Jaskinie jurajskie – kolejny weekend kursowy

Dodał Ewelina Raczyńska, 25 kwietnia 2014 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Jaskinie jurajskie – kolejny weekend kursowy

Jura Krakowsko – Częstochowska  IV wyjazd kursowy

Godzina wyjazdu niemiłosierna – piąta rano niedaleko dworca PKP / PKS. Co to dla mnie oznacza? Pobudka 3:45. Mamo, zmiłuj! Po dotoczeniu się w stanie półprzytomnym (spakowana w piątek wieczorem) na miejsce zbiórki spotykam znajome mi już twarze. Zapakowaliśmy się i w drogę! Przed nami nowe wyzwania – Jura Krakowsko – Częstochowska i jej (nie) zbadane dziury. Do Olsztyna docieramy na 8:10 i o dziwo nie jesteśmy pierwsi! Drugi samochód już czeka. W ciągu kilku kolejnych minut przyjeżdżają następne samochody. Gdy już wszyscy kursanci dotarli, wsiadamy do naszych wehikułów i zmierzamy do celu znanego tylko co poniektórym. Przejeżdżamy kilka kilometrów
i robimy desant. Kierowcy wracają do Olsztyna by zostawić auto w bezpiecznym centrum. My czekamy z bagażami na najważniejszy samochód – ten zawierający instruktorów i sprzęt. Po kilku minutach wylegiwania na słońcu przyjeżdżają! Od tego momentu wszystko nabiera tempa. Wyładunek i podział sprzętu, rozdzielenie szpeja. Gdy wszyscy mają co potrzeba ruszamy pod „Skałę”. Tam zostawiamy bagaż i przegrupowujemy się. Powstają w sumie cztery grupy. Jedna dowodzona przez Szymona, druga przez Prezesa , trzecia przez Kojota i czwarta przez Agnieszkę. Pierwsze dwie idą dziś do Koralowej , Olsztyńskiej i Wszystkich Świętych, pozostałe trenują na skale i zjeżdżają do Studniska.
Ja znalazłam się w drugiej ekipie. Przed nami najpierw Studnisko. Zdecydowanie zjazd zapiera dech w piersiach. Mimo, że nie jadę szybko bo lina ciężko przechodzi przez rolkę (muszę ją niemal błagać by przesunęła się choć o kawałek) lina balansuje w górę i w dół jak jojo. Czuje się ten dreszcz braku kontroli nad tym co się dzieje wokół i świadomość, że nie wszystko zależy od Ciebie. Rozglądam się wkoło i widzę otaczające mnie piękno. Coś wspaniałego! Gdy dosięgam stopami spągu wszystko znika i jest znów bezpiecznie.

Po całym dniu zmagań ze skałami udajemy się na upragniony pod namiotami nocleg. Rozstawiamy namioty i palimy ognisko jedząc kiełbaski. Ciemność wokół nas pogłębia się a wraz z nią zapada noc. My również zmęczeni kładziemy się spać.

Następnego dnia mają miejsce liczne roszady – jedni jadą do domu, inni idą się wspinać na skały składy grup muszą więc ulec zmianie. Trafiam do grupy Agnieszki co w sumie powoduje powstanie żeńskiej grupy. Udajemy się z godzinnym opóźnieniem ( wyjście miało być o 8:00) do Wszystkich Świętych a następnie do Olszyńskiej. Marcie szybko udaje się zaporęczować Wszystkich Świętych zaś Basi na koniec bardzo dobrze idzie deporęczowanie. Nad wszystkim czujnym okiem czuwa Agnieszka. Obie jaskinie tworzą zwartą całość, więc przejście między jedną a drugą odbywa się pod ziemią. Wejście do Olsztyńskiej rozpoczyna zacisk. Nie jest on taki zły, ale trzeba wyrównać oddech i popatrzeć jak biegnie ścieżka zanim pójdzie się dalej, bo potem nie można odwrócić głowy dopóki nie przejdzie się całego około dwumetrowego wąskiego odcinka. Potem trochę czołgania tu
i tam i finalnie możemy stanąć na własne nogi i ujrzeć światło dzienne. Dalej czeka nas szybka wizyta w Koralowej i zbieramy się pod skałą. Przebieramy w czyste ubrania (albo i nie) i czekamy na wszystkie grupy. Gdy pod skałę dociera ostatnia grupa zbieramy się na parking gdzie nieco ponad dobę wcześniej robiliśmy desant. Teraz cały cykl zmienia kolejność. Oddajemy sprzęt i liczymy karabinki kompletując zestawy sprzętu. Gdy wszystko skompletowane jedziemy do domu!

