70-lecie Sekcji Matki Naszej – zaproszenie

Dodał Piotr Śliwiński, 9 maja 2025 Kategorie: Aktualności, Ważne Brak komentarzy

Zaproszenie na 70-lecie SMN – Kletno, 13–15 czerwca 2025

Drogie Koleżanki, Drodzy Koledzy,
serdecznie zapraszamy na jubileuszowe 70-lecie Sekcji Matki Naszej, które odbędzie się w dniach 13–15 czerwca 2025 r. w ośrodku „Nad Stawami” w Kletnie (adres: Kletno 6f, lokalizacja na mapie).

Warianty uczestnictwa:

Opcja podstawowa – 70-lecie SMN (sobota 14.06 – niedziela 15.06)

  • Główna uroczystość jubileuszowa w sobotę, 14 czerwca.
  • W programie: prelekcje, wspólne wycieczki, spotkania towarzyskie, kolacja jubileuszowa*.
  • Nocleg z 14/15 czerwca + śniadanie.

Opcja rozszerzona – lecie + Walne Zebranie SGW (piątek 13.06 – niedziela 15.06)

  • Dla członków z opłaconą składką, honorowych i starszyzny klubowej.
  • Walne zebranie w piątek wieczorem (13.06) w tej samej lokalizacji.
  • Nocleg z piątku na sobotę+ śniadanie w sobotę + kolacja w piątek.

* do wyboru dieta mięsna lub wegetariańska.

Ceny poszczególnych pakietów ogłosimy w najbliższej przyszłości.

W cenie zawarta jest okolicznościowa koszulka. 


Zgłoszenia lub pytania:

Monika Gorczyńska
📧 aamya07@gmail.com
📞 794 792 280


Do zobaczenia w Kletnie! 🌿

Walne Zebranie Członków 2025

Dodał Piotr Śliwiński, 4 maja 2025 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Ważne Brak komentarzy

Szanowni Członkowie,

W imieniu obecnego Zarządu chciałabym poinformować o zbliżającym się Walnym Zebraniu Członków Sekcji Matki Naszej, podczas którego zostanie wybrany nowy Zarząd oraz Komisja Rewizyjna.

📅 Data: 13 czerwca 2025 (piątek)
🕕 Godzina: Pierwszy termin – 18:30, drugi termin – 19:15
📍 Miejsce: Kletno 6f, 57-550 Kletno – Nad Stawami – Restauracja – Noclegi – Kletno

Przypominamy, że aby mieć czynne prawo udziału w zebraniu i głosowaniach, należy być członkiem zwyczajnym Sekcji i nie zalegać ze składkami.

Zachęcamy również do zapoznania się ze Statutem Sekcji, aby każdy uczestnik miał pełną świadomość swoich praw i obowiązków.

W razie pytań lub wątpliwości prosimy o kontakt mailowy: sgw@sgw.wroc.pl

Z wyrazami szacunku,
Zarząd Sekcji Matki Naszej

Finale Ligure

Dodał Aleksandra Kita, 3 maja 2025 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy
Finale Ligure

Tak sobie pomyślałem, że jak ja nie napiszę… Wiosenny sekcyjny wyjazd wspinaczkowy rodził się w bólach. Ostatecznie do słonecznej Italii udało się sześć osób w dwóch wozidłach, padło na Finale Ligure. Znaczy się, ekipa sekcyjna która pierwotnie planowała Arco, gdzie rok wcześniej zdobywała szlify wspinaczkowe, uległa mojej sugestii, by nadłożyć te, „pare” kilometrów, poznać coś nowego. No i na wybrzeżu większa gwarancja pogody – teoretycznie : ) Z mojej perspektywy wyjazd był super, myślę że reszta uczestników też była zadowolona. Nie da się ukryć, że choć Finale kojarzy się głównie z wspinaniem sportowym, to tutejsza oferta dróg wielowyciągowych (choć nie tak imponująca jak ta okolic Arco), może też być pouczająca, a tutejsze klasyki z lat siedemdziesiątych, mimo że to niby nie „góry” tylko większe skałki, mogą sprawić więcej zachodu niż niejedna tatrzańska kursowa droga. W trakcie sześciu dni, pięć było wspinaczkowych. Zaczęło się od króciaków po 120-170m, skończyło na 300 metrowej Via Lunga, nieprzesadnie trudnej (6a+/5b obl) ale dość kłopotliwej orientacyjna że względu na mnogość wariantów i dużą ilość drzew na potencjalne stanowiska ; ) W efekcie, dla części ekipy, wspinaczka rozpoczęta trochę po 12, zakończyła się o 21 ; ) Nie bez odrobiny emocji. Jako ciekawostka, schodziliśmy „ścieżką” rowerową i nie było to łatwe zejście. Parafrazujac klasyka: za chuj bym tam nie zjechał!

Ps: Chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom za miłe chwile spędzone razem,do następnego 🙂

Marek Freus

Freus Cup

Dodał Aleksandra Kita, 28 kwietnia 2025 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność, Działalność krajowa, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy

Dla członków i członkiń oraz sympatyków Sekcji

Hej bracia szambonury, kto prężny lub młody,

tego lata ogłaszam sekcyjne zawody.

