W Gouffre Berger – 06/2018

Dodał Emil Hamera, 17 lipca 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne komentarze 2
W Gouffre Berger – 06/2018

Jaskinia Gouffre Berger
( 31.05.2018 – 03.06.2018 )

 

Historia ta wydarzyła się we Francji… a dokładniej ponad 1000 m pod powierzchnią w znanej wszystkim jaskini Gouffre Berger. Głównymi bohaterami będzie 9 osób z 5 różnych klubów w Polsce: Ewelina Raczyńska (kierownik, SGW), Michał Macioszczyk (eMCe, WKTJ), Freindorf Marcin (Frytka, KKTJ), Sekowski Przemysław (SŁ), Fidzińska Kaja (KKTJ), Mariusz Mucha (Many, STJ), Paweł Barczyk (STJ), Krzysztof Juszyński (SŁ), Michał August (August, STJ).

 

DSCN8872

 

Francja okazała się bardzo odległa – do pokonania mieliśmy, w zależność z jakiego miasta ok 1400- 1600 km, co dało około 16 godzin w samochodzie! Na miejsce naszej
zbiórki – kamping „Les-buissonnets”, dotarliśmy między 9-14. Do godzin wieczornych
udało się zebrać wszystkich w komplecie i jeszcze tego samego dnia zaczęło się
wielkie pakowanie sprzętu. Pakowane były przede wszystkim: liny, plakietki, karabinki
(według informacji, które mieliśmy jaskinia miała być niezaporęczowana!),
jedzenie, sprzęt biwakowy.Generalnie udało się wszystko załadować do 19 worów. Po zakończonym pakowaniu rozdzieliliśmy się na dwa zespoły, jeden
poszedł „na miasto” w celach obiadowych, podczas gdy drugi postanowił
pobiegać i zrobić rozpoznanie otworu.

DSC05796

W celu dostania się do otworu Gouffre Berger najłatwiej dojechać na
parking „La Moliere”. Podążając za Google Maps można lekko się zdziwić, gdyż
zaproponowana przez niego trasa prowadzi przez stromą nieasflatową drogę, co
jak się później okazało, nie jest optymalnym rozwiązaniem … Szybkie wytyczenie
nowej trasy pozwoliło nam dojechać na miejsce docelowe – punkt widokowy koło
parkingu “La Moriere”, skąd udaliśmy się dalej pieszo. Droga do otworu zajęła
nam około godziny. Pomimo 200 m różnicy poziomów nie była wymagająca i jest
bardzo łatwa do zlokalizowania, choć należy mieć na uwadzę kilka skrzyżowań,
na których można pójść nie w tę stronę… oczywiście my to zrobiliśmy, co
wymusiło na Pawle bieg przełajowy. Jego mina, wybiegającego z krzaków, po
zorientowaniu się gdzie w końcu jest, zapewniła nam odpowiednią dawkę
dobrego humoru.

Już po ciemku zespół był znów w komplecie na kempingu. Szybka
integracja w celu zgrania charakterów i spać, w końcu następnego dnia
rozpoczynamy akcję jaskiniową!

DSCN8846

 

 

Choć z pewnymi oporami, każdy wstał na czas. W ferworze porannej walki
o krople energodajnej kawy, sprawdzaliśmy prognozę pogody, niestety nie była
idealna… W tym miejscu należy wprowadzić do historii, głównego złego – wodę.
Jaskinia Gouffre Berger jest bardzo podatna na opady deszczu, przynajmniej jeśli
chodzi o partie poniżej biwaku (~ -600m). Podczas przygotowywania planu
wyprawy musieliśmy uwzględnić realne zagrożenie odcięcia zespołu lub
pojedynczych osób, oraz to, że jaskinia może być nie do przejścia z powodu
zalania. Rémy Limagne, który był naszym głównym francuskim źródełkiem
informacji, wskazał nam pewien sposób pomiaru niebezpieczeństwa: na
początku wodnych partii znajduje się trawers „Les Coufinades” – zgodnie z
wytycznymi – jeśli woda znajduje się bliżej poręczówek niż 1 m, należ uznać
pozostałe partie za zalane, a tym samym nie do przejścia. Czy zastosowaliśmy się
do tej zasady opiszę później. Tymczasem, wrócę myślami do bohaterów historii.
Wcześniejsze rozpoznanie pozwoliło nam doprowadzić cały zespół sprawnie do
parkingu, który stał się miejscem postojowym dla naszych samochodów na
najbliższe 3 dni… Jeszcze wspólne zdjęcie przy otworze jaskini i wchodzimy.
Już na samym początku zauważyliśmy, że coś jest nie tak – wlotówka jest
zaporęczowana, podczas gdy według naszych informacji nie miała być. Many
dokłada naszą poręcz. Myślę, że głównie w celu pozbycia się worów niż realnej
potrzeby, chociaż należy zauważyć, że nasze liny są w o wiele lepszym stanie.
Pierwsze zjazdy doprowadziły nas do dużej sali “Puits de Cairn”, która stanowi
początek przeprawy przez meander. Jego pokonanie sprawia nam umiarkowane
problemy, głównie przez ciasnotę i potrzebę targania 2-3 worów na osobę.
Gimanastyka musi być, w końcu bicepsy muszą się wyrobić! Po kilku godzinach
ciorania udało nam się dotrzeć do pierwszej wodnej atrakcja tego dnia – “Lac
Codoux”. Plan B zakładał pokonanie tego jeziorka za pomocą pontonu. Na
szczęście nie było to wymagane i udało się je pokonać trawersując jedną ze ścian,
ucierpiały tylko kalosze i skarpetki.