Magdalena Szpunt

Wojcieszów – pierwsze jaskinie

Dodał Ewelina Raczyńska, 23 kwietnia 2014 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Wojcieszów – pierwsze jaskinie

Wojcieszów  III wyjazd kursowy .

Po przyjeździe na miejsce ( do chatki w Wojcieszowie użyczonej nam przez Speleoloklub Bobry Żagań) dość sprawnie rozpakowaliśmy bagaże i przygotowaliśmy się do wyjścia w teren. Oczywiście nie obyło się bez małego zamieszania i tego kto w jakiej jest grupie, kto nie przyjechał, a kto zapomniał jak się nazywa. Parę minut po godzinie dziewiątej podzieleni na grupy, zwarci i gotowi wyruszyliśmy z instruktorami w plener. Pogoda nie była najgorsza – nie padało i nie zdmuchiwało nam czapek z głów, więc można by powiedzieć „czego więcej chcieć?”. W planach były następujące jaskinie: Szczelina Wojcieszowska, Aven w Połomie, Nowa, Błotna (Pierwszomajowa), Imieninowa, Północna Duża oraz Północna Mała. Po zdobyciu pierwszych w naszym życiu jaskiń i doznaniu szeregu niesamowitych emocji, wróciliśmy zmęczeni, ale jakże zadowoleni (!) do bazy noclegowej. Tam zaczęła się biesiada. Rozmów nie było końca tak jak i tematów. Co chwilę tylko jakby mniej biesiadników zostawało przy wspólnym stole i tak nie wiedzieć kiedy, biesiada dobiegła końca a wszyscy posnęli w (nie?)swoich śpiworkach. Kolejny dzień zaczął się równie szybko jak poprzedni. Szybkie śniadanie i wymarsz w kolejne jaskinie jako, że nie wszystkie grupy były we wszystkich jaskiniach w dniu poprzednim. Po powrocie jak zwykle zmęczeni i jak zwykle zadowoleni szykowaliśmy się do wyjazdu. Zamiatanie i zmywanie, odkurzanie i sprzątanie trwały na całego. Tak oto stawiliśmy czoła naszym pierwszym jaskiniom – naszym lękom, obawom, strachom. Część z nich została pokonana, a część czeka na kolejne starcie. Czy w ogóle uda nam się kiedykolwiek pokonać cały znajdujący się w nas strach?

Magdalena Szpunt

 

Jubileusz Kazia Buchmana

Dodał Ewelina Raczyńska, 21 marca 2014 Kategorie: Aktualności, Ważne Komentarze: 1
Jubileusz Kazia Buchmana

Okazji do świętowania jak wiadomo może być wiele,mniejszych lub większych, rozpoczynając od urodzin czy zdanego egzaminu na Kartę TJ, a na Klubowym Wtorku kończąc.

Jednak 50-lecie czynnej działalności górskiej i jaskiniowej to rzecz wybitna i zasługująca na szczególne wyróżnienie. Jubileusz dr inż. Kazimierza ?Kazia? Buchmana, który odbył się 15-16 marca obecnego roku w Kletnie, był spotkaniem niezwykłym, bo na takie zasługuje niesamowity Jubilat!

Kazia Buchmana wrocławskiemu środowisku jaskiniowemu nie trzeba przedstawiać. Jest wybitnym grotołazem, instruktorem, mentorem dla wielu ludzi od 50-ciu lat. Blisko sto osób bez wahania odpowiedziało na zaproszenie do udziału w Jubileuszu. Trzy pokolenia grotołazów oraz wielu przyjaciół i studentów Kazia spotkało się sobotnim porankiem na mszy w intencji Jubilata, który nie ukrywał zaskoczenia niespodzianką. A to był dopiero początek tego, co zostało przygotowane na ten dzień.

Po obiedzie wielu gości skorzystało z okazji i odwiedziło ?stare kąty? Jaskini Niedźwiedziej. Wieczorem zaprezentowany został film Szymona Kostki z 2012r. ?Kilometr w weekend? podsumowujący przełomowe odkrycia w Jaskini Niedźwiedziej. Kolejno, premierę miał specjalnie przygotowany na okoliczność Jubileuszu film O Kaziu Buchmanie ?50 lat w jaskiniach? , który jest próbą krótkiego przybliżenia długiej historii Kazia. Później oczywiście tort, prezenty, niekończące się życzenia, toasty, chóralne ?Sto Lat!? i na końcu wspaniałe fajerwerki . Pożegnaliśmy się dopiero w niedzielne popołudnie, mając nadzieje na kolejne spotkanie w tak zacnym gronie.