Dla odmiany, nie w nory, w skały ruszcie zuchy,

błogosławie wszystkim by dodać otuchy!

Kto dożyje jesieni, mocno się wykaże,

na uścisk mej dłoni może liczyć w darze.

Przewidziana także, specjalna nagroda,

na jej opisane teraz czasu szkoda … ; )

Taki pomysł mam, trochę autopromocyjny. Dziś w modzie różne czelendże ; )

Konkurs wspinaczkowy:

Kto uzbiera najlepszy wykaz przejść – moich dróg w Sudetach (ale nie tylko). Zasady trochę nietypowe, nie chodzi tylko o ilość czy trudności drogi, ale będę oceniał (rzecz jasna subiektywnie 😉 ), egzotykę położenia danej drogi.

Zasady: liczy się każda droga, liczy się trudność, długość czy powaga, ale promowana są bardziej egzotyczne lokalizacje, ogólnie chodzi o Sudety, ale jak ktoś wynajdzie coś dalej… będzie bonus. Skałki, gdzie jest np: pięć moich dróg obok siebie, albo jest bardzo blisko od auta, będzie siłą rzeczy niżej wyceniona, choć nie nie znaczy to że mamy tylko szukać parchów w krzakach :))) Oceniać będę jak nauczyciel kartkówkę- dobrze, dostatecznie ; ))

Konkurs by wystartował powiedzmy od początku maja do powiedzmy końca piździernika. Potem jednoosobowa komisja, czyli ja, podsumuje wyniki i wręczy nagrodę, oprócz tradycyjnego uścisku dłoni i laurki, będzie też sprzęt – jaki jeszcze wymyślę

No i sam wykaz ma być na papierze nie tabelki mailem 😉 Liczę na ciekawe adnotacje przy opisach dróg – o stylu, uwagi ogólne, czy były kleszcze, no zabawa ma być.

Na koniec podsumuję, ocenię, wręczę ,,puchar,, Być może będą nagrody pocieszenia. Siłą rzeczy, najczęściej nagradzany jest zespół, ale może się zdarzyć sytuacja, że tylko jedna osoba się wspinała, a asekurowała żona : / no Ona też będzie pocieszona.

Raczej liczę na kameralną klubową zabawę, nie ,,profesjonalistów” od zaliczania czelendży. Ostatnio jak popatrzysz na strony klubów wysokogórskich to wszyscy mają jakieś Ligi wspinaczki i z zapałem rywalizują o nagrody i sławę. Ja chcę z tego spuścić powietrze.

Wykaz przejść trzeba będzie osobiście przynieść do klubu

Przedstawie zarys mojego oceniania: powiedzmy że za drogi do 4+ będą dwa punkty, do 5+ trzy, do 6+ cztery. Weźmy dwie za ok 6 położone obok siebie, „Szczytowanie”…na skale Penis, bardzo popularna, dobrze obita i druga na sąsiedniej skałce „Bez piwka ani róż” zdecydowanie bardziej wymagająca bo obita tylko w trudności czyli dobrze mieć friendy. Czyli na starcie po cztery punkty za drogę,a za moralniejsze „Bez piwka…” plusik,dwa plusy dają minus – sorry wróć,dwa plusy to dodatkowy punkt 😉 A np. szóstkowa droga na Trzech Siostrach mimo doskonałego obicia też będzie miała plusik,bo tam jest w uj daleko 😉

Czyli może być sytuacja że szóstka za cztery punkty, dostanie plus za moral i plus za dalekie dojście,czyli finalnie będzie pięć punktów.

A jak ktoś wahaczy moją szóstkę pod Krakowem to policzę podwójne : )

A za drogi takie jak w Płakowicach, będzie po minusiku, bo 100m od auta,a drogi po cztery, pięć wpinek

Są popularne duże skały leżące przy szlakach i takie mniej oczywiste „destynacje” 😉 Za te skałki na boku też będą plusy

Gdzie szukać dróg?

Przewodniki! Albo strona Topo Wałbrzyskiego Klubu Górskiego i Jaskiniowego, oczywiście wszystkich się nie znajdzie, nie wszystkie są dobrze opisane, ale szukać, wertować internet, inwencja – to też część zabawy, nawet na Jurze coś można znaleźć : )

No taki przy okazji kurs krajoznawczy

A jak ktoś trafi na moje drogi pod Krakowem to będzie Gamę changer ; )

Mam parę dróg też w Czechach.

