Falls Cave fot. Adam Haydock (http://adamhaydock.blogspot.com/)

Run To The Mill Cave fot. Adam Haydock (http://adamhaydock.blogspot.com/)

Warto też jeszcze wspomnieć, że Run To The Mill należy do jaskiń udostępnionych przez SCCI – Southeastern Cave Conservancy, Inc. Jest to organizacja non-profit, która – jak powiedział John – „kupuje i chroni jaskinie, żeby grotołazi mogli się nimi dowoli nacieszać”.

A mi teraz pozostało nacieszać się wspomnieniami i nadzieją, że może jeszcze się we trójkę spotkamy w jaskiniach. Może tym razem…w Meksyku? Kto wie….

Ewelina Raczyńska

 

PS. A lot of thanks for Adam Haydock, who agreed to publish his beautiful photos.

Sen o hawajskiej… jaskini – w Kazumurze

Dodał Ewelina Raczyńska, 14 czerwca 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Sen o hawajskiej… jaskini – w Kazumurze

W pewien majowy piątek moja stopa stanęła na Big Island, na Hawajach (50 stan USA od 1959r.). Bynajmniej to nie upał wprawił mnie w osłupienie, a raczej wygląd lotniska. Nazwałam go lotniskiem „pod palmami”, gdyż nie był to budynek, a raczej kilka ławek pod dachem. Była już noc, wiec od razu skierowałam się do hotelu w turystycznej miejscowości Kailua-Kona.

 

Mapka

 

O samym świcie ruszyłam w drogę. Tego dnia moim celem było zobaczenie wyspy i wejście na najwyższy na wyspie i szósty pod względem wysokości punkt tej części świata, wulkan Mauna Loa (4169 m n.p.m.). Wg dostępnych danych, wulkan ten jest jednym z najaktywniejszych wulkanów na świecie, przejawia aktywność przeciętnie co trzy lata. Jak miałam się szansę przekonać, w całości zbudowany jest z warstw zastygłej lawy. Z rozległego szczytu roztacza się iście marsjański widok na morze lawy i ogromny krater.

Szczyt Mauna Loa

Szczyt Mauna Loa (4 169m n.p.m.) – widok na krater

Wieczorem, zmęczona po całym dniu wdrapywania się na wulkan, docieram na południowy kraniec wyspy, do miejscowości o uroczej nazwie Ocean View. Tam odnajduję samotny dom Any i Petera (z ciekawostek: Peter jest emerytowanym już fizykiem cząstek elementarnych z Thomas Jefferson National Accelerator w Wirgini, jak opowiadał pracował też w Los Angeles przy powstawaniu pierwszych stron internetowych w latach 60-tych), miejscowych grotołazów, którzy w swej uprzejmości postanowili przyjąć mnie na te dni pod swój dach. Miejscowość znajduje się pośród czarnych, rozległych pól lawowych, z rzadka porośniętymi drobnymi krzakami. Jedynie przy ich domu znajduje się kilka palemek. Widok na ocean i morze brunatnej lawy sprawia, że zastanawiam się dlaczego ktoś tu się przeniósł z zielonej Wirginii ( jak Peter i Ann). Temperatury są tu też o wiele niższe niż można by się spodziewać. Temperatury roczne wynoszą około 20-30st C, co sprawia, że w większości hawajskich domów nie znajdziecie ani kaloryferów ani… klimatyzatorów!

Ocean...lawy

Ocean…lawy – prawdziwy krajobraz hawajski

Kolejny dzień zapowiadał się ekscytująco. Peter bowiem miał mnie zabrać do Kazumury! Zresztą to było prawdziwym celem mojego przybycia w to egzotyczne miejsce na mapie świata.