Małgorzata Maciaś

PODZIĘKOWANIA

W imieniu wszystkich obecnych i byłych członków Sekcji Matki Naszej chcielibyśmy przekazać wyrazy szacunku i moc podziękowań za całą dotychczasową działalność Kazia. Pasja z jaką Kaziu oddaje się przekazywaniu miłości do gór zaraża wszystkich wokół, dzięki czemu co rok powiększa się nam grono współtowarzyszy wypraw jaskiniowych.

Dziękujemy i prosimy o więcej!

PS. Dziękujemy również Markowi Markowskiemu za inicjatywę przygotowania Jubileuszu oraz autorom filmu: Małgorzacie Maciaś oraz Andrzejowi Żak.

W imieniu Zarządu SMN

Ewelina Raczyńska

Weekend w Wojcieszowie 01.2014

Dodał Ewelina Raczyńska, 24 lutego 2014 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Weekend w Wojcieszowie 01.2014

Drugi wyjazd kursowy miał miejsce w Wojcieszowie. Był to najzimniejszy weekend tej zimy, chociaż potocznie uważa się, że zimy w tym roku nie było. Niemniej jednak temperatura o 8.00 rano pierwszego dnia wynosiła -14°C. Aby nie tracić czasu, spotkaliśmy się od razu na miejscu ? pod nieczynnym kamieniołomem Gruszka. Po rozdaniu sprzętu, część osób od razu ubrała uprzęże, zgarnęła szpeje z linami i udała się na górę, aby przygotować drogi dla reszty. Pozostali zajęli się drugim obowiązkowym elementem ćwiczeń ? ogniskiem, bez którego ciężko byłoby przeżyć w takich warunkach. Prawie do zmroku ćwiczyliśmy przepinki, poręczowanie i deporęczowanie, raz po raz schodząc rozgrzać zmarznięte ręce przy ognisku lub upiec kiełbaskę.

W bazie niestety nie dane nam było odpocząć. Po rozpakowaniu i posileniu się, zarządzono ćwiczenia z węzłów. Nie pomogło śpiewane w nieskończoność ?sto lat? jako odpowiedź na pytania ?kto przyniesie liny??, ?czy są już wszyscy??, ?zaczynamy??. Instruktorzy byli nieugięci. Oczywiście ćwiczenia wyszły nam na dobre, bo okazało się, że nie znamy wszystkich wad i zalet każdego węzła, a nie każdy węzeł, który wygląda jak motyl, jest motylem! Później nastąpił ciąg dalszy integracji i rekreacji, w trakcie których mogliśmy m.in. obejrzeć filmy zrealizowane przez kolegów z Klubu.

Kolejny dzień, również przeznaczony na ćwiczenia, zaczął się wcześnie, chociaż później niż planowano. Po dotarciu na kamieniołom okazało się, że pogoda nam sprzyja. Ściana, na której ćwiczyliśmy, skąpana była w słońcu. Tym razem proporcje osób stojących przy ognisku i wiszących na linach, zmieniły się. Ognisko nie dawało tyle ciepła, co promienie słoneczne, więc tym chętniej ubraliśmy uprzęże, sprzęt i ruszyliśmy do góry, aby ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć..

Wielkie dzięki dla instruktorów i nie-instruktorów z Klubu za pomoc, czasem zmuszanie, bycie ?lożą szyderców?, za rady i instrukcje, za wybranie najzimniejszego weekendu sezonu, ale i marznięcie razem z nami! Z niecierpliwością czekamy na kolejny wyjazd, tym razem w głąb ziemi!

Marta Buderecka

Pierwszy wyjazd kursowy…Marianówka’13

Dodał Ewelina Raczyńska, 23 grudnia 2013 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Pierwszy wyjazd kursowy…Marianówka’13

Do Marianówki zjeżdżaliśmy się stopniowo, samochód po samochodzie już od ósmej rano w sobotę 14 grudnia. Miejsce przed domkiem znikało coraz to szybciej a krzaki uginały się pod ciężarem samochodów. Wszędzie wokół życie jak gdyby stanęło przyprószone białą pierzyną. Nieustający wiatr i chłód przypominał nam, że jesteśmy w górach. W oczekiwaniu na rozpoczęcie działań i przybycie kadry szkoleniowej udaliśmy się w poszukiwaniu sławetnej skały, na której zapowiadał się jutrzejszy trening. Oczywiście biorąc sobie do serca głęboko przysłowie „kto drogę do domu skraca ten zawsze później wraca” poszliśmy skrótem i wylądowaliśmy na prywatnej posiadłości z ogromnym psem. Szczęście, że właściciel był blisko i przywołał rozjuszoną bestię do nogi. Gdy uszliśmy z życiem udaliśmy się drogą w głąb lasu. Po niedługiej chwili ujrzeliśmy cel naszej podróży – skała. Oględziny nie zajęły nam długo i czem prędzej wróciliśmy do domku, który na całe szczęście okazał się już otwarty. Wszyscy rozkładał swoje rzeczy szukając miejsca na wieczorny nocleg a także badając  tajemnicze zakątki domku. Oczywiście odczytaliśmy regulamin, aby każdy wiedział, które lufciki od kominka należy dokręcać,
a jakie odkręcać, aby było ciepło. W pokoju noclegowym na poddaszu ugościła nas gorąca temperatura 6?C.