 

DSCN8830

Ponton, nienadmuchany, oczywiście zostawiamy po drugiej stronie, gdyż
według informacji “Lac Codoux” potrafi być zalane po strop.
Dalsze dojście do biwaku nie sprawiało już trudności – prowadzi przez
rozległe korytarze… Jeśli ktoś ma niewygodne kalosze, radzę zabrać podejściówki
na ten fragment… Sam biwak składał się z 3 namiotów i karimat. Dodatkowo w
sezonie znajduje się tam telefon alarmowy. Od siebie dołożyliśmy palniki i
jedzenie, przez co zrobiło się przyjemnie… tak jak w domu.
Podobnie jak dzień wcześniej postanowiliśmy zrobić szybkie rozpoznanie
dalszych partii, a w szczególności stanu wody i poręczówek. Niestety po dotarciu
do „Les Coufinades” okazało się, że stan wody jest wysoki (odległość do
poręczówek jest mniejsza niż 1 m), co postawiło dalszy plan działania pod
znakiem zapytania.
Z mieszanymi myślami wróciliśmy na biwak, gdzie czekała na nas kolacja –
od razu zrobiliśmy przegląd smaków naszych liofilizatów. Naszym ulubieńcem
stała się kasza jaglana z malinami i szpinak… oczywiście żartuję… strogonow
rządzi !

„Poranek”, wprowadził nas w bojowy nastrój – śniadanie, ubieranie
neoprenów, pakowanie worów awaryjnych z palnikami i jedzeniem, w razie
odcięcia… i pytaniem: Czy uda nam się pokonać wodne partie? Grupą dotarliśmy
ponownie do „Les Coufinades”. Ku naszemu zaskoczeniu woda opadła około 30
cm, tym samym mieszcząc się we wskazaniach „linii życia”, jak określił ją Remi.
Euforycznie ruszyliśmy do pokonywania trawersu. Po kilkunastu przypinkach
niektórzy postanowili pokonać go w sposób mokry – wskakując do wody i płynąc
wpław. Trzeba przyznać, że była to na pewno łatwiejsza opcja, gdyż poręczówka
wymagała sporej siłowej gimnastyki podczas pokonywania. Trawers doprowadził
nas do „wrót” “Cascade Claudine”. Została podjęta decyzja o rozpoznaniu. Many,
Ewelina i eMCe udali się na przód z zadaniem zorientowania się, jak wyglądają
dalsze partie i decyzji co robimy dalej. Po niespełna 15 minutach, zostało
ustalone, że jedynym bezpiecznym sposobem poruszania, będzie podział na
zespoły.

Sama przeprawa przez “Cascade Claudine” dostarcza dużo wrażeń –
praktycznie cała prowadzi nad szybko płynącą rzeką, która swoim odgłosem nie
pozwala na rozluźnienie, które by się przydało, gdyż poręczówka jest w słabym
stanie – stare przetarte liny, połączone z wątpliwymi węzłami to standard.
Najłatwiej opiszę to cytując Manego, który szedł przede mną – pokonując trawers
po mokrych ścianach, odwrócił się do mnie i krzyknął „Przypnij się do tej liny, ale
jak obciążysz to ona pierd…, więc idź po ścianach”. Dobrze, że techniki
zapieraczkowe są proste i łatwe w użyciu… Pewnym urozmaiceniem są zjazdy
wzdłuż wodospadów „Reseu de Cascades” i „Cascade Claudine”, które
przynajmniej na chwilę pozwalają stanąć na płaskim.