Z rana wsiadamy w samochód i razem z Peterem i Rickiem zmierzamy ku miejscowości Volcano, tuż obok Parku Narodowego Wulkanów Hawajskich. Tam właśnie znajduje się Kazumura i jeden z jej 101 otworów, którym wejdziemy do tej wielkiej jaskini. Kazumura ma już ponad 500 lat i jest najgłębszą jaskinią Stanów Zjednoczonych (1101,8 m) oraz najgłębszą i najdłuższą (ok. 65,5 km) jaskinią lawową na świecie. Jednak eksploracja „dna” nie wymaga wielkiego zespołu ludzi i długich godzin na dotarcie, jak to ma miejsce w jaskiniach typu „alpejskiego”. Jak się bowiem można domyślić, jeden z otworów jest całkiem niedaleko jej dna, a sama jaskinia nie znajduje się głęboko pod powierzchnią ziemi. Czasami, przemierzając korytarze, widać w stropie promienie przebijającego się słońca lub wystające korzenie drzew. Jednak przejście głównym ciągiem Kazumury od najwyżej do najniżej położonego otworu zajmuje 2–3 dni. Temperatura wewnątrz zależy od miejsca, gdzie się akurat znajdujemy. Oczywiście im wyżej szczytu wulkanu tym zimniej. My wchodziliśmy jednym z najwyżej położonych otworów, u szczytu krateru Kilauea, temperatura wynosiła tam około 15st C. Sama jaskinia jest niesamowita w swych kształtach. Po drodze mijamy błyszczące zastygnięte morza lawy, czasem różnych kolorów, od żółtych po czerwone. Te niesamowite kształty powstały min na skutek huraganowych wiatrów, które wiały podczas stygnięcia tunelu.

Kazumura

W  Kazumurze fot. Peter Bosted

Po drodze napotykamy też kilka drabin, służących do pokonania małych prożków, w niektórych miejscach musimy powisieć linę, żeby dostać się na dno studni. Poręczowanie w tych jaskiniach odbywa się wyłącznie z punktów naturalnych, a więc zastygniętych nierówności lawy. Lina, oczywiście gruba i sztywna, trze o wszystko jak może, ale kto by się tym przejmował, na pewno nie Amerykanie, przyzwyczajeni do tej techniki pokonywania jaskiń.

W Kazumurze

W Kazumurze fot. Peter Bosted

Po kilku długich godzinach opuszczamy Kazumurę, innym niższym otworem, znajdującym się na prywatnym terenie, po prostu w czyimś ogródku. Wychodzimy oczywiście w deszczu – leje tu prawie codziennie, przez cały rok.

Kolejnego dnia Peter przygotował dla mnie niespodziankę. Wpakował mnie w terenowy samochód i zabrał na wyjątkową na hawajach, samotną „białą” plażę, żebym mogła zamoczyć stopę w ciepłym, jak zupa oceanie! Droga do plaży prowadziła przez wyboiste tereny lawowe. W końcu dotarliśmy do owej wolnej od turystów oazy. Jak się bowiem okazało Big Island nie jest wyspą rodem z turystycznych folderów. Plaż z pięknym, białym piaskiem w zasadzie nie ma, większość to tzw. „black sand beaches” z brzegiem pełnym maleńkich okruchów czarnej lawy. A te piękne, białe piaski przy hotelach…przywieziono prosto z… Kalifornii.

Black Sand Beach

Black Sand Beach i żłówie morskie

Po pływaniu w oceanie pozostało mi tylko jeszcze zobaczenie Parku Narodowego Wulkanów Hawajskich, gdzie spędziłam już całość czasu jaki pozostał mi na wyspie.

Ewelina Raczyńska

 

SGW na rajdzie „Tropiciel”

Dodał Ewelina Raczyńska, 8 czerwca 2016 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Ważne Brak komentarzy
SGW na rajdzie „Tropiciel”

O godzinie 18.00, według ustaleń, postawiliśmy punkt „H” w pełnej gotowości i oczekiwaliśmy pierwszej drużyny. Spodziewaliśmy się jej około 20.00. Mniej więcej o tej właśnie porze się zjawili.. a potem kolejni i kolejni.. i się zaczęło. Jak się okazało, chwilę na odpoczynek mieliśmy dopiero po 6.00 rano!

 

Zadanie na naszym punkcie trzeba było sobie wylosować – spośród czterech, które oznaczone były przyrządami: poignee, shunt, croll i rolka. Mimo szczerych chęci z naszej strony, sugerowania najłatwiejszych i zmieniania oznaczeń i tak najcześciej drużyny wybierały najtrudniejsze i najbardziej czasochłonne – wejście po prusikach i sprawdzenie co kryje się w zawieszonej na drzewie czarnej torbie.. Niestety nie było tam cukierków, jak niektórzy sądzili – pomyślimy o tym następnym razem!