Na zdjęciach przykładowe nagrody:

* Kultowe buty wspinaczkowe,,korkery,,marki Stomil ! ; )

* Szczytowe osiągnięcie radzieckiej techniki, nówki nie śmigane, rocznik 91

* Zestaw sprzętu asekuracyjnego

A na kolejnych kilka podpowiedzi

* pewna dość znana skała – jest kilka dróg które tak naprawdę prawdopodobnie jako jeden z pierwszy robiłem onegdaj.Teraz w nowym przewodniku tylko przy jednej jestem autorem : )To numer 6

* skała z dwiema drogami 10 minut od Szwajcarki. W sumie 10 pkt

* droga czwórkowa warta tyle co tradycyjnie piątkowa

Odszedł Zdzichu Słowiński

Dodał Piotr Śliwiński, 9 kwietnia 2025 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Ważne Brak komentarzy

Z wielkim smutkiem informujemy o śmierci naszego klubowego kolegi i przyjaciela.
W niedzielny poranek odszedł Zdzisław Słowiński – grotołaz, eksplorator, fizyk, barwna i charyzmatyczna postać znana w środowisku speleologicznym jako „Haim”.

Pogrzeb odbędzie się w sobotę, 12 kwietnia, o godzinie 9:00 w kościele przy cmentarzu parafialnym NMP Spomożycielki Wiernych.
Pożegnanie ciała zaplanowano na czwartek, 10 kwietnia, o godzinie 12:00 w zakładzie pogrzebowym Styks, ul. Opolska 9.

„Dzisiaj rano zadzwonił Zbyszek Samborski ze smutna wiadomością ze zmarł Zdzichu Słowiński, zwany Haimem w grupie od Białego Kamienia. Zdzichu pojawił się w Sekcji na zebraniu jeszcze w lokalu na ul Krasińskiego i powoła się na powiązania z sekcją Wołoszyna. Był niezwykle barwną super inteligentną postacią. Był wtedy raczej młodym asystentem, fizykiem, na WPTT Politechniki. W jego wyglądzie zwracały uwagę długie blond włosy sięgające ramion. Ale środek głowy był mocno, że tak powiem, wyliniały. Szybko do niego przylgnęła nazwa łysy blondyn. Ale on sobie nic z tego przezwiska nie robił i nawet potraktował z humorem lekturę książki Dynia, która mu zaoferowała Mariola. „Dynia” to tłumaczenie z języka włoskiego traktujące w zabawny sposób walkę młodego człowieka z łysieniem, zakończone ogoleniem głowy. Kiedyś w Białym Kamieniu dokopaliśmy się do atrakcyjnego miejsca, z którego dmuchało i Zdzich powiedział „Wiatr, aż włos rozwiewa”: Reszta grupy potraktowała to wymownym kiwaniem głów.

Jak wspomina Zbyszek Samborski, wtedy to życie poza wyprawowe i zebraniowe, koncentrowało się w hotelu asystenta przy ul Pasteura, gdzie grywaliśmy w Master Mind. Grę dostałem od Pietruchy, który kupił ja u siebie Interlaken i użył jako pretekst, aby odwiedzić Anie. Szybko zorientowaliśmy się że Zdzich nie dowidza i ustawialiśmy dla niego układy zawierające zielone i coś w rodzaju brudnego brązu kolory pionków. Po jakimś czasie Zdzich powiedział „Co domyśliliście się że jestem Daltonistą, ale już mam sposób no rozróżnienie tych dwóch”. Jeszcze dzisiaj Marek Pędziwol wspominał jak to Zdzichu jadąc Ślężna swoim Małym Fiatem przerżnął przez skrzyżowanie na czerwonych (to to skrzyżowanie, gdzie światła były poziomo).

W owym to czasie miałem spodnie z tropiku lila róż, które dostałem od daltonisty, męża moje kuzynki, gdyż kolor mi się podobał jako atrakcja na wyjazdy sekcyjne. Ludwik wziął różowe dżinsy od swojego brata, aby dołączy do mnie. Wtedy to pod barakiem w Kletnie, patrzymy a tu podchodzi Zdzicho w buraczkowych dżinsach które świetnie pasowały do lilaróż i róż. Staliśmy zadowoleni z siebie i nowej „mody”, aż nagle Zdzichu zapytał” Co to was podkusiło, aby kupić spodnie takiego koloru?” Aż nas zatkało i odpowiedzieliśmy „to popatrz na twoje”. A on na to „Moje to przecież normalne dżinsy”.

W późnych latach siedemdziesiątych byliśmy na wyprawie do głębokiej jaskini Brezno pri Gamzowa Glavici w Jugosławii (teraz Słowenia). Była to wyprawa eksploracyjna w poszukiwaniu nowego dna. Biwak mieliśmy w olbrzymiej Sali końcowej wielkości stadionu i całkowicie płaskim i piaszczystym dnie. Ten płaski obszar był przecięty czymś w rodzaju rowu melioracyjnego meandrującego pod kątami prostymi (dokładnie). Teren całkowicie nie tknięty. Po wyjściu z jaskini z retransportem, który dało nam w kość, na powierzchni Zdzichu zadał mi dziwne pytanie „Chemik czy to tak zawsze?”. Zaniepokoił mnie tym stwierdzeniem okrutnie, gdyż mieliśmy jaja ze szpejami na którejś ze zlodowaciałych studzienek, więc tylko mu się przyjrzałem. A Zdzichy na to „Widzę kolory”.

