„Mikroakcja” – Miętusia Wyżnia

Dodał Ewelina Raczyńska, 8 stycznia 2017 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność krajowa, Ważne Brak komentarzy
„Mikroakcja” – Miętusia Wyżnia

Wyżnia Miętusia 12 XI 2016r.

Nie ma to jak babska akcja czyli…nie wzięłyśmy lin, a niektórzy nawet części jaskiniowej garderoby.

Czasem jest tak, że cała atrakcja w akcji jaskiniowej to to co działo się poza tą jaskinią 🙂 Tak było i tym razem.

 

Gosia nie chciała iść do jaskini, bo przecież już rok ( i cztery poważne akcje) temu postanowiła do jaskiń nie chodzić… Musiałam ją przekonać pożyczeniem ciepłych gaci i ciepłym obiadem po akcji (przed należy się tylko zimny albo kanapki). Ola zamyślona się nad kawałkiem parującej herbaty i porcją szarlotki w Ornaku przypominała jak zimno potrafi być w jaskini.

Miętusia Wyżnia 12.2016

Jakimś cudem udało mi się następnego dnia wyciągnąć je z bazy (w tym miejscu serdecznie dziękuję ekipie z SCW za pożyczenie lin; za wspólne zabawy i piosenki też). Ostatecznie lądujemy w kopnym śniegu ( no q*** raj dla narciarzy) , wśród powalonych pni i gęstej mgle gdzieś w dolinie Miętusiej… Gdzieś, bo ślady ekipy, która podobno była tam dzień wcześniej dziwnie krążyły w kółko i wracały w to samo miejsce (o ile nie były akurat kompletnie zasypane śniegiem). A żlebu jak nie było widać tak nie widać nadal…gdzieś z prawej, za świerkami i mgłą. W tym miejscu napisze coś w co zapewne i tak nie uwierzycie (a może uwierzycie, w końcu baby w góry poszły) dojście do otworu zajęło nam 4 godziny !!!

Kiedy już znalazłyśmy żleb, otwór i przemoczyłyśmy wszystkie rękawiczki zatrzymał nas próg przed wejściem… Z konieczności wspinania tego zalodzonego ustrojstwa zgrabiałymi od zimna rękami w mokrych rękawiczkach wywabia nas ekipa z Bielsko-Białej. Akurat prowadzą kursantów, więc skwapliwie korzystamy z tej okazji.

Jeden dżentelmen wspina nam prożek, drugi ogrzewa moje dłonie… 🙂

No a potem było błoto, kamienie itp…jak to w dziurze. Zajrzałyśmy do syfonu, minęłyśmy kursantów i szybko wróciłyśmy do bazy żeby Ola zdążyła na wieczorny pks.

Śpieszyła się tak bardzo, że aż zawinęła nam klucz do pokoju i odwiózł nam go wąsaty autochton. Chciał buzi za tę przysługę, ale zadowolił się pogawędką. Nie omieszkał wspomnieć, że wyglądamy za chudo i pewnie potrzeba nam chłopa do noszenia plecaków. Teraz za każdym razem gdy wkładam plecak, taka właśnie myśl przebiega mi przez głowę.

Kolejna śmieszna babska akcja. Kolejny raz przekonałam się, że najważniejsze to dobra zabawa, a przyjaciółki z SGW i jaskinie gwarantują ją za każdym razem. Pozdrowienia dla wszystkich jaskiniowych babeczek.

 

Relacja: Kasia Witkowska

Kolejne metry w Mammoth Cave

Dodał Ewelina Raczyńska, 9 października 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Kolejne metry w Mammoth Cave

W Kentucky – Mammoth Cave, lipiec 2016

Jaskinia: krasowa, Mammoth Cave – Collosal Cave

Na ten wyjazd przygotowywałam się już od dłuższego czasu. Nie tak całkiem łatwo było bowiem dołączyć do eksploratorów tej najdłuższej na świecie jaskini. Kontakt do kierownika regularnie odbywających się tam wypraw, dostałam od Wiesia Klisia (za co bardzo dziękuję), członka SGW, który na stałe mieszka w Stanach i często bierze udział w owych wyjazdach. Jednak, aby dołączyć do jednego z takich wypadów musiałam zostać członkiem Cave Research Foundation. Jest to organizacja skupiąjąca ludzi, którzy zajmują się głównie badaniem i ochroną jaskiń. To oni, od lat 40-tych, zajmują się ciągłą eksploracją Mammoth Cave. Jaskinia ta znajduje się na terenie parku narodowego o tej samej nazwie, w stanie Kentucky. Park znalazł się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, dlatego co roku wnętrza jaskini odwiedząją setki tysięcy turystów. Jaskinia powstała w wartstwach wapienia (trzech pasm górskich: Flint, Mammoth Cave i Toohey) ograniczonych warstwami piaskowca, którego fragmenty zresztą można spotkać wewnątrz jaskini. Więcej o geologii min. tego systemu można poczytać w książce Cave Geology Arthura Palmera, do czego zachęcam.