Najrzadziej wybierane było zadanie z węzłami, a szkoda, bo to właśnie jego dotyczył przeciek. Za to prawie nikt nie miał z tym większych problemów!

Najwięcej emocji dostarczyło zadanie z zaciskiem i to tutaj padało najczęściej zadawane nam pytanie: „mamy przez to przejść??” Przechodzili!

Czwarte zadanie, przejście przez most linowy, nie było takie łatwe, o czym przekonali się Ci, którzy zostali wytypowani do jego zrobienia. Górna lina była specjalnie luźna i nie pomagała w przejściu. Byli tacy, co uparli się przejść to sami i zawisali raz brzuchem, raz plecami nad ziemią. Ostatecznie chodziło o to, żeby pozostali członkowie drużyny pomagali i podpierali z dwóch stron. Sposoby na to były różne – zdarzało się, że ktoś był całkiem niesiony na plecach!

Niektórzy z jękiem rozpaczy witali nasz punkt, szczególnie o 5.00 nad ranem. Na szczęście byli i tacy, którzy specjalnie zostawali u nas dłużej, żeby zaliczyć pozostałe zadania.

Tropiciel 2016

 

A teraz dobra wiadomość – nie trzeba czekać do kolejnego „Tropiciela”, żeby powisieć na linie albo zmierzyć się z zaciskiem. Zapraszamy do nas do klubu i na kurs! Takie atrakcje mamy tu na co dzień, a od Święta dużo, dużo więcej!

Zdjęcia drużynowe i z wykonywania zadań na naszym profilu na fb: https://www.facebook.com/SekcjaGrotolazowWroclaw/

Same baby w Szczelinie Wojcieszowskiej

Dodał Ewelina Raczyńska, 1 czerwca 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność krajowa, Ważne Komentarze: 1
Same baby w Szczelinie Wojcieszowskiej

W sobotni, majowy (20-21/05/2016) dzień stado klubowych świnek morskich opuściło bezpieczną, miejską kryjówkę i pognało do Szczeliny Wojcieszowskiej. Po co? Zapewne po emocje, żeby zatęsknić za codziennością i na chwilę zniknąć z powierzchni Ziemi. A dla nas była to okazja do odświeżenia technik linowych bez wzroku płci męskiej.

Zgodnie z planem o godz. 10.30 odbyłyśmy w kamieniołomie szybkie szkolenie BHP z miłym i wysoce zainteresowanym naszą, babską akcją panem. Przebrałyśmy się w pobliżu samochodu, wiadomo – aby nie nosić zbędnych rzeczy. W ruch poszły torebeczki, torebki, worki pełne sprzętu, spinek do włosów, butów na wysokim obcasie oraz takich tam kobiecych akcesoriów niezbędnych do zrobienia przejścia. Po godz. 11 pierwsza z nas zjechała do otworu. Rozpoczynamy!!!

Przy zjeździe wiatr niósł informację, na szczęście donikąd, że zabrane liny nie nadają się do niczego, bo blokują rolkę i shunta nie można wpiąć. Pisząc delikatnie. No złe liny… Dalej było już tylko lepiej. Dziewczyny świetnie zaporęczowały jaskinie. Nawet w słynnym zacisku pipie pipie poszło zgrabnie. Jak to mówią na dno szybko można się stoczyć. W przerwach nie obyło się bez kobiecych pogawędek o lumenach i czołówkach, kablach, dzieciach i skarpetach. Zachęcam, tych którzy jeszcze nie byli w tej dziurze, warto odwiedzić Szczelinę, bo zjazd po ślicznych naciekach w Studni z Kaskadami robi wrażenie. Po ok. 3 godzinach akcji wszystkie szczęśliwie dotarłyśmy do partii Biało-Czerwonych. Kasia namawiała nas żebyśmy zeszły jeszcze metr, na szczęście Przepiórka poczęstowała ją czekoladą dodając „zjedz bo zaczynasz strasznie gwiazdorzyć”. Tym śmiesznym akcentem rozpoczęłyśmy odwrót. Kto wlazł musi wyjść, tym razem bez pomocy grawitacji. Co wydarzyło się w drodze na powierzchnie? Otóż: zacięcie crolla, pipa pipa nie puszcza, szpeje ciężkie, wody brak. Techniki jaskiniowe dla kobiet- tego nie uczą nawet na kursie SGW a jest co opisywać: transport szpeja przez zacisk (2 osoby), szpeje na pierwszym trawersie (zrzucone na dno bo za ciężkie), transport szpeja przez kolejny trawers (3 osoby plus wpięcie wora w węzeł i przeciąganie na drugą stronę). Słaba płeć? Ale i tak dałyśmy rade!