Pomiędzy wieloma talentami Zdzicha by również zmysł biznesowo organizacyjny. To on zorganizował szkolenie ratowników górniczy z kopalni miedzi w Lubiniu z ratownictwa w szybach górniczych. Był to w ramach ZUW-u.

Ostatni raz rozmawiałem z nim jakieś dwa miesiące temu. Zapewnił mnie że zdrowie już mu się poprawiało i że obecnie pracuje na historia Lechistanu. Mówił mi że już opublikował dwie książki w tej lub podobnej dziedzinie. To brzmiało całkiem jak nasz Zdzichu.

Zdzichu zawarł związek małżeński z Zosia Białą i razem mieli pięcioro dzieci. Wszyscy go przeżyli. Leczymy się z Wami w smutku.

Jest jeszcze wiele opowieści i przeżyci i moglibyśmy snuć to wspomnienie dalej, ale odpoczywaj na wyżynach niebiańskich wypełnionych jaskiniami i ściankami. Wszystko do lojenia.

Chemik – Wieslaw A Klis”

Alpejska turystyka wspinaczki lodowej

Dodał Aleksandra Kita, 16 lutego 2025 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy
Alpejska turystyka wspinaczki lodowej

Ola:

Chcieliśmy w tym roku powspinać się w lodzie w Alpach. Po długich rozkminach postanowiliśmy pojechać kampervanem do Austrii i w Włoskie Dolomity, zwiedzić różne doliny oferujące wspinaczkę lodową. 

Zaczęliśmy od Enzingerboden, miejscowości w Alpach austriackich w Wysokich Taurach. To tuż obok Grossglocknera – najwyższego szczytu Austrii. Naszym celem była Szklana Madonna WI4+. Można tu wjechać kolejką znacząco zmniejszając sobie podejście pod ścianę. Nam niestety nie udało się jej przewspinać. Za późno byliśmy pod lodem i inny zespół wspinał się już na tym klasyku. Wybraliśmy drogę obok by nie iść pod nimi. 

Chcieliśmy wrócić kolejnego dnia ale nastąpiło znaczne pogorszenie pogody – wiało tak mocno, że nie działa nawet kolej linowa.

Zamiast tego pojechaliśmy dalej, do kanionu w miejscowości Kaprun. W dobrych warunkach tworzy się tu ponad 20 jednowyciągowych dróg lodowych lub mikstowym. Zimę w tym roku mamy bardzo ciepłą, więc nie wszystko było wystarczająco wylane. Mimo to znaleźliśmy pięknie miejsce z dobrze wylanymi lodami. Powiesiliśmy wędkę by poćwiczyć trudniejsze przejścia niż zazwyczaj robimy.

Kolejnym miejscem które możemy polecić jest miejscowość Koln-Saigurn, dolina Raurisertal. Najbliższy lód znajduje się kilkanaście minut od schroniska. Do schroniska prowadzi droga, którą mogą jeździć tylko miejscowi. Zadzwoniliśmy do właściciela i tym sposobem wjechaliśmy pod samo schronisko. Już sam wjazd był atrakcją, bo jechaliśmy na sankach, które leżały na pace samochodu. Dobrze wylane i bliskie były trzy lody: Kolm Sai-Hauptfall WI4, Barbara Fall WI3 I Pinky Flink WI4. Przewspinalismy je i pojechaliśmy dalej do Mordoru. 

Mordor WI5 był chyba powodem, dla którego kręciliśmy się akurat w tym regionie. Jest to popularny 300-metrowy lód, o kilku wyciągach WI5. Mam nadzieję, że wrócimy kiedyś i go przewspinamy. Lód ten znajduje się w cyrku lodowcowym na końcu doliny, za miejscowością Bad Gastein. Już z parkingu poniżej widać piękną arenę z lodami. 

Zajechaliśmy wieczorem i kolejnego dnia w ramach odpoczynku poszliśmy zobaczyć jak wygląda podejście i jakie są warunki. Wtedy też uznaliśmy, że wejdziemy na 180-metrowy Federweissfall WI4 co uczyniliśmy kolejnego dnia. 

Na lodzie spotkaliśmy lokalnego wspinacza, który ostrzegł nas, że na przedostatnim wyciągu w zagłębieniu zbierają się masy śniegu. Dlatego w gorszych warunkach śniegowych trzeba uważać na lawiny. Było już tu kilka wypadków śmiertelnych.

Odnośnie Mordoru, opowiedział, że trzeba wspinać się na niego szybko. W okolicy południa zaczyna na jego górną część świecić słońce, przez co zaczyna się sypać. Warto by w południe kończyć już drogę. 

Kolejne dwa dni spędziliśmy na festiwalu lodowym, który akurat odbywał się niedaleko – w Eispark Osttirol. Jest do ogródek lodowy, sztucznie nawadniany poprzez doprowadzenie rurami wody na górę kilkudziesięciometrowych skałek. Tworzą się w ten sposób drogi o urozmaiconym poziomie trudności. Zarówno dla początkujących jak i tych bardziej zaawansowanych. Eispark za drobną opłatą otwarty jak tylko warunki na to pozwalają całą zimę. 