W tej chwili jaskinia ta ma długość ponad 644km. Nie sposób jednak być z tym na bieżąco, każdego roku bowiem, a właściwie co każdą wyprawę przybywa nowych skartowanych metrów, a badziej stóp;).

Baza CRFu znajduje się na terenie tego właśnie parku w Hamilton Valley, daleko od turystycznych miejsc, wśród zielonych pagórków. Budynek bazy został wybudowany przez fundację, specjalnie jako miejsce wypadowe do eksploracji jaskini.

Mammoth Cave otwor- Collosal Cave

Przyjechałam tam późnym wieczorem, tego dnia zdążyłam poznać tylko kierownika wypraw, którym regularnie jest Dave West. Dowiedziałam się, że następnego dnia mam pojawić się na przygotowywane dla wszystkich śniadanie, a po nim zostanę przydzielona do jednej z grup idących na eksplorację. Tak też zrobiłam. Dave dołączył mnie do młodej ekipy 5 osób, idących na najdłuższą akcję do jaskini o nazwie Collosal Cave, będącej oczywiście częścią jaskini Mamuciej. Oprócz naszego wyjścia, tego dnia do jaskini ruszyło 5 innych grup! I tak każdego dnia przez tydzień. Nie dziwne, że eksploracja posuwa się tutaj dość szybko.

rozdzial wyjsc na wyprawie

Celem mojej grupy było poprawienie starych pomiarów w partiach nazywających się Ehman, a także sprawdzenie kilku przodków. Plan zakładał 14h w jaskini. Na bazie każdy miał do dyspozycji szeroki wybór batoników, puszek z owocami, orzechów i innych pyszności. Zabrałam zatem kilka batoników, zestaw do kartowania i już o…12:00 ruszyliśmy do jaskini.

Do otworu musieliśmy dojść z parkingu około 45 minut, ładną ścieżką przez gęsty las. Otwór ten nie jest naturalnym otworem jaskini. Powstał on w latach 20-tych, kiedy to udostępniono tę część jaskini do zwiedzania. W tej chwili zostały tam tylko ślady turystycznych udogodnień, jak poszerzony wstępny korytarz czy wybetonowane chodniki w wstępnych partiach jaskini.

Droga na przodek prowadziła przez ciekawe formacje wielkich meandrów i sal, a także, co może niektórych zaskoczyć wielu ciasnych miejsc i korytarzy do czołgania. Sam przodek był taką właśnie ciasną rurą.

W jaskini było bardzo ciepło, około 13st, choć muszę przyznać, że nie na tyle ciepło, żeby jak jeden z kolegów, pójść tam w szortach i T-shircie! Co ciekawe ja po wyjściu z jaskini byłam, jak zwykle, cała w sinikach, a on nie miał nawet skaleczenia od czołgania!

Collosal Cave - Mammoth Cave 1

 

Spędziliśmy na przodku i kartowaniu wiele godzin, dzięki czemu dodaliśmy trochę metrów do systemu tego dnia. Niestety fundacja nie posiada wystarczającej ilości kompletów disto+palm, dlatego pomiary robiliśmy starymi metodami sunto + taśma, co oczywiście zajmowało więcej czasu.

Opuściliśmy jaskinię zgodnie z planem, w środku nocy. Na bazie czekała na nas przygotowana kolacja, piwo i ciepły prysznic.

Nie za długo dane mi było pospać, bo następnego dnia z rana również chciałam pójść do jaskini. Po śniadaniu odbyła się ta sama procedura co dnia poprzedniego. Trafiłam do nowej grupy, z podobnymi zadaniami.

Po każdym takim wyjściu Dave i inni odpowiedzialni za dokumentację, zbierali dane od grupy i „wrzucali” je do systemu. Wszystko tu jest udokumentowane, każda grupa też musi napisać w systemie elektronicznym raport z wyjścia.

pokoj pracy na bazie 2

Po kilku dniach intensywnego jaskiniowania musiałam udać się już na lotnisko, żeby wrócić do Seattle. Poznałam tam jednak wielu bardzo miłych grotołazów z całych Stanów, zakupiłam stos niezbędnych książek o jaskiniach, dołożyłam swoje metry do jaskini Mamuciej – czego więcej można pragnąć!

Ewelina Raczyńska

Zapraszamy na kurs!

Dodał Ewelina Raczyńska, 4 października 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne komentarze 2
Zapraszamy na kurs!

Kurs taternictwa jaskiniowego rusza już niedługo!

Zapraszamy na spotkanie organizacyjne, które odbędzie się 26 października o godzinie 19:00.

 

 

Miejsce wykładu: duża sala wykładowa Instytutu Biologii Środowiskowej (dawny Instytut Zoologiczny) UWr, ul. Sienkiewicza 21.

Zarys programowy  kursu znajduje się na stronie PZA.

Jeśli natomiast  teraz chcesz o coś zapytać czy dopytać, dzwoń lub pisz śmiało: tel. 536 261 858 (Dagmara) , sgw@sgw.wroc.pl.