Według ustaleń każdy zespół miał zacząć się cofać po 2h od początku “Cascade Claudine”, decyzja taka wynikała z niebepieczeństwa związanego z wysokim stanem wody, nie mogliśmy ryzykować zostania dłużej na najbardziej niebezpiecznym pod tym względem odcinku jaskini. W składzie: Ewelina, eMCe, Many, August i Paweł dotarliśmy do eksplorowanych
partii nad „Pseudo siphonem” (ok. -1100m), dalej przejść się już nie dało ze względu na brak poręczówki i dużego stanu wody. Pozostałe grupy zaczęły wycofywać się trochę
wcześniej. W okolice -1000m dotarła też Kaja z Frytką, natomiast Przemo z
Krzychem zawrócili po obejrzeniu „Grand Canyon”(ok. -860m) – ogromnej sali, gdzie
eksploratorzy zakładają 2 biwak. Niestety czasu nie oszukamy, według ustaleń
mieliśmy zacząć się cofać po 2h i tak wszyscy zrobiliśmy.
Zmęczeni, choć zadowoleni z osiągów wróciliśmy na biwak, gdzie czekała
nas kolejna porcja liofilizatów i co najważniejsze suche ciuchy, które stanowiły
miłą odmianę od przemoczonego neoprenu.
Pozostała część akcji przebiegła zgodnie z planem – pobudka po
regenerującym śnie, pakowanie i wyjście na powierzchnię, należy jednak jeszcze
wspomnieć o “Lac Codoux”, gdzie zostawiliśmy ponton. Okazało się, że poziom
wody spadł na tyle, że nie był on dalej potrzebny i w dodatku mogliśmy przejść
bez trawersowania po ścianie – miłe zaskoczenie.
Na powierzchnię ostatnie osoby wydostały się około godziny 18, niestety –
zgodnie z prognozą – prosto w burzę z piorunami. Ciekawi mnie co by się
wydarzyło w “Cascade Claudine”, jakbyśmy opóźnili akcje o jeden dzień i do
jaskini wpłynęłaby woda z tego opadu – zalałoby by nas? Tego na szczęście się nie
dowiemy.

Noc już na powierzchni spędziliśmy na awaryjnie znalezionym kampingu
„Les eymes”, popijając lokalne wino i dojadając wyprawowe jedzenie – między
innymi rodzynki.
Nazajutrz spakowaliśmy rozwieszony sprzęt, pożegnaliśmy się… i tu
historia się kończy. Życzę, by każdy mógł przeżyć coś takiego. Dziękuję za
wspólną wyprawę, w doborowym towarzystwie!

[Foto – Gouffre Berger]

Michał August
Ewelina Raczyńska (fragmenty)

Kursowy egzamin na Jurze – relacja

Dodał Emil Hamera, 26 czerwca 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność krajowa, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kursowy egzamin na Jurze – relacja

W zeszły weekend odbył się ostatni wyjazd przed Tatrami. Tym razem znowu na skale, a nie wewnątrz niej, ponieważ zdawaliśmy egzamin ze sprawnego przemieszczania się po linach. Trzeba było przejść cały tor przeszkód by zostać dopuszczonym do jaskiń tatrzańskich.

Ale od początku.

Zbiórka pod ścianą była ustalona o 10. Niektórzy przyjechali już dzień wcześniej by się trochę wyspać (teoretycznie) i mieć dużo sił. Już sam dojazd pod skałę był… Ciekawy. Auta z niskim zawieszeniem lub zbyt wysokie (tak, mówię tu o straży) nie miały łatwo.

Na początku mało się działo. Część osób poszła zaporęczować, inni tylko przeszli się chwilę po linach „na rozgrzewkę” i czekali na egzamin. Ten zaczął się dość późno, no ale cóż zrobić  ?

Za to, moim skromnym zdaniem, wyglądał epicko! Trzeba było najpierw wejść po odciągu od drzewa na szczyt skały. Choć wolę nie wiedzieć ile to miło metrów (Zdecydowanie preferuje tyrolkę w dół, niż podchodzenie po linie) Potem po drugiej stronie był prawdziwy małpi gaj. Cudo. Jakieś trawersy, wielkie ucha i (niestety) przejście przez węzeł. Trochę wyglądało jakby ktoś rzucił liny i tak jak się ułożyły tak przypiął. No czemu nie.