Przyznam, że przyjemnie było znaleźć się znów na trawie. Nawet wszechobecny w kamieniołomie pył był miły i nie przeszkadzał. Potem było już tylko piwko i pyszny obiad z dzika. Część ekipy wróciła do Wrocławia a reszta została w gościach u Bobrów. Jedno jest pewne trzeba to będzie powtórzyć z inną jaskinią.

Udział brały: Dagmara (kierownik wyjścia), Marta, Ewa, Kasia, Dominika.

Relacja: Dominika Wierzbicka

 

Kursanci w jurajskich jaskiniach

Dodał Ewelina Raczyńska, 21 maja 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kursanci w jurajskich jaskiniach

Trzeci wyjazd kursowy w 2016 roku za nami. Tym razem celem było zwiedzenie jaskiń na Jurze Krakowsko – Częstochowskiej. Spotkaliśmy się w miejscowości Olsztyn, gdzie ostatnie przygotowania odbyły się pod wyłaniającymi się od czasu do czasu z mgły ruinami XIV wiecznego zamku. Padało. Przejazd do bazy noclegowej kilka kilometrów dalej dał okazję na rozgrzewkę przed trudami wspinaczki. Hasła „po to kupiłem takie auto, żeby nim nie jeździć po lasach” i „czy ktoś może tu wrócić z łopatą” dziś wydają się zabawne.

Z polany przy leśniczówce ruszyliśmy z plecakami w głąb Rezerwatu Sokole Góry, w kierunku jaskiń. Szlaki turystyczne w tym rejonie są bardzo przyjemne dla pieszych czy rowerowych wędrówek, a czasami spotkać można osoby jeżdżące konno. Leśne ścieżki, które od czasu do czasu przechodzą w pojedyncze ostańce czy niewielkie wzniesienia, łączą zalety spokojnych leśnych terenów z rozmaitością dawaną przez góry.

Po kilkunastominutowej przechadzce trafiliśmy pod wybraną ścianę, gdzie rozłożyliśmy treningowe trasy linowe. Część grupy ruszyła do jaskini Koralowej. Na szczęście zdążyli przed deszczem. Przez pierwsze kilka godzin bowiem pogoda nas nie rozpieszczała. Przelotne acz obfite opady zmuszały nas do spędzenia kilku godzin we wnęce pod skałą albo w wybudowanym na prędce szałasie (i to najpiękniejsze w całym kursie taternictwa jaskiniowego – uczy dawać sobie radę w każdych warunkach). Czas poza linami wykorzystaliśmy na słuchanie opowieści Kojota i Krzysia o ich wyprawach, podróżach i wartych zapamiętania zdarzeniach z jaskiń na całym świecie.

W trakcie dwóch dni zwiedziliśmy kilka jaskiń w najbliższej okolicy i poćwiczyliśmy elementy techniczne chodzenia po linach na skale. Po przejściach z Wojcieszowa, jaskinie jurajskie stanowią bardzo miłą odmianę. Pomimo niewielkich trudności w Jaskini Koralowej takich jak wspinaczka na war, czy z próby przeciśnięcia się przez baak pomiędzy jaskiniami Olsztyńską i Wszystkich Świętych, mieliśmy dużo frajdy z chodzenia w dużych przestrzeniach i w dużych komnatach. W porównaniu z jaskiniami Góry Połom, te z pewnością można nazwać przyjemnymi.

Chyba do tradycji należy element integracji, którym był sobotni wieczór. Wieczorem się rozpogodziło, a po rozbiciu namiotów na krótką chwilę wyszło słońce. Ognisko i kiełbaski, z toczącymi się do północy opowieściami, dyskursami i rozmowami. Wszystko w atmosferze biwaku, na łonie natury i w doborowym towarzystwie. A na koniec niezapomniany hymn.