KURS SGW

Z cyklu wyjazdy kursowe: Wspinaczka

Dodał Ewelina Raczyńska, 3 października 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Z cyklu wyjazdy kursowe: Wspinaczka

Tym razem spotkaliśmy się we wsi Jerzmanowice, nieopodal Słonecznych Skał, jak później się okazało jest to bardzo trafna nazwa. Po szybkim „ogarnięciu” sprzętu ruszyliśmy pod skałę. Gdy udało nam się znaleźć kawałek cienia, rzuciliśmy plecaki i rozpoczęliśmy zajęcia.
Na początek dowiedzieliśmy się jak poprawnie założyć uprząż wspinaczkową i dopasować kask. Po przyswojeniu tych podstawowych informacji rozpoczęliśmy naukę asekuracji z użyciem kubków lub półwyblinki. Kiedy wszyscy kursanci przeciągnęli 300 metrów liny, mogliśmy wreszcie ruszyć się wspinać. Pod koniec pierwszej drogi okazało się, że ilość przygotowanych przeze mnie karabinków i ekspresów była niewystarczająca, jednakże nim zdążyłem się obrócić, ekspresy wraz z instruktorem (tę rolę w pierwsze dwa dni pełniła Agnieszka) czekały na mnie pod koniec drogi. Następnie budowa górnego stanowiska z widokiem na Jerzmanowice i okolicę… Aż się chciało krzyknąć: „Magda! Nie idź tak szybko, posiedzę tutaj jeszcze sobie i pooglądam widoki”. Jednak komendy to komendy, a i słońce nie odpuszczało przez cały wyjazd.
Kiedy partner wspinaczkowy doszedł do górnego stanowiska – mogliśmy zjeżdżać – tym razem bez użycia rolki i shunta, a z blokerem i kubkiem. Tego dnia nadal uczyliśmy się jak budować poszczególne stanowiska oraz jak przepinać się do zjazdu.
Drugiego dnia rozpoczęliśmy od drogi o trudności IV, gdzie wspinaliśmy się na własnej asekuracji ze wsparciem batinoxów. Do tego dnia nie myślałem, że potrafię i mogę zaufać włożonej przeze mnie kości – nie ufałem – ale jaki można mieć wybór podczas spadania ze ściany? Po zawiśnięciu na linie i odetchnięciu spojrzałem w górę i uświadomiłem sobie, że wiszę na włożonej przeze mnie kości.
Po skończeniu trudniejszych dróg wróciliśmy do łatwiejszych, aby utrwalić sobie zjazdy i zakładanie stanowisk, jak również odblokowanie kubka przy górnej asekuracji. Kiedy ostatnia para zjechała ze ściany, instruktor zakończył zajęcia w Jerzmanowicach, a my mogliśmy się zapakować i pojechać do Rzędkowic na „drugi etap” zajęć, które prowadził Prezes naszej kochanej Sekcji, Mirek.
W sobotę spotkaliśmy się na parkingu nieopodal skałek. Następnie po szybkim przypomnieniu zasad umieszczania kości w skale mogliśmy sklarować linę i pójść się wspinać – tym razem z założeniem stanowiska pośredniego. Po zjeździe, aby trochę odetchnąć w cieniu, nauczyliśmy się jak zakładać wędkę na stanowisku.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA


Wieczorem udaliśmy się na odpoczynek nad zbiornikiem retencyjnym, gdzie rozpaliliśmy ognisko, a odważniejsi wskoczyli do wody.
Następnego dnia wyruszyliśmy w poszukiwaniu zacienionych dróg na skale Apteka. Między kolejnymi drogami mogliśmy wyruszyć na trudną eksplorację okolicznych grot, w których najprawdopodobniej miała miejsce eksploatacja szpatu.
Po szybkim skompletowaniu sprzętu i sprawdzeniu czy niczego nie zgubiliśmy, ruszyliśmy w kierunku parkingu, a następnie kierunek obiadek (bo przecież nie można jechać na głodnego) i wreszcie do domu 🙂
Było to kilka dni bardzo owocnej pracy, ale jak to w sekcji bywa, nie zabrakło również żartów i uśmiechu.

Maciej Maciejewski

„W najgłębszej jaskini świata” prelekcja w siedzibie SGW

Dodał Ewelina Raczyńska, 22 września 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Nurkowanie, Ważne Brak komentarzy
„W najgłębszej jaskini świata” prelekcja w siedzibie SGW

Zapraszamy na prelekcję już w najbliższy wtorek 27 września do siedziby SGW!

Tematem prezentacji będzie tegoroczna wyprawa (zorganizowana przez Wielkopolski Klub Taternictwa Jaskiniowego w Poznaniu) do jaskini Krubera-Woronia w masyw Arabika, w Abchazji. Obecnie jest to najgłębsza znana jaskinia świata.

Celem głównym wyprawy było dostanie się do partii za syfonem Bermuda i wykonanie nurkowania w syfonie Dva Kapitana na głębokości -2140 m oraz osiągnięcie suchego dna jaskini – Game Over na głębokości -2080 m. Punkt ten powszechnie uznawany jest za „dno świata”.
Opowiadać będą jej uczestnicy: Ewelina Raczyńska (SGW) i Michał Macioszczyk (WKTJ).