Limit czasu dla kursowiczów to dwa razy czas Daniela czyli 56 minut… A mi zajęło 56. Na styk! Kilka osób zaliczyło, kilka następnego dnia, a kilka zmierzy się z linami jeszcze raz na wieży. Trzymamy kciuki!

Trasa wcale nie była taka łatwa (choć bardzo mi się podobała!) Odciąg zmęczył chyba każdego z nas. Potem czasem ktoś się poplątał, liny pomylił, wjechał w węzeł (też jestem tu przykładem), sprzęt wypadł z ręki. Ostatni kursant jak kończył to już się ściemniało.

Co mi się jeszcze podobało na wyjeździe? Skorzystaliśmy z sytuacji i zaliczyliśmy kilka dróg wspinaczkowych. W końcu!!! Czysta wspinaczka skałkowa! Jak ja to uwielbiam!  I te widoki do góry!!!! (To akurat bez różnicy czy wchodząc po skale czy po linach) Wow, za ostatnim razem jak weszłam na skałę było przepięknie. Na tyle jasno, że wszystko widać, ale już na tyle ciemno, że było widać światła w oknach.

Wieczorem, tradycyjne, była integracja przy ognisku.

Drugiego dnia miałam wrażenie,że coś mamy mniej siły. Czy to przez niewyspanie, zmęczenie z dnia poprzedniego? Czy może przez integrację? Nie mnie oceniać ?

Część z kursantów już od rana ćwiczyła na „małpim gaju” i potem podchodzili do egzaminu. Ci, którzy zaliczyli egzamin już poprzedniego dnia mieli zaszczyt przećwiczyć autoratownictwo (ała ała ałć).

Popołudniu wszyscy wsiedliśmy do samochodów i powrót do rzeczywistości.

Nie pozostaje nic innego jak czekać na obóz w Tatrach. A zostały już niecałe dwa tygodnie!

 

Speleomajówka: Bułgaria/Serbia/Francja 2018

Dodał Emil Hamera, 15 czerwca 2018 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność zagraniczna, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy
Speleomajówka: Bułgaria/Serbia/Francja 2018

Tego roku kalendarz znów nas rozpieszczał –  pierwszy i trzeci maja wypadał we wtorek i czwartek. Można było jechać w świat na cały tydzień! Jak się ostatecznie okazało, dla nas tegoroczna majówka miała trwać nie tydzień, a aż dwa i ogarnąć swym zasięgiem pół Europy:).

 

 

Swoją podróż zaczęliśmy od wstąpienia do Krakowa po Tomiego, który znów organizował ogólnopolską Wielką Speleomajówkę na Bałkanach (w zeszłym roku odbywała się ona w Rumunii – TUTAJ jest świetna relacja Daniela Furgała (SGW), który w niej uczestniczył), tym razem w Serbii. I to był nasz punkt wycieczki nr jeden, dla Tomiego (i pozostałych kilkudziesięciu osób) na tydzień, dla nas tylko na chwilkę, bo w pierwszej kolejności postanowiliśmy skorzystać z dobrze zapowiadającej się aury i pojechać na 4 dni do nieodległej Bułgarii.

Etap 1: Bułgaria

 

Naszym celem był bardzo popularny na Bałkanach wapienny rejon wspinaczki wielowyciągowej – Вра̀ца, pol. Wraca. Znajdziemy tam zarówno wspinanie po jednowyciągowych drogach sportowych (do 8c), jak i wyśmienite wspinanie wielowyciągowe – drogi osiągają nawet długość 350 metrów (ok. 13 wyciągów). W przewodniku opisano ponad 500 dróg, w tym ok. 250 ubezpieczonych. Uważajcie z wyceną dróg, mieliśmy bowiem wrażenie, że autorzy pomylili się o około 1,5 stopnia! Droga podejściowa do właściwej już drogi wspinaczkowej miała być III-kowa, a okazywała się być często tradową IV+! Bądźcie zatem ostrożni w wyborze dróg:). Podejścia do dróg maksymalnie zajmowały 1,5 godziny. Z dróg zejście jest drogą ferratową, ścieżką lub po prostu konieczny jest wycof.

Bardzo spodobało się nam też bułgarskie podejście do biwakowania. W bliskiej okolicy było mnóstwo darmowych miejsc na namioty, z dostępem do wody, często też toalety. A nieodległa miejscowość okazała się świetnym miejscem na spróbowanie bardzo taniego i pysznego bałkańskiego jedzenia.