W międzyczasie liny w magiczny sposób rozwiesiły się same w szopie tuż obok domu. Podzieliliśmy się na dwie grupy i zabraliśmy żwawo do nauki w temperaturze około zera. Grupa, która w danym momencie nie walczyła z wiążącymi się wokół szyi linami praktykowała pod czujnym okiem doświadczonego kolegi zawiązywanie węzłów. Kominek żwawo pyrkał i zaczynało robić się ciepło. Po kilku godzinach niezmordowanego treningu nastąpiła zmiana grup,a następnie ich wymieszanie. Tak ćwiczyliśmy aż do zmroku,
a gdy on nastąpił przy sztucznym oświetleniu. Około godziny 17:00 nasi dzielni szkoleniowcy byli już zmęczeni tak samo jak ich kursanci więc wszyscy udali się na zasłużony obiadek i popitek. Po sowitym posiłku ( niektórzy nawet ugotowali potrawkę z kurczaka w sosie śmietanowo pieczarkowym podawaną na ryżu) zaczęła się integracja! Gier planszowych, rozmów, uścisków, tańców ,ognisk i ostrych papryczek nie było końca! Obowiązkowo został odśpiewany hymn sekcji ….Jak to po ciężkim dniu bywa wszyscy udali się na spoczynek, aby kolejnego dnia wstać pełni sił i gotowi do walki w prawdziwym terenie pełnym niebezpieczeństw!

Magdalena Szpunt

Hagengebirge 2013

Dodał Ewelina Raczyńska, 18 września 2013 Kategorie: Aktualności, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Hagengebirge 2013

W dniach od 26 lipca do 18 sierpnia 2013 odbyła się już dwunasta wyprawa Sekcji Grotołazów Wrocław oraz Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego w masyw Hagengebirge (Alpy Salzburskie), w Austrii. W tym roku, w wyprawie wzięło udział 4 członków naszej Sekcji: Marek Wierzbowski ? kierownik, Mirosław Kopertowski, Rafał Mateja i Ewelina Raczyńska.

Baza wyprawy znajduje się na wysokości około 2000m n.p.m. pośród przepięknego alpejskiego lapiazu u podnóża szczytu Khalersberg. Z bazówki do jaskini Ciekawej (Interessante Hohle), w której koncentrowała się działalność wyprawy, jest ok 1km odległości. Jednak labirynt kosówek, skał i lapiazu sprawia, że odcinek ten pokonuje się w czasie bliskim godziny.

 

Widok na bazówkę

Przez cały okres wyprawy w jaskini Ciekawej działało jednocześnie kilka zespołów eksploracyjnych. Jeden z nich skupił się na niedokończonych problemach w Partiach Optymistycznych. Zjazd studnią SMN oraz Studnią na Zakręcie pozwolił dostać się do znanych nam z zeszłego roku Partii pod Studnią pod Wiszącą Półką. Obecne, nowe wejście w te partie (przez studnię SMN) jest szybsze i wygodniejsze, dlatego wszystkie inne dojścia zostały zdeporęczowane.

Kolejna ekipa eksplorowała Partie Baltazara Gąbki, gdzie jak nazwa wskazuje korytarze zapętlają się, tworząc coś na kształt gąbki. Odkryte tam korytarze połączyły się z odkryciami z zeszłego roku.

Jednym z ważnych celów wyprawy była również eksploracja w Partiach Zachodnich, głównie w Meandrze Zachodnim, który ?puścił? dalej wielkimi gangami i studniami. Rozpoczęta działalność w bocznych przodkach również wydaje się być obiecująca.

Równolegle do eksploracji trwały prace ?remontowo-porządkowe?, które zaowocowały mostami linowymi w Studni z Tyrolką oraz w Sali Skośnej. Dzięki mostom udało skrócić się drogę, a tym samym czas dojścia na biwaki. Dodatkowo w tym roku przeniesiony został biwak w bardziej suche i przestronne miejsce.