Krótka relacja dostępna jest tutaj.

Biwak na -1640m

Biwak na -1640m

Miejsce: siedziba SGW, ul. Góralska 38 (wejście od podwórza, schodkami w dół).
Termin: 27 września, godzina 21:00.
Wstęp wolny 🙂

Zapraszamy każdego zainteresowanego jaskiniami, nurkowaniem, tegorocznym kursem na kartę taternika jaskiniowego oraz każdego, kto ma ochotę posłuchać o tym, jak wygląda Ziemia od środka 😉

Na dnie

Na dnie

 

Obóz letni w Tatrach 2016 – relacja kursantów

Dodał Ewelina Raczyńska, 14 września 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Obóz letni w Tatrach 2016 – relacja kursantów

W końcu udało się wyjechać na obóz letni w Tatry. Przez niewielką pomyłkę i niedogadanie, zmuszeni byliśmy szukać innego sposobu dojazdu do Zakopanego. Jakimś cudem  w ostatniej chwili udało nam się złapać bla-bla cara. Jak się okazało trafiliśmy na kolegów ze Speleoclubu, którzy jechali wspinać się w Tatry Wysokie. Niestety, nie pamiętam jak mieli na imię, mimo to dziękuje im za bezpieczną i miło spędzoną podróż.

Po przyjeździe kadra chciała nas zakwaterować w „Trollowni”. Po szybkich oględzinach pokoju, wdarliśmy się na drugie piętro i zajęliśmy inny wolny pokój. „Trollownia” została do użytku dla później przybyłych strażaków. Następnego dnia czekało nas pierwsze wyjście z prezesem naszego klubu – Mirkiem, do jaskiń Kasprowej Wyżniej i Średniej. Klubowi koledzy mówili, że akcja będzie łatwa. Po zapoznaniu się ze szkicami technicznymi przystąpiliśmy do worowania lin, a następnie do łóżek odpocząć przed jutrzejszym wyjściem.

Wystartowaliśmy o ósmej rano, zarzuciliśmy plecaki i wyruszyliśmy na spotkanie z pięknymi tatrzańskimi krajobrazami. Pierwszy odcinek szlaku szybko zweryfikował zapewnienia klubowych kolegów o łatwej akcji. Po paru godzinach podejścia Mirek postanowił sprawdzić nasze przygotowanie z topografii Tatr. Nasza grupa pochylona nad mapą starała się odgadnąć nasze położenie. Mimo wielu pomysłów instruktor poinformował nas, że ścieżka, której szukamy, została dobre dwadzieścia minut za nami. Sprężyliśmy się i po pół godzinie byliśmy pod dużym piarżyskiem. Po godzinie wdrapywania się po luźnych kamieniach doszliśmy do miejsca, gdzie przebraliśmy się w kombinezony i poszliśmy szukać otworu. Po przedarciu się przez krzaki, dość szybko znaleźliśmy się pod otworem. Jaskinia Kasprowa Wyżnia okazała się być niewielką jaskinią, ale zjazd do Kasprowej Średniej, okraszony niesamowitym widokiem, zrekompensował mały niedosyt spowodowany rozmiarem jaskini. Pierwsza akcja w Tatrach była niesamowita i pokazała, że nie jest to wcale takie łatwe.

Kolejnego dnia padało i nie wyszliśmy w góry. Po paru godzinach zaczęliśmy się nudzić, jednak dzień uratowała gra z użyciem łyżki i kart do gry. Wieczorem przyjechało więcej ludzi m. in. Krzysiek Furgał, który miał być naszym instruktorem kolejnego dnia. Jako następną jaskinię wybraliśmy Nadkotliny.  Rano zebraliśmy się w sobie i wyruszyliśmy na akcję. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że czeka nas najtrudniejsze podejście na całym obozie. Pod otwór podchodziliśmy ok. czterech godzin, sprawdzając kondycję naszej grupy. Nogi wchodziły nam do ’żopy’ i od czasu do czasu myśleliśmy „po co to robimy?”. Każdy jednak chciał pokazać na co go stać i przełamać własne słabości. Ostatkiem sił i prawie na czworaka udało nam się wyjść na równą powierzchnię, z której już było widać interesujący na otwór.

img_5557

Jaskinia przywitała nas 70-cio metrową lufą, co zrobiło na nas ogromne wrażenie. Cała jaskinia była niezwykle interesująca, było niemalże wszystko: zjazdy, trawersy, czołganie się w błocie. Po 4 godzinach akcji wyszliśmy na zewnątrz i zaczęliśmy szykować się do powrotu. Po wejściu na szczyt naszym oczom ukazała się piękna panorama Tatr Zachodnich. Wracaliśmy Kobylarzowym Żlebem – bardziej nieprzyjemnego zejścia jeszcze nie doświadczyłem. Stwierdziliśmy, że podejście było męczące, a zejście  mocno… irytujące.