 

W ciągu tych kilku dni udało nam się pokonać kilka dróg tradowych 150-250m, o różnych skalach trudności. Jak ktoś ma dość tłumów w Paklenicy polecam w zamian wybór tego właśnie spokojnego rejonu.

 

 

 

Etap 2: Serbia

Po 4 dniach planowano dołączyliśmy do ekipy Tomiego, która przez te parę dni zdążyła odwiedzić i zaporęczować już sporo okolicznych jaskiń. Tomi załatwił nocleg na terenie działającej szkoły podstawowej, gdzie na podwórku mogliśmy rozbić nasze namioty.

 

 

Pierwszego dnia przyłączyliśmy się do grupy, która postanowiła zobaczyć okoliczne góry na granicy serbsko-rumuńskiej. Za radą Tomiego zahaczyliśmy do Băile Herculane w Rumunii. Miejscowość uzdrowiskowa z wodami leczniczymi i gorącymi źródłami, znana również przez wspinaczy. Klimaty niezapomniane:). Rzecz jasna nie omieszkaliśmy też nie wstąpić do krótkiej, ale bardzo pięknej jaskini Pestera Ponicova.

 

 

Kolejny dzień – idziemy do jaskini Rakin Ponor, najgłębszej serbskiej jaskini o głębokości -286m ustalonej nurkowaniem, a zejście na sucho możliwe jest do poziomu –256m. Szybka akcja w sprawnym zespole daje nam jeszcze czas tego dnia na spróbowanie pysznej kuchni lokalnej.

Polecam bardziej szczegółowy i ciekawszy opis odwiedzonych jaskiń serbskich podczas tej majówki przygotowany przez klubowiczów “Nocka” – TUTAJ.

 

 

Etap 3: Francja

 

Po całym tygodniu na Bałkanach musieliśmy się przemieścić w trójkowej ekipie z Grupy Ratownictwa Jaskiniowego (Ewelina Raczyńska, Tomasz Pawłowski i Michał Macioszczyk) do Francji. Mieliśmy bowiem uczestniczyć w stażu ratownictwa jaskiniowego organizowanego przez francuski SSF.
Czekała nas długa podróż przez przepiękną, południową część Europy…

Szczegółowa relacja z tego wyjazdu znajduje się na stronie PZA TUTAJ.

 

 

 

Relacja: Ewelina Raczyńska

Uczestnicy wyjazdu:

Bułgaria: Ewelina Raczyńska (SGW), Michał Macioszczyk (eMCe, WKTJ)
Serbia: Ewelina Raczyńska (SGW), Michał Macioszczyk (eMCe, WKTJ),Tomasz Pawłowski (Tomi, STJ) oraz cała ekipa od Tomiego;
Francja: Ewelina Raczyńska (SGW), Michał Macioszczyk (eMCe, WKTJ), Tomasz Pawłowski (Tomi, STJ), Paweł Jeziorny (Bajorny, JKJ), wszyscy GRJ (Polskę reprezentowali także ratownicy GOPR (Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego) , CSGR (Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu) oraz BOA (Biura Operacji Antyterrorystycznych Policji))

 

PS. Podziękowania dla Tomiego za ogromne zaangażowanie w organizację serbskiej Speleomajówki, dzięki!

 

 

Wielkanoc w Rjukan – Norwegia 04/2018

Dodał Emil Hamera, 19 maja 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność krajowa, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy
Wielkanoc w Rjukan – Norwegia 04/2018

Podczas gdy wszyscy dzielili się świątecznym jajkiem wielkanocnym, my postanowiliśmy skorzystać z paru dni wolnego i odwiedzić Norwegię, a konkretnie Rjukan – europejską mekkę wspinaczki lodowej.

Wspinaczy z całego świata przyciągają tu lodospady idealne zarówno dla początkujących (jednowyciągowe) jak i dla doświadczonych wyjadaczy (wielowyciągowe). Rejon Rjukanu dzieli się na kilka sektorów, każdy z nich ma swoje topo. Przepięknym lodospadom towarzyszy bardzo stabilna pogoda i długi okres możliwej wspinaczki (grudzień-kwiecień).