 

Relacja kursanta – Piotr Braciak

Kursowo w Wojcieszowie

Dodał Ewelina Raczyńska, 19 kwietnia 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kursowo w Wojcieszowie

Spotykamy się o godzinie 8.00 na nieczynnej stacji PKP w Wojcieszowie. To nasz drugi wyjazd w jaskinie w ramach Kursu taternictwa jaskiniowego. Mroźny, ale słoneczny poranek zapowiadał słoneczny dzień. Dla nas jednak i tak nie miało to większego znaczenia, ponieważ ten dzień (a przynamniej jego większą część) planowaliśmy spędzić pod ziemią.

 

Po załatwieniu formalności (niezbędnych pozwoleń) i zapoznaniu się  z przepisami BHP na kopalni, ruszamy w kierunku Szczeliny Wojcieszowskiej. Początki szczeliny pokonujemy bez większych problemów, ale z czasem zaczynamy się orientować skąd  wzięła się nazwa. Z płucami i żołądkiem przyklejonym do kręgosłupa, na pełnym wydechu wijąc się jak dżdżownica na słońcu pokonujemy ostatni zacisk i przechodzimy do większej sali z kaskadami. Po zejściu na dół (czyli osiągnięcia dna) i chwili odpoczynku wracamy na górę.

W Szczelinie Wojcieszowskiej

W Szczelinie Wojcieszowskiej

W trakcie drogi powrotnej mamy okazje zapoznać się z elementami autoratownictwa. A obudzone ze snu zimowego nietoperze urządzają sobie spacery po plecach, dwójki naszych kolegów. Wędrując (nietoperze) w kierunku ich gardeł z otwartymi pyszczkami i ostrymi zębami wyglądają trochę groźnie. Jednak wcale nie miały zamiaru rozszarpać nam tętnic i wyssać krwi, one tylko echolokowały. Ale tego dowiedzieliśmy się kilka godzin później, siedząc przy kominku, grzejąc się i popiją piwo w agroturystyce.
Następnego dnia udajemy się do kamieniołomu Gruszka, gdzie pod czujnym okiem instruktorów trenujemy zjazdy i wychodzenia, trawersy a także poręczowanie i deporęczowanie. Ruch na ścianie był spory ponieważ oprócz nas zajęcia odbywali kursanci z WKTJ. Również tego dnia pogoda nam dopisała. Zajęcia zakończyliśmy ogniskiem i pieczeniem kiełbasy.

W kamieniołomie Gruszka

W kamieniołomie Gruszka

Sądząc po komentarzach starszyzny plemiennej ?na jednym wyjściu wydarzyło się więcej niż przez cały rok?. Wyjście do Szczeliny Wojcieszowskiej można uznać za udane.

Relacja kursantów

Eksploracja w Zachodniej Wirginii

Dodał Ewelina Raczyńska, 14 kwietnia 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Eksploracja w Zachodniej Wirginii

Nie ograniczając się do pobliskich Waszyngtonowi stanów, postanowiłam tym razem wybrać się w okolice prawdziwego Waszyngtonu, tego z literkami DC;). Celem mojej podróży było spotkanie grotołazów z Zachodniej Wirginii i odwiedzenie z nimi tamtejszych jaskiń, tym razem nielawowych.

 

 

Podróż

 

Droga ku tej przygodzie nie należała do najszybszych (ok 4788km), jedyne ponad 5,5 godziny lotu na drugi koniec USA, a później jeszcze 3,5h w aucie, aby w końcu dotrzeć w jakże urokliwe Appalachy (ang. Appalachian Mountains).

Tamtejsi grotołazi przywitali mnie jak to grotołazi – jakbyśmy się znali od zawsze. Młoda, wesoła ekipa. Zatrzymaliśmy się w ichniejszym klubowym domku, skąd zawsze wyruszają na eksplorację. Tematów bowiem do odkrywania ciągle tu nie brakuje. Wprawdzie rekordów głębokości tu nie pobiją, ale za to tutejsze jaskinie są bardzo rozległe i wielopoziomowe.

Po przylocie okazało się, że będę miała przyjemność uczestniczyć w eksploracji jaskini o nazwie Kimble Pit w „krasowej krainie” zwanej Germany Valley. Razem z Johnem i Corey udaliśmy się zatem na biwak, chłopaki są doświadczonymi grotołazami, którzy w większości sami wyeksplorowali ową jaskinię, poza tym kilkukrotnie uczestniczyli w wyprawach do Meksyku. Miałam się okazje przekonać o tym w jaskini.