Jaskinia Ciekawa – most linowy w Sali Skośniej

Oprócz działalności w jaskini Ciekawej, została podjęta próba rozwiązania problemu w jaskini Kitzgrabenwasserschacht.
Po pokonaniu trudności, zamiast oczekiwanej studni pojawił się syfon. Aktualna głębokość tej jaskini wynosi 133m przy długości 338m.

Działalność powierzchniowa skoncentrowana była na potencjalnych otworach jaskiń znajdujących się nad Partiami Optymistycznymi Jaskini Ciekawej oraz w okolicach Jaskini w Czerwonych Kamieniach.

Podczas tegorocznej wyprawy udokumentowane zostało 2083 m długości Jaskini Ciekawej, co daje nam łączną długość równą 12239 m, natomiast głębokość pozostała bez zmian -384m.

W wyprawie udział wzięli: Tomasz Biela (SŁ), Bartek Chruściel (KAGB), Michał Humienik (SW), Rafał Klimara (SBB), Mirosław Kopertowski (SGW), Dariusz Lubomski (SKTJ), Karol Makowski (SŁ), Rafał Mateja (SGW), Adam Mioduszewski (SKTJ), Tomasz Olczak (SŁ), Ewelina Raczyńska (SGW), Oliwia Ryśnik (SW), Marcin Słowik (SŁ), Marek Wierzbowski – kierownik (SGW) i Justyna Wylazłowska (SŁ).

Szczególne podziękowania dla Adama Mioduszewskiego, Justyny Wylazłowskiej i Marcina Słowika za udostępnienie zdjęć i materiałów do powyższego artykułu, oraz dla Marka Wierzbowskiego za ciepłe przyjęcie na wyprawie i wszelką pomoc.

Ewelina Raczyńska

    

 

 

Wyprawa „Arabika 2013” już zakończona

Dodał Ewelina Raczyńska, 27 sierpnia 2013 Kategorie: Aktualności, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Wyprawa „Arabika 2013” już zakończona

Oficjalnie wyprawa została zakończona. Wszyscy członkowie wrócili cało i z oczywistym zmęczeniem i zadowoleniem. Udało nam się jednak otrzymać pierwsze, na razie jeszcze ogólne,  informacje.

Z relacji Prezesa:

Komin w PL-1, który wywspinaliśmy w tamtym roku otworzył się wielopiętrowym meandrem. Jest to stary meander, z pięknymi białymi naciekami uciekający w górę jaskini. Po około kilkuset metrach meander kończy się zawaliskiem, który być może daje jakieś nadzieje na przekopanie. Oprócz tego meandrem dochodzi się do młodych, wodnych ciągów, które puszczają nas dalej studniami w dół. Na razie udało się zjechać jedną z nich, więc temat pozostaje otwarty na przyszły rok.

Przodek na samym dnie Piwniczki został ostatecznie zamknięty. Eksploracja przeniosła się do niesprawdzonego dotychczas sporego meandra, na poziomie Studni Czaczałaków. Meander rozwidla się to w dwóch kierunkach, pierwszy wpada do w.w. studni, drugi kończy się zwężeniem.

Szczegółowy artykuł relacjonujący wyprawę, zostanie umieszczony w ciągu paru tygodni.

Hoher Goll 2013

Dodał Ewelina Raczyńska, 20 sierpnia 2013 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Komentarze: 1
Hoher Goll 2013

W terminie 30.06 – 20.07.2013 odbyła się kolejna wyprawa, w masyw Hoher Göll, w której czynny udział wziął członek naszego klubu ( Paweł Mazurek ). Wyjazd ponownie odbył się pod szyldem Wielkopolskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego. Wyprawa miała jednak charakter międzyklubowy, ponieważ ogółem wzięło w niej udział 11 osób, z sześciu klubów zrzeszonych w PZA.

„W tym roku, bazę wyprawy stanowiła tzw. Zakrystia – nyża skalna pośrodku ściany na wysokości ok. 1800 m. Działalność wyprawy koncentrowała się na dwóch obiektach: Gruberhornhöhle (1336/29) oraz Gamsstieghöhle (1336/48). Obydwie te jaskinie zostały odkryte przez grotołazów austriackich w latach ’60. Poszukiwaliśmy w nich nowych możliwości, ale najbardziej interesowała nas perspektywa połączenia Gruberhornhöhle z systemem jaskiniowym Hochscharte – którym to zajmowaliśmy się przez ostatnie kilkanaście lat. Brakuje w linii prostej może 30, a może 80 m – wszystko zależy od tego, jak spojrzeć na pomiary, które prowadzone były przez kilka pokoleń i paroma różnymi generacjami sprzętu.