Na festiwalu można było pożyczyć sprzęt chyba wszystkich topowych marek sprzętu do wspinaczki lodowej. Tak na prawdę można by przyjechać w adidasach, wypożyczyć wszystko i się wspinać. Byli też z polskiej firmy Eliteclimb ze swoimi karbonowymi czekanami. Niesamowite jak one były lekkie. Odbyły się zawody i wieczorna impreza. 

Ostatnim lodem który przewspinalismy był Belveder WI4+ w Val Travenanzes niedaleko Cortina d’Ampezzo. Dojście do niego to około 2 godziny spaceru. Stosunkowo długie podejście ale bez znacznych przewyższeń. Droga którą szliśmy była bardzo urozmaicona. Zaczynała się kominem zakończonym mikro trawersem jaskiniowym. Drugi wyciąg był łatwy dojściowy, za to dalej ściana się pionowała i droga prowadziła już na otwartej przestrzeni. Obok wisi wiele innych dróg głównie w trudnościach WI5-6.

Jeszcze jedno miejsce polecamy. Udało nam się na dwa dni wybrać do Doliny Otzal blisko Innsbrucka. Jednego dnia próbowaliśmy wejść Eisenlehnfall. Przepiękny 200metrowy lodospad WI5, z którego wycofaliśmy się z bólem serca, po tym jak uznaliśmy to za zbyt ryzykowne. Było za ciepło, a do tego słońce przez godzinę świeciło centralnie na lód, w konsekwencji czego zaczęły odpadać jego fragmenty. Podpytaliśmy lokalnego przewodnika IVBV co możemy bezpiecznie przewspinać w aktualnych, ciepłych warunkach. 

Tym sposobem drugiego dnia przewspinaliśmy Solrinne WI5- niedługi, dwuwyciągowy lód z krótkim podejściem i zejściem normalną drogą zaraz powyżej lodu. Obok jest drugi Hochdurenrinnele WI4 więc można spokojnie jednego dnia przejść oba. 

Kita:

Zahaczyliśmy o festiwal wspinaczki lodowej Ost Tirlol, odwiedzili nas tam znajomi, jestem pod wrażeniem zaciętości Brazylijki Lígi, która przemarznięta od stóp po czubek głowy dzielnie „łoiła” coraz trudniejsze sopliska i polewy. Co do innych uczestników to festiwal okazał się być również zgrupowaniem austriackich GOPRowców, ratownicy to prawdziwi Ochotnicy. Jeżeli z równą zaciętością niosą pomoc w górach co trenują, nie powinniśmy się martwić o bezpieczeństwo w tamtym regionie. Muszę stwierdzić, że przygotowanie kondycyjne i zamiłowanie do łojenia wśród tej już bardziej doświadczonej części kadry budziło mój mały podziw i zadowolenie, rozmowom nie było końca.

Dwa dni intensywnego wspijania zaowocowały poszerzeniem siatki kontaktów a także mocnym spadkiem wydolności na następne dni.

W sumie na wyjeździe zwiedziliśmy 7 dolin i dolinek, sześć w Austrii, jedną we Włoszech. W każdej się powspinalismy z lepszym lub gorszym skutkiem. Pogoda i warunki raczej dopisywały, noce dość chłodne, dni słoneczne, śniegu było mało – podejścia relatywnie proste, zagrożenie lawinowe niewysokie. Zamarzniętego dziadostwa jak na początek sezonu wspinania lodowego było wystarczająco żeby się pobawić. 

Obyło się bez większych ekscesów, tylko raz w (w Otzalu) porządnie zarobiłem lodem w cymbał. Trochę (może bardziej niż trochę) na własne życzenie.

Wniosek z tego taki, że jak stoi przed Tobą 200m bydlak i od rana Ci mówi by go nie zaczepiać to idziesz grzecznie zobaczyć czy nie ma Cię w lokalnej knajpie, a nie męczysz go przez trzy godziny aż Ci przypier…

Taka format turystyki przypadła mi do gustu, to bardzo przyjemny sposób na przepalanie diesla oraz bezproduktywne zmarnowanie kilku tygodni.

Wspinaczka w Turcji oczami tetryka – super skały, znośne żarcie, przyjaźni tubylcy

Dodał Aleksandra Kita, 9 grudnia 2024 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność zagraniczna, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy
Wspinaczka w Turcji oczami tetryka – super skały, znośne żarcie, przyjaźni tubylcy

Marek Freus:

Turcja jak wiemy z jaskiń słynie, choć my akurat tylko turystyka i wspinanie. Nie odkryję Ameryki, wspinaczka w Turcji jest the best. Góry mają zarąbiste.

Na szczęście, na ostatniej prostej przed wyjazdem, dołączyła do nas Iza, jedyna klubowiczka na tyle zdeterminowana by pieprzyć robotę, zrobić urlop, umilić sobie listopad słońcem. No i słońce było, były też przelotne opady, mały huragan itp. Na szczęście owa dynamika pogody przebiegała w zdecydowanie wyższej temperaturze, więc plan, który się kształtował już na miejscu, realizowaliśmy w stu procentach.