Powrót zajął nam trochę więcej niż zakładaliśmy, także końcowy fragment szliśmy po ciemku, co sprzyjało wkręcaniu Marty w wymyśloną przez nas bajeczkę o czarnym Bambrze bez głowy, który łapie zbłąkanych grotołazów i wciąga ich na dno Jaskini Śnieżnej i zostawia ich z samym shuntem i kawałeczkiem liny. Po trzech godzinach od wyjścia z jaskini wróciliśmy na bazę i szybko rozeszliśmy się po pokojach, wiedząc, że nazajutrz czeka nas szkolenie z tym „panem” od korników i dzień restu, ale to już inna historia.

Wołodia Raspopov

Niezwykły podziemny świat stanu Tennessee, USA

Dodał Ewelina Raczyńska, 17 czerwca 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Niezwykły podziemny świat stanu Tennessee, USA

Tak jak sobie ostatnim razem obiecaliśmy, ja, John i Corey umówiliśmy się znów na wspólne „jaskiniowanie”. Tym razem w stanie Tennessee, zagłębiu najpiękniejszych jaskiń USA. Chłopaki odebrali mnie z lotniska w Nashville w piątek. Jest czerwiec, więc pogoda na południu USA niczym w dżungli, ponad 80 ichnijeszych stopni (> 27st C), 80-90% wilgotność. Ledwo szło tam oddychać! A żeby jeszcze było mało udaliśmy się tego dnia prosto pod jaskinię, do wilgotnego i dusznego lasu, pełnego chórów nieznośnie głośno kumkających żab i czepiących się o wszystko lian na drzewach.

 

Mapa

Rozbiliśmy kamping tuż obok otworu Run To The Mill, z nadzieją udania się tam następnego ranka. Cóż, ranek to pojęcie mocno względne, dla Corey-go to na pewno nie wcześniej niż 9:00!

Nie mniej pogoda nie zapowiadała się najlepiej. Tego dnia przez stan Tennessee miały przechodzić intensywne burze. Bynajmniej nie przeszkadzało nam to w dojściu do jaskini, bo przecież otwór mieliśmy niemalże tuż obok namiotów. Problem stanowiła jaskinia sama w sobie, wystarczy bowiem parę ulewnych godzin i jej wnętrze zapełnia się wodą pod strop.

Nie chcieliśmy zginąć tak mało bohaterską śmiercią, czekaliśmy zatem na ustąpienie deszczów. W międzyczasie udaliśmy się do paru ciekawych miejsc, min. jaskini jednej studni – Bo Allen Pit, ok -46m głębokości. Na dnie owej studni, znajdowała się kolekcja krowich i końskich czaszek. Nie mam pojęcia jak się tam znalazły skoro otwór tej jaskini był na wciśniecie się człowieka! Może je tam ktoś zatargał?

Wyjątkowo ciekawym doświadczeniem okazała się nie sama jaskinia, ale sposób oporęczowania. Noż Ci Amerykanie jak coś wymyślą! Sami zobaczcie.

Przed jaskinią "Bo Allen Pit"

Przed jaskinią „Bo Allen Pit” – „american way”

Następnego dnia lało nadal, musieliśmy zmienić nieco plany. Na dziś została, więc wytypowana jaskinia Rumbling Falls, długości prawie 40km!! Po moim zainteresowaniu poręczowaniem we wcześniejszej jaskini, John teraz już zawsze pytał „…approved by polish instructor?”. Ale trudno było o „approval” jak w studni o głębokości 60m lina 9mm (wprawdzie nówka sztuka, ale sztywna jak bat -zdjęcia) tarła o każdy kant, bo na co komu przepinki „przecież wtedy większość Amerykanów by tu nie mogła zjechać!”  jak tłumaczył John. Zamiast przepinek na kantach co jakiś czas wiszą, jak je nazwałam „kocyki” (kawałki kocopodobnego materiału). Na szczęście studnia miała kształt dzbana, tarcie więc występowało tylko na początku zjazdu. Ale nie o tym, nie o tym!

Zdecydowanie najciekawszym miejscem w tej jaskini jest znana sala Rumbling Room (to ta właśnie ciekawie oporęczowana). Ale nie głębokość ani objętość robi tu wrażenie – choć jest to największa sala USA, na wschód od rzeki Missisipi – ale wygląd i budowa samej studni. Niesamowite miejsce, jak nie z tego świata!

Rumbling Falls

Rumbling Falls Cave fot. Adam Haydock (http://adamhaydock.blogspot.com/)

Mimo, iż jaskinia jest bardzo często odwiedzana przez miejscowych grotołazów, to tego dnia Corey znalazł najprawdopodobniej kompletnie nowy ciąg, z kilkoma wielkimi salami! Ach, pozazdrościć tym Amerykanom. Nie dość, że o otwory jaskiń potykają się w swoich ogródkach, to jeszcze ciągle czeka na nich masa nieodkrytych miejsc w ich podziemnym świecie.

Spędziliśmy w tej niezwykłej jaskini cały dzień. Kolejnego mieliśmy nadzieję szykować się już do jaskini Run To The Mill, burze już bowiem całkiem ustały.