W sali Oaza (ok. -550 m) założyliśmy biwak, podobnie jak miało to miejsce przeszło 40 lat temu. Udało się nam zlokalizować jedno interesujące miejsce z przewiewem. Po przekopaniu ciasnego przełazu, odkryliśmy ok. 120 metrów korytarzy, generalnie zmierzających w dobrym kierunku, ale cały czas nie łączących się z Kammerschartenhöhle. Na szczęście, ich kontynuacja nie jest całkowicie wykluczona. Zbadaliśmy również w jaskini kilka problemów pozostawionych „w starych czasach”. Około 20-metrową wspinaczką do okna osiągnęliśmy zupełnie nową Salę Moniki o wymiarach ok. 18 x 40 x 30 m (sz x dł x wys), niestety przechodzącą w ślepą studnię. Wahadło do innego okna doprowadziło nas za to do Sali Groszka i 45-metrowej studni z mokrą odnogą, ciągle jeszcze czekającą na sprawdzenie.

Najciekawsze odkrycia wyprawy miały jednak miejsce w Gamsstieghöhle. Tam, na głębokości ok. -110 m odkrywcy jaskini pozostawili niesprawdzony, wiejący meander. Ciasna, 85-metrowej długości „Zemsta Klappachera” doprowadziła nad 52-metrowej głębokości studnię o średnicy ok. 4 – 6 m. Z jej dna, będącego zawaliskiem osadzonym na zaklinowanych w meandrze blokach, prowadzi zjazd do kolejnej, obszernej próżni, której nie zdążyliśmy już zaporęczować. Cały czas wieje mocno.


Sala Moniki

Wszystkie jaskinie musieliśmy zaporęczować od nowa, w zdecydowanej większości przypadków osadzając nowe punkty asekuracyjne. Ogółem, wykorzystaliśmy na wyprawie ok. 1.4 km liny oraz ok. 120 kotew. Samo dojście do Gamsstieghöhle po powierzchni wymagało rozwieszenia ok. 150 m poręczówek. Dojście na bazę wyprawy jest jeszcze bardziej wymagające, niż na nasz poprzedni obóz na Hochscharte. Transport sprzętu oraz uczestników na początku wyprawy odbył się przy wykorzystaniu śmigłowca. Gdyby nie to, wspominiane odkrycia nie byłyby możliwe w ciągu 3 tygodni trwania wyprawy, przy tak nielicznym i malejącym z tygodnia na tydzień składzie.

W czasie trwania wyprawy odkryto oraz skartowano łącznie 587 m korytarzy. Udział wzięli: Piotr Stelmach, Amadeusz Lisiecki, Michał Macioszczyk, Marcin Gorzelańczyk, Jakub Kujawski z Wielkopolskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego; Mateusz Golicz (kierownik wyprawy) i Michał Wyciślik z RKG „Nocek”; Tomasz Olczak ze Speleoklubu Łódzkiego; Paweł Mazurek z Sekcji Grotołazów Wrocław; Kazimierz Szych ze Speleoklubu Tatrzańskiego; Miłosz Dryjański z KKS. W transporcie sprzętu pomiędzy obozami pomogli także bezpośrednio przed wyprawą Mirosław Latacz i Agata Maślanka z AKG AGH, za co serdecznie dziękujemy.”

Dziękuję również Mateuszowi Goliczowi za udostępnienie zdjęć oraz powyższego sprawozdania .

 

Paweł Mazurek

 

Obóz tatrzański Lipiec 2013

Dodał Ewelina Raczyńska, 15 lipca 2013 Kategorie: Bez kategorii, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Obóz tatrzański Lipiec 2013

Był deszczowy sobotni wieczór jak dojechaliśmy do Truchanówki w Zakopanem. Część osób w pokoju zwanym Trolownią (po kilku dniach bagienna woń wypełniła pokój, stąd zapewne nazwa) już żwawo worowała liny, przygotowując się na pierwszą wyprawę w tatrzańskie dziury, gdzie każdy chociaż raz miał obowiązek zaplanować akcję, poręczować i zdeporęczować drogę w jaskini. Z planami w rękach liczyliśmy więc dokładnie karabinki i długość lin potrzebnych na wykonanie akcji. Kiedy każdy z trzech zespołów był już gotowy, łyczek piwka lub czegoś mocniejszego, coś na ząb i spać. Rano pobudka około 6tej rano, każda grupa zwarta i gotowa ruszyła w drogę ze swoim instruktorem.

Pierwszego dnia pogoda w Tatrach nas nie rozpieszczała, padało i po błotnistych szlakach niełatwo było iść, ale daliśmy radę, bo kto jak nie my żądni przygód kursanci. Jak zazwyczaj na poprzednich wyjazdach byliśmy w pełni sił, żeby gadać i śpiewać, sącząc procentowe napoje do rana, tak tym razem niemal każdy zmęczony i brudny po powrocie, marzył tylko o ciepłym prysznicu i łóżku. Tylko niezmordowani instruktorzy siedzieli do późnych godzin nocnych snując opowieści o eksploracjach i innych ekscesach.