Podczas tego raptem tygodnia odwiedziliśmy trzy rejony wspinaczkowe, trzy starożytne ruiny miast, kanion, przereklamowaną starówkę Antalyi, no i najważniejsze, piliśmy wino na plaży pod gwiazdami ; )

Wyjazd na wspin do Turcji wyszedł super. Dawno mi się tak nie podobało i nie była to bynajmniej zasługa hotelu all inclusive ; )

Miałem pewne obawy że jadąc z Marcinem, dwa stare dziady, będziemy wyglądać jak para waginosceptyków ; ) Ale Turcja okazała się być tolerancyjnym krajem, dwa menszczyzna w jednym łóżku !Na wszelki wypadek rozdzieliliśmy, w końcu damska obsługa, która okazała się nadzwyczaj miła, nie mogła mieć wątpliwości ; )

Z trzech odwiedzonych ruin, zdecydowanie najciekawsze były te najmniej reklamowane i z najtańszym wstępem- 11ojro, tak na marginesie w Turcji za tego typu atrakcje przelicznik jest z euro, oczywiście lekko niekorzystny, miejscowi mają taniej i w własnej walucie- taka trochę komuna. Olimpos, bo o tym ,,ancient city,, mówię, właściwie jest aktualnie odkopywane, pięknie położona hellenistyczna osada. Ma niesamowity urok, wąwóz, ujście rzeki, ruiny starożytnych budowli w zielonych zagajnikach przywodzących na myśl ruiny miast Jukatanu. A jednocześnie obok rozwija się całkiem spory rejon wspinaczkowy. Przeciwieństwem Olympus, jest główna atrakcja okolicy, czyli Aspendos, z najlepiej zachowanym i bodajże największym teatrem starożytnym. Teatr, oczywiście robi wrażenie, choć tak naprawdę był w znacznym stopniu odbudowany na początku 20wieku, ale reszta, tak trochę odstaje, no jest parę budowli, które przy odrobinie wyobraźni dają skalę możliwość starożytnych budowlańców – np. ruiny akweduktu, ale za 15 euro to i tak lipa w porównaniu do Perge, to było miasto! Pomyśleć że nasi przodkowie w tym czasie zamieszkiwali głównie ziemianki, a tam…
W Perge zachowały się (odkopano) dwie dwupasmowe aleje, poprzecznie łączące wjazdy do miasta, środkiem rozdzielającym jezdnie płynęły strumyki, ujęte w kaskady, była zieleń, fontanny, a całość założenia miejskiego jest większa niż Krakowska starówka, a dochodzi jeszcze górne miasto-Akropol, którego nie zdążyliśmy zobaczyć bo nam furtki zamykali.

Samo wspinanie. Większość przylatuje, jedzie do wiochy Geyikabiri i tam zostaje. Tysiąc dróg, właściwie dostępnych z buta wystarczy na kilka wyjazdów ; ) Ale realnie, z mojej skromnej kwerendy, żeby tam poczuć radość wspinania to trzeba poruszać się zdecydowanie powyżej stopnia 6! Dodatkowo, nie wiem czy to ma związek, ale rejon był od początku eksplorowany głównie przez wspinaczy niemieckojęzycznych i wyceny są tam harde, to nie jakieś wakacyjne Leonidio czy Kalymnos, można się zdziwić. Drogi miejscowych zawodników wydają się łatwiejsze. A sama Antalya? No nie jest źle, całkiem nowoczesne miasto, ba komunikacyjnie lepiej niż Wrocek- sorry wróć, każde miasto które znam jest lepsze niż Wrocek ; ) Z hotelu z którego startowaliśmy, do Geyikabiri mieliśmy od 20 do 25 minut autem, a było to hotel przy nadmorskiej promenadzie. Dodatkowo widok,nasza dzielnica była jak Kościelisko nad morzem, w tle wyrastały takie ala Tatry Zachodnie. Ale, te tutejsze Tatry zachodnie, mają więcej Giewontów ; ) A w promieniu 40 km od miasta jest nawet trzytysięcznik.

Zdjęcia Marka i Izy

Odszedł Witek Kubik

Dodał Mirek Kopertowski, 12 listopada 2024 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Ważne Brak komentarzy

Z przykrością dowiedzieliśmy się o śmierci naszego klubowego kolegi. W piątek nad ranem odszedł Witek Kubik – grotołaz, płetwonurek i alpinista ale przede dla wielu z nas przyjaciel z sekcji.

Pogrzeb odbędzie się w czwartek (14.11) o godzinie 12:30 w parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przy ul. Pszczelarskiej we Wrocławiu – Ołtaszynie.