Run to The Mill - pod otworem przepak

Run to The Mill – przepak pod otworem

W poniedziałek rano, o samym świcie (ok 7:00 – jak mówiłam to pojęcie względne), udało mi się chłopaków wyciągnąć ze śpiworów i choć strasznie marudzili, po mojej komendzie „put on oversuits, do not discuss!”, udało mi się ich wwlec do jaskini. Oczywiście, jak już do niej weszli byli szczęśliwi i szybko się obudzili, gdyż pierwsze 1,5h drogi szliśmy cały czas w meandrze pełnym wody, czasem nawet po pachy. Ale jak zwykle, Amerykanie mają lepiej, temperatura w tych jaskiniach to około 15 st C, woda więc jest też o wiele cieplejsza niż w naszych. Kąpiel nie należała zatem do tych z rodzaju „znikających przyrodzeń”;). Ten ciasny pełen wody meander, wpada w końcu do wielkiej studni, gdzie to zaczyna się już prawdziwy podziemny, milowy rzeczny gang…

Rumbling Falls Cave fot. Adam Haydock (http://adamhaydock.blogspot.com/)

Run To The Mill Cave fot. Adam Haydock (http://adamhaydock.blogspot.com/)

Warto też jeszcze wspomnieć, że Run To The Mill należy do jaskiń udostępnionych przez SCCI – Southeastern Cave Conservancy, Inc. Jest to organizacja non-profit, która – jak powiedział John – „kupuje i chroni jaskinie, żeby grotołazi mogli się nimi dowoli nacieszać”.

A mi teraz pozostało nacieszać się wspomnieniami i nadzieją, że może jeszcze się we trójkę spotkamy w jaskiniach. Może tym razem…w Meksyku? Kto wie….

Ewelina Raczyńska

 

PS. A lot of thanks for Adam Haydock, who agreed to publish his beautiful photos.

Sen o hawajskiej… jaskini – w Kazumurze

Dodał Ewelina Raczyńska, 14 czerwca 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Sen o hawajskiej… jaskini – w Kazumurze

W pewien majowy piątek moja stopa stanęła na Big Island, na Hawajach (50 stan USA od 1959r.). Bynajmniej to nie upał wprawił mnie w osłupienie, a raczej wygląd lotniska. Nazwałam go lotniskiem „pod palmami”, gdyż nie był to budynek, a raczej kilka ławek pod dachem. Była już noc, wiec od razu skierowałam się do hotelu w turystycznej miejscowości Kailua-Kona.

 

Mapka

 

O samym świcie ruszyłam w drogę. Tego dnia moim celem było zobaczenie wyspy i wejście na najwyższy na wyspie i szósty pod względem wysokości punkt tej części świata, wulkan Mauna Loa (4169 m n.p.m.). Wg dostępnych danych, wulkan ten jest jednym z najaktywniejszych wulkanów na świecie, przejawia aktywność przeciętnie co trzy lata. Jak miałam się szansę przekonać, w całości zbudowany jest z warstw zastygłej lawy. Z rozległego szczytu roztacza się iście marsjański widok na morze lawy i ogromny krater.

Szczyt Mauna Loa

Szczyt Mauna Loa (4 169m n.p.m.) – widok na krater

Wieczorem, zmęczona po całym dniu wdrapywania się na wulkan, docieram na południowy kraniec wyspy, do miejscowości o uroczej nazwie Ocean View. Tam odnajduję samotny dom Any i Petera (z ciekawostek: Peter jest emerytowanym już fizykiem cząstek elementarnych z Thomas Jefferson National Accelerator w Wirgini, jak opowiadał pracował też w Los Angeles przy powstawaniu pierwszych stron internetowych w latach 60-tych), miejscowych grotołazów, którzy w swej uprzejmości postanowili przyjąć mnie na te dni pod swój dach. Miejscowość znajduje się pośród czarnych, rozległych pól lawowych, z rzadka porośniętymi drobnymi krzakami. Jedynie przy ich domu znajduje się kilka palemek. Widok na ocean i morze brunatnej lawy sprawia, że zastanawiam się dlaczego ktoś tu się przeniósł z zielonej Wirginii ( jak Peter i Ann). Temperatury są tu też o wiele niższe niż można by się spodziewać. Temperatury roczne wynoszą około 20-30st C, co sprawia, że w większości hawajskich domów nie znajdziecie ani kaloryferów ani… klimatyzatorów!

Ocean...lawy

Ocean…lawy – prawdziwy krajobraz hawajski

Kolejny dzień zapowiadał się ekscytująco. Peter bowiem miał mnie zabrać do Kazumury! Zresztą to było prawdziwym celem mojego przybycia w to egzotyczne miejsce na mapie świata.