 

GV 160315
Otwór jaskini znajduje się na środku łąki, między pasącymi się krowami, na prywatnym terenie. Z auta, trzeba było pokonać aż 15 kroków do pierwszej liny. Chłopaki pod kombinezonem wewnętrznym mieli jedynie szorty i koszulki, mówili, że będzie ciepło:).
Dotarcie na biwak wymagało kilku godzin, z czego dużą część stanowiły liny, w dół, w górę, w dół, w górę, po jednym poziomie. Po tym czasie już wiedziałam, że moje wnętrze jest zbędnym elementem, temperatura w jaskini wynosiła bowiem około 13st C!

Po dotarciu na biwak, zjedliśmy po batoniku i ruszyliśmy na przodek. Najpierw zajęliśmy się zatem eksploracją. Metody eksploracji niewiele się nie różnią od naszych, kartowanie również (palm, leica, taśma do oznaczania punktów).

Na jednej szychcie udało nam się odkryć 518 stóp (ok 158m) co dało Kimble Pit długość 6.29 mil (ok10km) i głębokość 429 stóp (-131m). Nie jest, więc to mała jaskinia. Nie jest też pozbawiona uroku: liczne meandry, wiele ciekawych nacieków.

Kimble Pit

Po kilku godzinach wróciliśmy na biwak, żeby coś zjeść i nie, nie jeszcze nie spać! Kolejna wycieczka, tym razem Corey zabrał nas w najładniejsze partie jaskini, obeszliśmy ją zatem prawie całą tego dnia. Po kolejnych kilku godzinach wróciliśmy już na biwak ostatecznie. Była 3 rano.

A na biwaku? Jak to na biwaku, szałowe jedzenie i pogaduchy do rana. Różnice? Przede wszystkim przyjemna temperatura! A poza tym? Żadnych! Te same tematy rozmów, kto był to wie;) No może jeszcze coś…jak niżej;)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Oczywiście nie wstaliśmy o 6 rano, tylko trochę później, bez pośpiechu, kawka, kawka, kawka:). A potem ruszyliśmy na powierzchnię.

Chłopaki zabrali mnie też na wycieczkę po okolicy, zobaczyliśmy trochę gór i sławne wspinaczkowo w okolicy – Seneca Rocks.

A mi zostało jeszcze sporo czasu do odlotu, nie omieszkałam zatem zwiedzić przereklamowaną nieco (moim zdaniem) stolicę USA.

Washington DC

 

Krótki to był weekend, ale zdążyliśmy się polubić, bo niedługo znów jedziemy razem do jaskiń, tym razem do stanu Tennessee!

Uczestnicy:
Corey Hackley
John Harman
Ewelina Raczyńska

W jaskiniach lawowych stanu Waszyngton

Dodał Ewelina Raczyńska, 11 kwietnia 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
W jaskiniach lawowych stanu Waszyngton

Jakby to było, mieszkając w Seattle (USA), nie odwiedzić tutejszych jaskiń! Stan Waszyngton, posiada jeden klub jaskiniowy (amer. Grotto), który skupia ludzi z całego stanu (czyli obszaru prawie 60% pow. Polski!). Niektórzy na comiesięczne spotkania jadą aż ponad 4h! I niestety nie jest ich za dużo, obecnie około 10-20 osób.

Jaskinie tego stanu to głównie formacje lawowe. Większość takich jaskiń to fragmenty tzw. rur lawowych. Amerykanie mówią na nie po prostu lava tubes. Znajdują się one na terenie starego terenu polawowego pokrytego obecnie normalna roślinnością i lasem. Nie trzeba się do nich wspinać ani szukać gdzieś wysoko, można się o nie potknąć na wycieczce po lesie.

Mi udało się pojechać na kilka weekendowych wyjazdów z grotołazami z Seattle i Oregonu w rejon Gifford Pinchot National Forest, okolice wulkanów Mount Saint Helen i Saint Adams. Tam znajduje się ich najwięcej.