„Witek Kubik inżynier górnictwa, grotołaz (uczestnik wypraw do Snieżnej, Gortani, Boegan, Davanzo), płetwonurek, alpinista i himalaista; wybitny narciarz skitourowy, reprezentant Polski na mistrzostwach w Premanie, mistrzostwach Polski w Tatrach, żlebowy ski ekstremista, intuicyjny prekursor drytoolingu w latach 80 tych w zimowych przejściach w Tatrach i Alpach, ze swoim nieśmiertelnym Szakalem i Barracudą (Piz Palu , Grand Pilastro, lodowa ściana Lenzspitze- Eis Schild, Piz Badile, pierwsze zimowe przejscie północnego filara Glockner Kamm, Piz Bernina, droga Messnerow na Sellach- Dolomity), pierwsze polskie wejście na Carraz I , lodowa ściana Artensoraju w Andach, droga Czechow na Nuna (7135m)- pierwsze polskie przejscie 1989 i zaporęczowanie drogi na Satopantha w zimowych warunkach. Wspinał się w Tatrach do ostatnich lat, gromadząc klasyki gdy dopadła go choroba. Aktywny ściankowo do ostatniej chwili, ostatni raz wspinaliśmy się na ściance we wrześniu tego roku, szykował się na pd ścianę Dachsteinu. Prywatnie bardzo pogodny, życzliwy ludziom, DOBRY CZŁOWIEK Spij spokojnie przyjacielu”.
Adam Domanasiewicz

Jeśli ktoś chciałby się podzielić wspólnymi wspomnieniami, zapraszam do kontaktu.
Sgw@sgw.wroc.pl

Rusza nowy kurs!

Dodał Aleksandra Kita, 3 marca 2024 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Rusza nowy kurs!

Cześć!
Nie mogliście uczestniczyć w spotkaniu informacyjnym w sprawie kursu?
Nic straconego!
Przyjdźcie na pierwszy wykład do siedziby naszego klubu (góralska 38 – od tyłu kamienicy) już w najbliższy wtorek (05.03) na godzinę 19:00 lub napisz już dziś na sgw@sgw.wroc.pl po więcej informacji.
Do zobaczenia! 

fot. Andrzej Wyczółkowski

Majówka 2023

Dodał Aleksandra Kita, 22 maja 2023 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Majówka 2023

Szczęśliwy zbieg dni wolnych od pracy oraz weekendów doprowadził do tego, że przy niewielkim nadwyrężeniu tegorocznego urlopu, można na majówkę było mieć aż 9 dni wolnego. Fakt ten w połączeniu z raczej mieszaną pogodą okresu przejściowego w polskich górach, zachęcał do dalszych wyjazdów i w ten sposób, niejako na ostatnią chwilę powstał pomysł wyjazdu do Triestu. Co prawda początkowo miała to być Słowenia i Kačna Jama, jednak przygotowanie wyjazdu i zdobycie koniecznych pozwoleń okazały się zabiegiem wymagającym więcej przygotowań, więc pozostało odłożyć pomysł na przyszłość i jak najlepiej wykorzystać długi weekend.


Ostatecznie zebrała się nas piątka. Z klubowego magazynu wzięliśmy liny, wybraliśmy miejsce noclegowe w okolicach Triestu oraz dzięki pomocy klubowego kolegi Olgierda zdobyliśmy opisy kilku jaskiń. Opóźniający się koniec pracy sprawił, że jeszcze lekko zmęczeni, po kilku intensywnych dniach wyruszyliśmy dopiero w poniedziałkowe południe, po szybkim pakowaniu tj. wywróceniu mieszkania do góry nogami. Jak się okazuje klubowy sprzęt, szpej osobisty oraz świeżo przywieziony szpej z pracy dwóch osób to trochę dużo na 40 m2 mieszkania. Z racji, że wyjazd miał być zupełnie luźnym wypoczynkiem, plan dotarcia na miejsce zakładał jazdę bocznymi drogami i zatrzymywanie się gdy napotkamy na drodze coś ciekawego. Docelowo, do Triestu mieliśmy przybyć wtorkowym wieczorem. 

Pierwszy nocleg wypadł na kempingu w parku Alp Wapiennych. Niestety pogoda nie zachęcała w żaden sposób do pieszych wycieczek, więc jedyną i nie najgorszą rozrywką było szybkie wykańczanie procentowych zapasów wywiezionych z Polski i słuchanie off roadowych przygód Krzyśka, który po pomyleniu kempingów usiłował przedostać się do nas drogą gruntową. Następnego dnia, ruszyliśmy w kierunku Triestu jednak z zamiarem przejechania przez Triglavski Park i ogromną nadzieją, że może tam przestanie na chwilę padać. Ulewa w rzeczy samej zakończyła się tu po przekroczeniu granicy Słowenii, w związku z czym co chwilę zatrzymywaliśmy się na podziwianie widoków, a nawet podeszliśmy pod wodospad Boka.