W czwartek 29.03.2018 wylecieliśmy do Oslo, skąd wynajętym samochodem ruszyliśmy w góry. Polecam wynajęcie auta gdyż mimo, iż z lotniska do Rjukanu jest tylko 170 km, to poruszanie się bez auta pomiędzy sektorami byłoby bardzo kłopotliwe, ze względu na spore odległości. Pod lodospady też zazwyczaj podjeżdza się autem, dzięki czemu nie marnuje się czasu na długie podejścia.

Lodospady - sektor Krokan(5)

Mimo, że był już prawie kwiecień zima tego roku tutaj była bardzo surowa, temperatury w dzień wahały się w okolicach -12st. Lodospady zatem były wyjątkowo okazałe i solidne. Mimo przepięknej słonecznej pogody wspinanie w takiej temperaturze nie należy do lekkich, zamarza dosłownie wszystko. W ciągu trzech wspinaczkowych dni przeszliśmy w sumie kilkanaście kaskad, o różnej trudności, nie przekraczającej WI5. Jeden dzień pozostawiliśmy sobie na odwiedzenie najwyższej góry w okolicy Gaustatoppen (1883 m n.p.m – z podziemną kolejką narciarską na szczyt!). Góra ta (jak zdaje się i cała Norwegia:) stwarza idealne warunki dla narciarstwa ski-tourowego jak i biegowego.

Gaustatoppen 1891 m n.p.m(3)

 

Podsumowując, bardzo polecam ten rejon dla wszystkich fanów “lodów”. O czym warto pamiętać, to żeby zabrać ze sobą swoje jedzenie, Norwegia jest bowiem okrutnie droga. Na noclegi polecam wszystkim znane norweskie domki zwane “hytte”, najtańsza i najprzyjemniejsza opcja zimowa porą.

Foto – Norwegia – Rjukan 2018

W wypadzie udział wzięli Ewelina Raczyńska (SGW) i Michał Macioszczyk (WKTJ).

Pierwsze wyjście z mroku

Dodał Emil Hamera, 22 lutego 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność krajowa, Ważne Brak komentarzy
Pierwsze wyjście z mroku

Pierwszy wyjazd kursowy, czyli ten punkt w scenariuszu kiedy kursanci opuszczają zacisze sali wykładowej i ciepło ścianki wspinaczkowej aby stawić czoła wyzwaniu jakim jest naturalna skała ;). Podejmując rękawicę, w podgrupach dydaktycznych stawiamy się około 9:00 na parkingu przy punkcie widokowym w miejscowości Szczytna. Po chwili luźnej gadki o drodze i pogodzie razem z instruktorami ruszamy pod skałę – bo co będziemy tak stać i marznąć ;).

Po szybkim, rozgrzewkowym marszu z elementami nawigacyjnymi ( 😀 ) docieramy do obiektu naszych weekendowych dociekań, czyli bogato obitej skalnej ściany z sympatycznym okapem. Błysk w instruktorskim oku jak nic mówi, że jest dobrze J.

W czasie potrzebnym na założenie uprzęży, dociągnięcie pasków i ogólny ogar na miejsce dociera druga grupa instruktorów z całym potrzebnym sprzętem. Przywdziewamy na siebie kaski, szpej pieszczotliwie nazywanego złomem i dzielimy się na dwie grupy. Osoby, które nie miały przyjemności jeszcze pomacać liny i wpiąć w nią croll-a czy rolki zostają razem z Mirkiem na poziomie „0” gdzie będą szlifować podstawy. Cała reszta dziarsko przemieszcza się na szczyt, pobrzękując żelastwem.

Szybka narada między instruktorami i plan zagospodarowania terenu w postaci ilości lin i ich rozmieszczenia  jest gotowy. Kiedy instruktorzy znikają za krawędzią skały przygotowując dla nas plac ćwiczeń, przychodzi chwila na lekcję pokazową. Temat zajęć: worowanie liny. Dzięki wprawnym ruchom Kojota oraz metodzie kompresji inżyniera” Butowskiego” ( 😉 ) po kilku chwilach cała lina jest w worze. Wszystko zapamiętane i zanotowane.

Zaporęczowane, więc najwyższy czas jechać. Kolejne osoby wpinają się w linę, Krzysiek daje znak, że wszystko „namotane” jest jak trzeba, krótsza/dłuższa chwila zawahania nad krawędzią i… zjeżdżamy! Powoli, spokojnie, od punktu do punktu. Zjazd, przepinka, zjazd. Kiedy tak cała grupa nabywała doświadczenia, pojawia się przedstawiciel lokalnego środowiska wspinaczy i w kilku prostych słowach dzieli się wiedzą o traktowaniu skały tak, by zachowała swoje piękno i cieszyła również przyszłe pokolenia J. Informacja jest przekazana sprawnie i zwięźle, zapada w pamięć każdemu ;). Tymczasem pierwsze osoby docierają do ziemi i mają chwilę odpoczynku. 