Z rana wsiadamy w samochód i razem z Peterem i Rickiem zmierzamy ku miejscowości Volcano, tuż obok Parku Narodowego Wulkanów Hawajskich. Tam właśnie znajduje się Kazumura i jeden z jej 101 otworów, którym wejdziemy do tej wielkiej jaskini. Kazumura ma już ponad 500 lat i jest najgłębszą jaskinią Stanów Zjednoczonych (1101,8 m) oraz najgłębszą i najdłuższą (ok. 65,5 km) jaskinią lawową na świecie. Jednak eksploracja „dna” nie wymaga wielkiego zespołu ludzi i długich godzin na dotarcie, jak to ma miejsce w jaskiniach typu „alpejskiego”. Jak się bowiem można domyślić, jeden z otworów jest całkiem niedaleko jej dna, a sama jaskinia nie znajduje się głęboko pod powierzchnią ziemi. Czasami, przemierzając korytarze, widać w stropie promienie przebijającego się słońca lub wystające korzenie drzew. Jednak przejście głównym ciągiem Kazumury od najwyżej do najniżej położonego otworu zajmuje 2–3 dni. Temperatura wewnątrz zależy od miejsca, gdzie się akurat znajdujemy. Oczywiście im wyżej szczytu wulkanu tym zimniej. My wchodziliśmy jednym z najwyżej położonych otworów, u szczytu krateru Kilauea, temperatura wynosiła tam około 15st C. Sama jaskinia jest niesamowita w swych kształtach. Po drodze mijamy błyszczące zastygnięte morza lawy, czasem różnych kolorów, od żółtych po czerwone. Te niesamowite kształty powstały min na skutek huraganowych wiatrów, które wiały podczas stygnięcia tunelu.

Kazumura

W  Kazumurze fot. Peter Bosted

Po drodze napotykamy też kilka drabin, służących do pokonania małych prożków, w niektórych miejscach musimy powisieć linę, żeby dostać się na dno studni. Poręczowanie w tych jaskiniach odbywa się wyłącznie z punktów naturalnych, a więc zastygniętych nierówności lawy. Lina, oczywiście gruba i sztywna, trze o wszystko jak może, ale kto by się tym przejmował, na pewno nie Amerykanie, przyzwyczajeni do tej techniki pokonywania jaskiń.

W Kazumurze

W Kazumurze fot. Peter Bosted

Po kilku długich godzinach opuszczamy Kazumurę, innym niższym otworem, znajdującym się na prywatnym terenie, po prostu w czyimś ogródku. Wychodzimy oczywiście w deszczu – leje tu prawie codziennie, przez cały rok.

Kolejnego dnia Peter przygotował dla mnie niespodziankę. Wpakował mnie w terenowy samochód i zabrał na wyjątkową na hawajach, samotną „białą” plażę, żebym mogła zamoczyć stopę w ciepłym, jak zupa oceanie! Droga do plaży prowadziła przez wyboiste tereny lawowe. W końcu dotarliśmy do owej wolnej od turystów oazy. Jak się bowiem okazało Big Island nie jest wyspą rodem z turystycznych folderów. Plaż z pięknym, białym piaskiem w zasadzie nie ma, większość to tzw. „black sand beaches” z brzegiem pełnym maleńkich okruchów czarnej lawy. A te piękne, białe piaski przy hotelach…przywieziono prosto z… Kalifornii.

Black Sand Beach

Black Sand Beach i żłówie morskie

Po pływaniu w oceanie pozostało mi tylko jeszcze zobaczenie Parku Narodowego Wulkanów Hawajskich, gdzie spędziłam już całość czasu jaki pozostał mi na wyspie.

Ewelina Raczyńska

 

Same baby w Szczelinie Wojcieszowskiej

Dodał Ewelina Raczyńska, 1 czerwca 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność krajowa, Ważne Komentarze: 1
Same baby w Szczelinie Wojcieszowskiej

W sobotni, majowy (20-21/05/2016) dzień stado klubowych świnek morskich opuściło bezpieczną, miejską kryjówkę i pognało do Szczeliny Wojcieszowskiej. Po co? Zapewne po emocje, żeby zatęsknić za codziennością i na chwilę zniknąć z powierzchni Ziemi. A dla nas była to okazja do odświeżenia technik linowych bez wzroku płci męskiej.

Zgodnie z planem o godz. 10.30 odbyłyśmy w kamieniołomie szybkie szkolenie BHP z miłym i wysoce zainteresowanym naszą, babską akcją panem. Przebrałyśmy się w pobliżu samochodu, wiadomo – aby nie nosić zbędnych rzeczy. W ruch poszły torebeczki, torebki, worki pełne sprzętu, spinek do włosów, butów na wysokim obcasie oraz takich tam kobiecych akcesoriów niezbędnych do zrobienia przejścia. Po godz. 11 pierwsza z nas zjechała do otworu. Rozpoczynamy!!!