Następny dzień zaczęliśmy od spokojnego śniadania, naprawy błotnika w golfie po spotkaniu z kempingowym płotkiem i wybraniu celu dnia. Padło na Grotta Noe, jaskinię z otworem dość sporych rozmiarów i około 60 metrowym wolnym zjazdem. Spakowaliśmy dwa komplety lin dla szybszego wychodzenia i udaliśmy się na miejsce. Okazało się, że otwór znajduje tuż przy ścieżce i już stojąc przy “otworze” robiło na nas spore wrażenie, jednak sama zabawa zaczęła się przy zjeździe. Nie chodzi nawet o 60 m zjazdu, bo nie jest to piorunująca wysokość, ale o kubaturę która otwiera się zaraz po pokonaniu ostatniej przepinki i rozpoczęciu zjazdu. Dość szybko dostajemy się całym zespołem na dno studni i rozpoczynamy zwiedzanie poziomych ciągów, które ku naszemu zaskoczeniu, swoimi rozmiarami oraz szatą naciekową sprawiają, że sam zjazd schodzi na drugie miejsce jeżeli chodzi o wrażenia z wyjścia. Pomimo ogromnych rozmiarów sal oraz obowiązkowej sesji fotograficznej sama jaskinia nie zajmuje nam zbyt wiele czasu, a wychodzenie przechodzi wyjątkowo sprawnie więc na górze pojawiamy się w porze obiadowej, co skutkuje prostą decyzją o znalezieniu dobrej pizzerii oraz plaży.

Na następny dzień wybieramy jaskinię Abisso Martel. Zanim wyjechaliśmy porozmawialiśmy z gospodarzami o wejściu do jaskini (której otwór, znajduje się na kempingu!), z rozmowy dowiedzieliśmy się, że klucze są dostępne w recepcji i wystarczy zostawić jakiś zastaw, dodatkowo dowiedzieliśmy się, że przez incydent na linii golf-płotek Krzysiek został nazwany przez gospodarza ‘’Chico brum brum’’. No, może nie do końca było to brum brum, a próby naśladowania przez gospodarza konającego tłumika (który zresztą dokończył żywota w połowie drogi powrotnej), ale ciężko ten dźwięk zapisać. Szybko worujemy liny i jedziemy na zaznaczone współrzędne. Jaskinia jak się okazało położona jest u podnóża nasypu drogowego, w związku z czym przebraliśmy się już przy samochodach. W kombinezonach, z dwoma worami pod ręką przeszliśmy piorunujące 100 m, żeby po chwili zacząć już poręczować wąski, trochę ‘’pajęczo-komarzy’’ wlot, który całe szczęście rozszerzył się już po kilku pierwszych metrach tworząc wyjątkowo przyjemną studnię i kilkanaście przepinek, później całą piątką spotkamy się już na dole. Stamtąd zdecydowaliśmy się iść w poziome ciągi jaskini, partie z bogatą szatą naciekową, paroma przewężeniami i jednym zaciskiem, który okazał się być zaskakująco przyjemniejszy do pokonania w górę niż w dół. Na górze pojawiamy się równie wcześnie co poprzedniego dnia, a dodatkowo wita nas włoski upał co wpływa na decyzję odnośnie reszty dnia – plaża, kąpiel, pizza i prosecco, które pijemy nad morzem jakąś godzinę od wyjścia z jaskini, dyskutując o dość wyraźnych różnicach w porównaniu do akcji jaskiniowych w Tatrach. 


Następny dzień będący ostatnim dniem pobytu przeznaczamy na “jaskinię kempingową” do której wlotu mamy z naszych namiotów jakieś 20 metrów. Mi osobiście ta jaskinia podobała się najbardziej, a zwłaszcza konieczność wykonania kilku sporych wahadeł i pomimo początkowych problemów ze znalezieniem odpowiedniego okna do którego należało się dostać, ponownie szata naciekowa oraz przestrzenie sal i studni pozostawiają miłe wrażenie, potęgowane przez świadomość, że zaraz nad nami znajduje się kemping przez który przewija się całkiem sporo ludzi. Jeszcze tego samego wieczoru pakujemy się, żeby zaoszczędzić czas na następny dzień, na który zaplanowaliśmy jaskinię Postojną. Kemping opuszczamy przed 9-tą, zapowiadamy się na następny rok i jeszcze na sam koniec poznajemy trójkę włoskich grotołazów, którzy właśnie szykowali się do wejścia do jaskini Po krótkiej rozmowie wymieniamy się kontaktami i ruszamy do Słowenii. 


Postojna Jama robi kolosalne wrażenie. Szata naciekowa, rozmiary nacieków, oświetlenie sal, natomiast osobiście – nie wiem czy to przez fakt tłumów ludzi, czy jeżdżenia kolejką po jaskini, pomimo niesamowitych walorów estetycznych wiem, że byłem tam ostatni raz. Tego samego natomiast nie powiem o muzeum krasu, gdzie spędziłem dobrze ponad godzinę i wydaje mi się, że dalej nie zobaczyłem wszystkiego.

 
Odwiedzone przez nas okolice uznaję za idealne miejsce na luźny majówkowy wyjazd i dobrym pomysłem będzie powtórzyć to za rok, tym razem z trochę obszerniejszym i dopracowanym planem i oby w większym gronie. Nudzić się tam ciężko, jest to w końcu ‘’jaskiniowy fast food’’ położony nad morzem, a ceny nie odbiegają znacznie od polskich i mimo, że życiowych rekordów nikt tam nie pobije, to na majówkę jest w sam raz. 

W wyjeździe udział wzięli: Andrzej, Monika, Michał, Krzysiek, Iza

Andrzej