Region jaskin lawowych

Rejon ten bogaty jest w jaskinie o dużych salach, czasem sięgających do 20m wysokości (np. Cheese Cave), a także w maleńkie i wąskie, takie do „ciorania”. Jaskinie rozwinięte w lawach są często pogmatwanymi labiryntami korytarzy (jak np. w Deadhorse Cave), często ozdobionymi w niesamowite formacje lawy.

Masochist Maze

Ściany tych jaskiń często pokrywają zastygnięte formy spływającej niegdyś lawy, układających się w najrozmaitsze kształty. Do ciekawostek należy fakt, że można w owych jaskiniach znaleźć np fragment bardzo starej włóczni, często zrobionej z obsydianu. Osobiście udało mi się zobaczyć taki grot, nietknięty jeszcze przez człowieka (tzw. the Spear Point)! Tydzień później został on już zabrany do badań, przez archeologów .

Spear Point

Z fauny oprócz zwykłych pajęczaków wszelkiej maści, robaków czy nietoperzy, występują tutaj dość licznie urocze salamandry.

lava (2)

A jakie panują warunki wewnątrz w takich jaskiniach? Temperatura i wilgotność podobna do naszych, około 4st C. Pamiętać jednak należy, żeby zabrać ze sobą nakolanniki, cioranie się po ostrej jak szkło lawie może dać naprawdę w kość! Lin natomiast w większości tych jaskiń nie potrzebujemy, są głównie poziome, czasem tylko z małymi prożkami.

Formacje lawowe

A jak powstały jaskinie lawowe?

Wg artykułu „Jaskinie lawowe – zarys problematyki” /Michał Gradziński, Renata Jach/ Powstanie rur lawowych jest związane ze spływami lawy bazaltowej. Powstanie rur lawowych jest wynikiem różnych procesów. Najczęściej jest efektem rozwoju skorupy ponad płynącym strumieniem lawy. Taka skorupa ostatecznie pokrywa cały potok lawowy. Powstaje ona dzięki gradientowi termicznemu pomiędzy płynącą lawą a atmosferą.

Czyli mówiąc po ludzku jaskinie lawowe o przekroju tuneli tworzą się, gdy lawa o niskiej lepkości zastyga na powierzchni, podczas gdy we wnętrzu wciąż trwa jej przepływ. Ściany tunelu pogrubiają się wraz ze stygnięciem skał, ale trwający przepływ może powodować topnienie skał położonych niżej, obniżając dno tunelu i jednocześnie podwyższając ściany.

Odwiedzone do tej pory jaskinie:

  • Fall’s Creek
  • Skamaniac Cave’s
  • Deadhorse to see the Spear point
  • Twin Skull’s
  • Tubal
  • Stumpy Cave’s
  • Blank
  • Stairwell
  • Vacant Cave’s
  • Thanksgiving Cave

Co tu dużo mówić, zobaczcie galerię zdjęć! 😉

Ewelina Raczyńska

W Wielkiej Śnieżnej raz jeszcze

Dodał Ewelina Raczyńska, 5 lutego 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność krajowa, Ważne Brak komentarzy
W Wielkiej Śnieżnej raz jeszcze

No więc stało się,

W dniach 30.01-2.02. 2016 odbyły się kolejne działania jaskiniowe naszego Klubu. Odwiedziliśmy ponownie partie Wrocławskie w jaskini Wielkiej Śnieżnej. Niskie stany śniegu w Tatrach okazały się nieco mylące, bo przy otworze było nawiane jak za dawnych dobrych czasów, gdy zima była zimą. Rura wejściowa też nie przypominała szerokiego korytarza jak to ostatnimi laty bywało.

W wyjściach udział wzięli: Paweł Mazurek, Szymon Sośnicki, Marek Tarnowiecki, Łukasz Chrzanowski, Grzegorz Hołowiak i niżej podpisany Przemysław Skowroński-kierownik.

 

 Kopiąc igloo….
20160130_143755
                                                                        
 
20160130_142725
                                Zawodnicy:)

Wyjazd rozpoznawczy do wywierzyska Schwarzbach, konferencja Niemieckiej Federacji Speleologicznej /VdHK/

Dodał Ewelina Raczyńska, 18 października 2015 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Nurkowanie, Ważne Brak komentarzy
Wyjazd rozpoznawczy do wywierzyska Schwarzbach, konferencja Niemieckiej Federacji Speleologicznej /VdHK/

Wywierzysko Schwarzbach (niem. Schwarzbachloch) jest jednym z większych wywierzysk regionu, odprowadza wodę z pokaźnego masywu Reiter Alpe.