W poniedziałek ?Dzień Świstaka?… Znowu pobudka wcześnie rano, podejście pod górę, żeby później zjechać kilkaset metrów w dół wielkimi (jak dla nas kursantów) studniami, podziwianie ogromnych podziemnych przestrzeni, żeby na koniec wrócić po linach w górę, zejść z gór i wrócić do bazy przed godziną alarmową. We wtorek chwila regeneracji na szkoleniu z miłym panem z TPN-u o tym co nam wolno, a czego nie oraz garść ciekawych informacji o Tatrach i topografii. Potem laba, a że pogoda wyjątkowo nam dopisała to każdy korzystał jak miał ochotę z wolnego czasu, część relaksowała się w promieniach słonecznych na terenie parku, a część z nas zajęła się praniem ubrań6 i suszeniem kombinezonów. Wieczorem piwko, grill i luźne pogawędki i oczywiście szykowanie lin i sprzętów na kolejną akcję. Znów trzy dzielne drużyny zmierzały na kolejny podbój Hadesu.

Pogoda była piękna chociaż upał przy wchodzeniu pod górę trochę dokuczał. Obładowani jedzeniem, szpejami, szliśmy w karawanie niczym wielbłądy. Jedna z grup zabrała nawet gitarę i w jaskini pod Wantą miał miejsce koncert unplugged Urban & Company pod batutą Krzysztofa Furgała. Przygoda i doznania niesamowite! A rano znów to samo, ale dzielnie zmobilizowaliśmy się i ruszyliśmy naprzód. Po wyjściu z dziury gdzieś w oddali ciemne chmury straszyły burzą, więc czym prędzej zaczęliśmy schodzić w dół.

W piątek rano kolejna i ostatnia już na tym wyjeździe akcja. Najpierw powoli jak żółw ociężale ruszyła drużyna po skale ospale – tak można by opisać piątkowy poranek w dużym skrócie, ale aż tak źle nie było, determinacja i bliskość celu czyli przejście pięciu jaskiń dodała energii i pomimo bólu tu i ówdzie dzielni kursanci ze swoimi kapitanami na czele wieczorem wrócili z tarczą, a nie na tarczy, mogąc wypowiedzieć słowa Veni,Vidi, Vici.

Następna taka akcja zimą, oby też wszystko poszło tak sprawnie i wesoło.

Kursanci

Tajlandia luty 2013

Dodał wojtek, 30 marca 2013 Kategorie: Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Tajlandia luty 2013

Pomysł wyjazdu wspinaczkowego do Tajlandii zrodził się w głowie Marcina jakieś dwa lata temu. Osobiście nie byłem entuzjastą tego kierunku, głownie z powodu klimatu. Poprzednie moje pobyty ?w tym rejonie świata, nominalnie związane z działalnością jaskiniową wspominałem z mieszanymi uczuciami. Oczywiście jaskinie tropików, szczególnie te na Borneo były imponujące, ale ten upał, duchota, każdy większy wysiłek okupiony palpitacją serca no i azjatyckie żarcie którego fanem nie jestem ( z wyjątkiem chińskich zupek ;). Jednak czas zaciera złe wspomnienia a i z wiekiem człek jakby bardziej ciepłolubny.

Koniec końców, piątego lutego ruszamy. Praga – Dubai- Bangkok (noc na Khao ?San), potem Krabi, gdzie lotnisko jest w jakimś szczerym polu z paręnaście kilometrów od najbliższego portu. Tutaj uwaga, Krabi to nazwa prowincji, głównego miasta oraz półwyspu -Tajlandzkiej mekki wspinania na który można się dostać tylko łodzią. Trochę zakręceni podróżą, już pod wieczór lądujemy na jednej z czterech plaż półwyspu, tej najbardziej kultowej dla wspinaczy ?i innej podobnej swołoczy – Tonsai. Krzony, małpy, zaduch i komary. Trzcinowe bungalowy, knajpki na plaży, dziwne towarzystwo z całego świata pełen luzik. Mimo, że to kraj wyjątkowo restrykcyjnie traktujący pewne używki, zapach zioła wieczorami jest wszechobecny.

Co do wspinania, jest możliwe, skały są fantastyczne – ale po pierwsze, tylko w cieniu i najlepiej z rana, po drugie można liczyć na bryzę od morza, nam nie było dane. Trzeba czasu na aklimatyzację, podczas wspinaczek pot lał się strumieniami, dodatkowo dopadały nas na zmianę różne tak charakterystyczne na takich wyjazdach dolegliwości.