Przy zjeździe wiatr niósł informację, na szczęście donikąd, że zabrane liny nie nadają się do niczego, bo blokują rolkę i shunta nie można wpiąć. Pisząc delikatnie. No złe liny… Dalej było już tylko lepiej. Dziewczyny świetnie zaporęczowały jaskinie. Nawet w słynnym zacisku pipie pipie poszło zgrabnie. Jak to mówią na dno szybko można się stoczyć. W przerwach nie obyło się bez kobiecych pogawędek o lumenach i czołówkach, kablach, dzieciach i skarpetach. Zachęcam, tych którzy jeszcze nie byli w tej dziurze, warto odwiedzić Szczelinę, bo zjazd po ślicznych naciekach w Studni z Kaskadami robi wrażenie. Po ok. 3 godzinach akcji wszystkie szczęśliwie dotarłyśmy do partii Biało-Czerwonych. Kasia namawiała nas żebyśmy zeszły jeszcze metr, na szczęście Przepiórka poczęstowała ją czekoladą dodając „zjedz bo zaczynasz strasznie gwiazdorzyć”. Tym śmiesznym akcentem rozpoczęłyśmy odwrót. Kto wlazł musi wyjść, tym razem bez pomocy grawitacji. Co wydarzyło się w drodze na powierzchnie? Otóż: zacięcie crolla, pipa pipa nie puszcza, szpeje ciężkie, wody brak. Techniki jaskiniowe dla kobiet- tego nie uczą nawet na kursie SGW a jest co opisywać: transport szpeja przez zacisk (2 osoby), szpeje na pierwszym trawersie (zrzucone na dno bo za ciężkie), transport szpeja przez kolejny trawers (3 osoby plus wpięcie wora w węzeł i przeciąganie na drugą stronę). Słaba płeć? Ale i tak dałyśmy rade!

Przyznam, że przyjemnie było znaleźć się znów na trawie. Nawet wszechobecny w kamieniołomie pył był miły i nie przeszkadzał. Potem było już tylko piwko i pyszny obiad z dzika. Część ekipy wróciła do Wrocławia a reszta została w gościach u Bobrów. Jedno jest pewne trzeba to będzie powtórzyć z inną jaskinią.

Udział brały: Dagmara (kierownik wyjścia), Marta, Ewa, Kasia, Dominika.

Relacja: Dominika Wierzbicka

 

Kursanci w jurajskich jaskiniach

Dodał Ewelina Raczyńska, 21 maja 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kursanci w jurajskich jaskiniach

Trzeci wyjazd kursowy w 2016 roku za nami. Tym razem celem było zwiedzenie jaskiń na Jurze Krakowsko – Częstochowskiej. Spotkaliśmy się w miejscowości Olsztyn, gdzie ostatnie przygotowania odbyły się pod wyłaniającymi się od czasu do czasu z mgły ruinami XIV wiecznego zamku. Padało. Przejazd do bazy noclegowej kilka kilometrów dalej dał okazję na rozgrzewkę przed trudami wspinaczki. Hasła „po to kupiłem takie auto, żeby nim nie jeździć po lasach” i „czy ktoś może tu wrócić z łopatą” dziś wydają się zabawne.

Z polany przy leśniczówce ruszyliśmy z plecakami w głąb Rezerwatu Sokole Góry, w kierunku jaskiń. Szlaki turystyczne w tym rejonie są bardzo przyjemne dla pieszych czy rowerowych wędrówek, a czasami spotkać można osoby jeżdżące konno. Leśne ścieżki, które od czasu do czasu przechodzą w pojedyncze ostańce czy niewielkie wzniesienia, łączą zalety spokojnych leśnych terenów z rozmaitością dawaną przez góry.

Po kilkunastominutowej przechadzce trafiliśmy pod wybraną ścianę, gdzie rozłożyliśmy treningowe trasy linowe. Część grupy ruszyła do jaskini Koralowej. Na szczęście zdążyli przed deszczem. Przez pierwsze kilka godzin bowiem pogoda nas nie rozpieszczała. Przelotne acz obfite opady zmuszały nas do spędzenia kilku godzin we wnęce pod skałą albo w wybudowanym na prędce szałasie (i to najpiękniejsze w całym kursie taternictwa jaskiniowego – uczy dawać sobie radę w każdych warunkach). Czas poza linami wykorzystaliśmy na słuchanie opowieści Kojota i Krzysia o ich wyprawach, podróżach i wartych zapamiętania zdarzeniach z jaskiń na całym świecie.

W trakcie dwóch dni zwiedziliśmy kilka jaskiń w najbliższej okolicy i poćwiczyliśmy elementy techniczne chodzenia po linach na skale. Po przejściach z Wojcieszowa, jaskinie jurajskie stanowią bardzo miłą odmianę. Pomimo niewielkich trudności w Jaskini Koralowej takich jak wspinaczka na war, czy z próby przeciśnięcia się przez baak pomiędzy jaskiniami Olsztyńską i Wszystkich Świętych, mieliśmy dużo frajdy z chodzenia w dużych przestrzeniach i w dużych komnatach. W porównaniu z jaskiniami Góry Połom, te z pewnością można nazwać przyjemnymi.

Chyba do tradycji należy element integracji, którym był sobotni wieczór. Wieczorem się rozpogodziło, a po rozbiciu namiotów na krótką chwilę wyszło słońce. Ognisko i kiełbaski, z toczącymi się do północy opowieściami, dyskursami i rozmowami. Wszystko w atmosferze biwaku, na łonie natury i w doborowym towarzystwie. A na koniec niezapomniany hymn.

 

Relacja kursanta – Piotr Braciak