Wywierzysko znajduje się w pobliżu miejscowości Ramsau, na obrzeżach parku narodowego Berchtesgaden, kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Salzburga (ale po stronie niemieckiej). W 2003 roku Włodek Szymanowski i Andrzej Szerszeń odwiedzili to miejsce, ale nie udało im się zanurkować w wywierzysku ze względów formalnych.

  • Schwarzbachloch, źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Schwarzbachloch.JPG

W tym roku Jurgen Bohnert, jeden z najbardziej prominentnych nurków niemieckich, w rozmowie z Mirkiem Kopertowskim zaproponował kontynuację eksploracji wywierzyska. Szczególnie interesujący ma być przepływ powietrza w dużej sali Schwarzbachdrom, za syfonem 7. Postanowiliśmy rozpoznać temat i 5 września 2015 wybraliśmy się w dwuosobowym składzie (Mirek Kopertowski, Maciek Czykierda) do Niemiec. Wyjazd połączyliśmy z wizytą na dorocznej konferencji Niemieckiej Federacji Speleologicznej.

Konferencja

Przyjechaliśmy po południu, w sam raz, aby wybrać się na finalne prezentacje konferencji. Szczególnie podobała nam się prawie godzinna prezentacja filmów, zdjęć i animacji komputerowych Carstena Petera – warto było. Dodatkowym atutem pojawienia się na konferencji było nawiązanie nowych znajomości z ważnymi osobistościami niemieckiego speleo, co na pewno pomoże nam w przyszłości – np. w pozyskaniu pozwoleń, logistyce wypraw itp. Rozmawialiśmy także z kilkoma osobami z Bułgarii na temat potencjalnego wyjazdu letniego do jaskiń bułgarskich.

Schwarzbach

W niedzielę 06.09.2015 wybraliśmy się do wywierzyska. Przygotowanie podstawowego sprzętu nie trwało długo i wraz z dość dużą grupą „widzów” podjechaliśmy do parkingu za przełęczą Schwarzbachwacht, skąd było najbliżej do wywierzyska. Ostatecznie do jaskini weszło 5 osób. Poziom wody był bardzo wysoki, miejca, które są w suchych warunkach bez problemu do przejścia były zalane wodą. Udało nam się relatywnie bezproblemowo osiągnąć obejście syfonu 2, ale niestety dojście do syfonu 3 było niemożliwe, ze względu na wysoki poziom wody (Jurgen twierdził, że w wyniku deszczu poziom wzrósł o jakieś 20 m!). Choć nie osiągnęliśmy biwaku, który jest za syfonem 6, to jednak wizyta w jaskini dała nam pewne informacje i naświetliła potencjalny problem, jakim jest szybki i bardzo znaczący przybór wody (zimnej wody!) i ewentualne problemy nawigacyjne podczas pokonywania suchych partii. Samo poruszanie się po jaskini jest proste, nie ma dużo odcinków linowych ani ciasnot.

Po wyjściu z jaskini zostało nam trochę czasu, udaliśmy się na eksplorację powierzchniową na zboczach góry Eisberg.

W poniedziałek prowadziliśmy eksplorację naziemną na zboczach góry Zirbeneck, gdzie dzięki pomocy GPSa próbowaliśmy znaleźć się bezpośrednio nad salą Schwarzbachdrom. Mirek odnalazł kilka nowych otworów, jednak żaden z nich nie dawał perspektyw na eksplorację w kierunku interesującej nas sali. Wycieczka powierzchniowa była w sumie niezłą przygodą: przedzieranie się przez kosówki, dziki teren, ekspozycja, piękne widoki. Całe szczęście, że pogoda nam dopisywała, a ścieżki używane przez myśliwych prowadziły tam, gdzie trzeba 🙂

We wtorek wymieniliśmy się informacjami technicznymi, porozmawialiśmy o planowanej eksploracji w styczniu i lutym (najlepsze miesiące ze względu na niski poziom wody) i przed północą wróciliśmy do Wrocławia.

 

Maciek Czykierda