Kiedy wszyscy czują już twardy grunt pod nogami, czas na wychodzenie po linie. Pomimo ujemnej temperatury z chwilą wpięcia przyrządów w linę nagle, dziwnym trafem, przestaje być zimno. Może warto by to głębiej przebadać, to całe momentalne zobojętnienie na mróz, występujące po wpięciu w linę croll-a i płaniety w bezpośredniej obecności wysokiej na 20 metrów skały :D. Jeśli ktoś na zbadanie tego tematu wyrwie granty z Unii to 10% dla mnie ;P. 

Ręka, noga, ręka, noga. Wyodrębniają się dwa pomysły na dotarcie do szczytu. Pierwszy – bazujący na lekkości i zwinności, zadający kłam teorii o istnieniu grawitacji oraz drugi, który głosi, że lepiej „bułę” mieć, niż nie mieć. I tak dowolnie wybraną metodą szczyt zdobyty.

Dzień mija i schemat zjazdowo – podchodzeniowy jest powtarzany, a technika non stop poprawiana na podstawie uwag od instruktorów. „Prosta noga!”, „dłuższe ruchy!”,  „stań w uchu!” radośnie wypełnia lasy wokół miejscowości Szczytna J. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy i czas zbierać zabawki, bo noc nas zastanie. Zdjęcie ze ściany zaporęczowanych lin oraz karabinków przypadło adeptom technik linowych. W chwili kiedy ostatnia lina zostaje zbuchtowana, a „złom” przeliczony, dynamicznym krokiem ruszamy do samochodów i na obiad J.

W lokalnej restauracji napotykamy drobną przeszkodę, ale po kilku zabiegach optymalizacyjnych udało się wspólnie – przy jednym stole zjeść dobry obiadek i uzupełnić w organizmie poziom płynów i mikroelementów  ;). Szybki pit-stop w Biedronce, uzupełnienie zapasów wszelakich i szpula na bazę.

Kulminacyjnym punktem wieczornej biesiady jest szybka powtórka z węzłów. Kursantki i kursanci w trzyosobowych zespołach mają za zadanie zaprezentować sposób wiązania i przeznaczenie węzłów stosowanych w taternictwie jaskiniowym. To jest ten moment, kiedy umiejętność wymieniania się wiedzą w całej grupie kursowej zostaje poddana próbie ;).

Po złapaniu kilu godzin snu grupa podrywa się dynamicznie i po śniadanku ruszamy w teren, aby utrwalać wiedzę. Tym razem docieramy bez problemów, z całym potrzebnym sprzętem meldujemy się pod skałą. Drogi zaporęczowane, można chodzić. Powtarzamy schemat z dnia pierwszego, ale żeby nie było za nudno w czasie jednego ze zjazdów w magiczny sposób na linie pojawia się „motyl”. Nie, nie taki kolorowy ze skrzydłami ;P. Chodzi o jeden z węzłów, który był omawiany poprzedniego wieczoru. Daniel pokazuje nam jak pokonać taki komplikator na trasie i nie pozostaje nic innego, jak tylko to powtórzyć. He-He! Tylko? W asyście pytań przeszkoda pokonana J. Teraz cała grupa zgłębia problem przepiania się przez węzeł.

Drugi dzień kończy się w porze obiadowej – cała banda po wcześniejszym pozbieraniu zabawek wyrusza najpierw na parking a potem w drogę do domu.

Uffff. Koniec? Dwa dni na skale dały do myślenia i pokazały jaki kawał drogi wciąż czeka każdego, kto myśli o eksploracji jaskiń. Można zaryzykować stwierdzenie, że każdy tego weekendu odniósł swój własny, prywatny sukces. A jaki on był? To już inna bajka…;)

 

Relacja kursantów

 

 

Zimowy Obóz Tatrzański 2017/2018

Dodał Emil Hamera, 16 stycznia 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność krajowa, Ważne Brak komentarzy
Zimowy Obóz Tatrzański 2017/2018

Tatrzański obóz zimowy za pasem. Zima jak co roku płatała nam figle. Warunki od śnieżno-lodowych, po permanentne roztopy. Mimo licznych trudności udało zrealizować się przejścia kursowe, a wyjście z jaskini miętusiej wskrzeszało mowę rzymian w nowym pokoleniu grotołazów. Poza kursowo udało się dotrzeć do ciasnych kominów jaskini miętusiej (tutaj pozdrowienia dla naszego brytyjskiego kolegi Chris’a). Sylwester jak co roku udany, a powrót z niego, przy współpracy z PKP zapewnił niezapomniane wrażenia (kto był ten wie).