Po kilku dniach męczarni, popłynęliśmy na wyspę Phi Phi, leży ona jakąś godzinę promem z półwyspu, mniej więcej na środku sporej zatoki morskiej usianej dziesiątkami mniejszych ?i większych wysepek przeważnie skalistych, miejscami z pięknymi plażami w tzw. ładnych okolicznościach przyrody. Tam było już nieco lepiej, nie tyle chłodniej co jakoś przewiewniej. Znowu się wspinamy, pływamy kajaczkiem, nurkujemy do rybek na rafach. To bardzo turystyczne miejsce ?z wszystkimi konsekwencjami tego faktu.

Pojawia się znużenie, dojrzewamy do wyjazdu, cel to północ Tajlandii, okolice miasta Chiang Mai gdzie od niedawna rozwija się rejon wspinaczkowy Crazy Horse. Po perypetiach podróży powrotnej do Bangkoku (statek, bus i dwa autobusy) dalszą drogę odbywamy samolotem. Kupując bilet na lotnisku siłą rzeczy korzystamy z najtańszych linii, dzięki temu poznajemy historię lotnictwa na pokładzie dość zabytkowej maszyny, mimo pewnych obaw kierujemy się statystyką i po godzince lądujemy szczęśliwie w Chiang Mai. Miasto wita nas lekko zachmurzonym niebem i zauważalnie niższą temperaturą – to znaczy nie większą niż 30°C, jesteśmy prawie 1500 km na północ od Krabi, dookoła zalesione góry, jakieś takie jesienne z wyglądu, no ale jest zima. Po krótkim błąkaniu się z plecakami w poszukiwaniu hoteliku, trafiamy nas dość znośną bazę, pokoik z łazienką, klimą i telewizorkiem w opcji wi-fi za 25 zł. na pysk. Pierwsze spostrzeżenie, jest tu taniej niż na południu, spokojniej a dodatkowo okazuje się że 100 metrów dalej jest siedziba miejscowego klubu wspinaczkowo-jaskiniowego. Ten klub to taka bardziej komercyjna agencja, nastawiona na turystów szukających ?extremalnych? doznań, ale organizują dojazd z piciem i żarciem pod skały za niewielkie pieniądze a to nam bardzo pasuje. Choć miejscowość wydaje się spokojnym miasteczkiem (700 tys.) to widać jak mocno nastawia się na turystykę, główna oferta to okoliczne parki narodowe, rezerwaty słoni czy jakiś tygrysów, wycieczki do ?dzikich?, plemion górskich, czy podobna cepelia. My oczywiście monotematycznie, tylko wspin.

W dniu restu odwiedzamy jakieś wodospady, popularne wśród miejscowych miejsce piknikowe, kaskady, bambusowe leżanki nad strumieniem i piwko .Jesteśmy tutaj jedynymi białasami. Dzień mija. Wracając do tematu wspinania, skały Crazy Horse to takie jakby ich Sokoliki, tylko że wapienne no i trochę większe. Ogólnie rewelacja, każda kolejna robiona przez nas droga wydaje się wyjątkowa, asekuracja- ubezpieczone wszystko jak w najlepszych ogródkach Francji. No i bonus, pagóry kryją w sobie ogromne pieczary doświetlane przez liczne studnie i okna, tam też są drogi nawet trzy wyciągowe. Wspinaczka w takiej scenerii to rzadkość. Robimy w sumie ok. 50 dróg od 5b do 6c( jedna 7a AF). Można było więcej, trudniej, jest pewien niedosyt. Gdyby być dłużej – gdyby. Wracamy.

Jeszcze raz Bangkok, męcząca upiorna Khao San, szwendanie po świątyniach (Marcin zalicza Leżącego Budde, największy podobno posąg w kraju). Wieczór ostatni to święto, a jak święto to prohibicja. Ostatkiem woli, człapiąc ulicami trafiamy na dziwnie gwarny lokal? jest! Ukradkiem w papierowych kubkach jak do coca-coli podają piwo. Reszta powrotu to lotniskowa epopeja, po prawie dwóch dobach jesteśmy we Wrocku. ?Dla zainteresowanych: koszty wszystkich przelotów ok. 2700, nasze noclegi średnio 25 -60 zł za noc, piwo 5-14 zł. za 0,6 l, żarcie – tam się nie je (ale chyba tanio), tak 20zł powinno na dzień wystarczyć.

Męczyli się w Tajlandii Marek Freus & Marcin Przybyszewski, czyli Nutella Team.