Jedziesz do Rumunii??? Jak tak to potrzebuje szybkiego potwierdzenia.…
Nie wahając się długo odpowiedziałem: dobra jadę, ale kto organizuje, gdzie, jak i dlaczego?
Tomi z STJ-tu z Krakowa, poznaliśmy się w Czarnogórze na zeszłorocznej Meduzie. W ten oto sposób, pocztą pantoflową, dowiedziałem się, że organizowany jest wyjazd.
Dalej to tylko, szybkie pakowanie w przeddzień wyjazdu i ogarniecie wszystkiego, czego chcą od ciebie w robocie, jak musisz akurat szybciej wyjść. Uff.. udało się wyjechaliśmy. Oby tylko pogoda dopisała, bo leżący śnieg i lejący wokół deszcze na to nie wskazuje. Po długiej 13-godzinnej podróży, zatrzymujemy się pod miejscowością Beius, gdzie po krótkim noclegu ruszamy na zwiedzanie płaskowyżu Padis.
Jest to bez wątpienia jeden z najpiękniejszych powierzchniowo terenów krasowych znajdującego się w górach Apuseni pasma Bihor w północno-zachodniej części Rumunii. Oprócz, przepięknej krasowej doliny Polana Ponor, licznych wąwozów czy wodospadów, największe wrażenie robi przeogromny 70 metrowy portal będący otworem głównym jaskini Citateli Ponorului. Góry pokryte jeszcze o tej porze roku, głębokim śniegiem, który urozmaica nam podróż.
Po udanym trekingu ruszamy do naszej docelowej bazy w Casa Traditionale w Rosia, tuż obok jaskini Ciur Ponor. Rozbijamy namioty obok krytych słomą chat, gdzie wieczorami tętniło życie imprezowo-towarzyskie. Jest tam wszystko, by zapewnić pozory cywilizacji, czyli prysznic z zimną wodą, publiczna toaleta, oraz okupowana przez wszystkich kuchnia.
Następnego dnia, po udanym wieczorze integracyjno-zapoznawczym, ruszamy podzieleni na grupy na podbój rumuńskich jaskiń. W swojej grupie idę do jaskini Ciur Ponor.
Jaskinia ze sporą ilością wody. W ciasnych przełazach, po mimo niewielkiego lustra wody, nie ma możliwości wyjścia będąc suchym. Jaskinia ma łączną długość 20150 m. I kończy się partiami syfonalnymi, do których zmierzamy. Po wstępnych ciasnotach jaskinia kontynuuje się obszernymi gangami, okraszonymi piękną szatą naciekową, przez które szybko pokonujemy znaczne odległości. Docieramy do sali Paragina, w której ogromie mamy kłopot ze znalezieniem meandra prowadzącego do syfonu. Drobnych problemach orientacyjnych, błądząc wśród ogromnych głazów, docieramy do pierwszego z 7 syfonów, kończącego dostępną dla nas część jaskini.
Kolejnego dnia czeka na nas, jaskinia Craiului (jaskinia Królewska). Jak wskazuje nazwa, bogactwo szaty naciekowej jest tam jeszcze większe, przez co objęta jest ona szczególną ochroną. Początkowe ciasne i błotne partie jaskini, nie zapowiadają nic nadzwyczajnego. Oporęcznowanie jaskini w stylu czeskim, mianowicie drabinki dominują nad tradycyjnymi odcinakami linowymi. Po serii błotnych przełazów, charakter jaskini zmienia się, otwierając przed nami przepiękne ogromne przestrzenie pełne wszystkich możliwych typów nacieków. Spąg jaskini przekształca się regularnie płynącą rzekę, przez której meandry przechodzimy korzystając z stalowych trawersów. Sala główna jaskini, jest bez wątpienia najpiękniejszym odcinkiem jaskiniowym na tym wyjeździe.
Następna jaskinia, którą odwiedziliśmy to jaskinia Avenul Din Sesuri. Przypomina ona w swoim rozwidleniu pionowe jaskinie tatrzańskie, które wszyscy dobrze znamy. Poręczowanie jaskini, było niebywałą zagadką logiczną, gdyż rozmieszczenie znajdujących się tam spitów zmieniało się wielokrotnie z biegiem lat, zatem wybranie tego „jedynego” idealnego punktu nie było oczywiste. Po drobnych trudnościach z kreatywnym poręczowaniem i brakach w sprzęcie dotarliśmy do sali Mare. W tej 30-metrowej sali ogromne wrażenie robi wielkie podziemne jezioro pokrywające znaczą część sali. Po paru fotach w sali wracamy na powierzchnie, z lekkim niedosytem, gdyż zwiedziliśmy niespełna połowę jaskini.
Dla oderwania od jaskiniowych przygód, kolejnego dnia postanawiamy spróbować kanioningu w kanionie Oselu. Po paru godzinach podróży, przywdziewamy pianki, zakładamy kalosze i pniemy się na sam szczyt kanionu. To moje pierwsze zetknięcie z kanioningiem, także trochę się stresuje, na szczęście Tomi wyjaśnia szczegółowo co i jak. Zjeżdżamy kolejno szeregiem kaskad w rwącej wodzie. Na szczęście przemacza nas jedynie, gdy zjeżamy w wodospadzie, a woda jest na tyle ciepła, że nie tracimy komfortu. Dalej to co sprawia najwięcej emocji, czyli skoki do marmitu. Ogólnie fajna zabawa, jakby ktoś miał kiedyś możliwość spróbować, to szczerze polecam. Szybko pokonujemy 200 metrów deniwelacji kanionu i w tym miejscu niestety musimy się pożegnać z ekipą z Krakowa, która wraca do Polski.
My razem z ekipą z Sopotu zostajemy w Rumuni do niedzieli. W dniu „restowym” postanawiamy odwiedzić kopalnie soli w Turdzie. Po przejściu kilku tuneli i sal tematycznych trafiamy do głównej kawerny o głębokości 112 metrów, która robi już wrażenie swoją wielkością. Oświetlenie kopalni jest świetnie zaaranżowane, jedyne co wzbudza poczucie kiczu, to wykończenie w stylu wesołego miasteczka. Można przejechać się na diabelskim młynie, popływać łódką, zagrać w pingponga, czy pokręcić się na karuzeli. Cóż, z czegoś muszą się utrzymać, poza tym wrażenia w pełni pozytywne.
W drodze powrotnej z kopali, udajemy się do kanionu Turda, który powinien zainteresować szczególnie wspinaczy, gdyż z płaskiej ścieżki startują obite 300 metrowe ściany. My ograniczyliśmy się jedynie do krótkiego spaceru dnem kanionu.
Następnego dnia wybieramy się razem z ekipą z Sopotu do jaskini Zapodie. Po krótkiej podróży mamy znowu przyjemność torować drogę w mokrym śniegu. Cóż warunki w wyżej położonych rejonach podobne jak w Tatrach o tej porze roku. Jaskinia ponoć bardzo ładna, „a nie być w Rumunii, a nie być w tej jaskini, to jak nie być w Rumunii”. Tak przynajmniej możemy czytać z opisu tejże jaskini, gdyż po zjechaniu lodospadu docieramy do lodowego korka, który skutecznie blokuje naszą dalszą akcje. Niczym ludzie pierwotni próbujemy rozbić lód kamieniem, lecz szybko rezygnujemy, gdyż stanie w lodowatej wodzie nie należy do przyjemności. Trochę zawiedzeni wracamy na bazę. Kolejnego dnia, pogoda przestaje nas rozpieszczać, także postanawiamy wracać do Polski. W niedziele po północy docieramy w końcu do Wrocławia.
I tu kończąc tą przydługą relację, w pierwszej kolejności chciałbym podziękować Tomaszowi „Tomiemu” Pawłowskiemu za ogrom pracy włożonej w organizacje wyjazdu, dalej Oli i Mackowi Fryń za wspólną podróż z Wrocławia, jak i wszystkim z STJ KW Kraków, SKTJ jak i innych klubów za wspólnie spędzony czas. Jaskinie, które zwiedziliśmy, to zaledwie niewielka część tego co oferuje Rumunia, ale bez wątpienia warto było.
Dla chętnych polecam również wideo-relacje z wyjazdu autorstwa Dariusza Bartoszewskiego. Tam także o jaskiniach, w których nie miałem przyjemności być, czyli Coiba Mare – Coiba Mica i ataku na Twierdze Ponoru (Cetatile Ponorului):
Daniel Furgał