 

Galeria zdjęć na naszym profilu FB:

„Nareszcie Speleo!” i trochę wspinania – Włochy 2017

Dodał Ewelina Raczyńska, 4 stycznia 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy
„Nareszcie Speleo!” i trochę wspinania – Włochy 2017

Długo mi się zeszło, aby znaleźć odrobinę czasu i energii, żeby napisać parę słów z wyjazdu, który miał miejsce 29-5.11.2017 do Włoch.

Głównym celem naszego wyjazdu było dołączenie do włoskiego odpowiednika naszego ForumSpeleo, zwanego “FinalMente Speleo!”– “Nareszcie Speleo!”. Zaproszenie na to wyjątkowe wydarzenie dostaliśmy od naszego włoskiego kolegi, grotołaza-ratownika Giuseppe Conti, poznanego na spotkaniach ECRA-y. Impreza naprawdę robi wrażenie, ponieważ uczestniczy w niej niemal…3 tysiące ludzi! Całość trwa 4 dni, a w tym czasie odbywają się wykłady, prelekcje, wycieczki, koncerty itp. W tym roku festiwal odbywał się w niesamowitym miejscu, Finale Ligure, ale o tym nieco później.

Zanim jednak trafiliśmy do Finale Ligure, postanowiliśmy spędzić kilka dni w Dolinie Sarca, gdzie znajduje się słynny wśród wspinaczy rejon dróg sportowych i wielowyciągowych. Dolina Sarca jest doliną boczną większej doliny Val Rendena należącej do Alp Wschodnich. Znajduje się ona w północnych Włoszech, w prowincji Trydent.

 

 

Dolina Sarca rozciąga się pomiędzy miejscowością Trento a Arco, na tym obszarze znajduje się ponad 520 dróg! Zanim zatem ruszyliśmy na wspinanie długo trzeba było wertować ponad 600 stronicowy przewodnik, w znalezieniu odpowiadającej nam drogi.

 

 

Zdecydowaliśmy się na rozpoznanie rejonu Piccolo Dain oraz Parete Zebrata, gdzie wybraliśmy dla siebie kilka dróg wielowyciągowych, z których każda miała ponad 200m. Mimo jesieni pogoda była idealna, około 20 stopni, wspaniale! Spaliśmy na dziko, jak zresztą duża część wspinaczy, których nadal nie brakowało o tej porze roku.

 

 

Gdy już nacieszyliśmy się wspinaniem ruszyliśmy w dalszą podróż, do Finale Ligure. Po drodze odwiedziliśmy Mediolan, żeby choć przez kilka godzin zobaczyć światową stolicę mody.

W Finale Ligure czekał już na nas Giuseppe, żeby pomóc nam w rejestracji, załatwieniu noclegu i zapisaniu się na wyjścia do jaskiń. Włosi bowiem nie lubią posługiwać się angielskim i wszystko było w ich ojczystym języku. Dostaliśmy nocleg na pobliskim kempingu, w cenie “wejściówki” na imprezę. Na kolejne dni byliśmy zapisani na kilka wyjść jaskiniowych. Odwiedziliśmy min. takie jaskinie jak: Alzabecchi czy Arma Pollera. Przepiękne, bardzo ciepłe (ok 13st), bogate w nacieki jaskiniowe!

 

 

Popołudniami można było się wyposażyć w różnego rodzaju sprzęt, sprzedawany tam w promocyjnych cenach przez przedstawicieli rozmaitych marek górskich. Wieczorami dołączaliśmy do wielkiego namiotu, gdzie wszyscy zbierali się w celach biesiadowania. W namiocie oprócz trunków różnego rodzaju, poszczególne kluby sprzedawały swoje regionalne potrawy, a w międzyczasie koncertowały różne zespoły. Podczas jednych z dni dołączyliśmy do prelekcji przedstawicieli wyprawy do jaskini Vierovikina, którzy opowiadali o swoim sukcesie. Był to jedyny wykład, który rozumieliśmy, ponieważ był po rosyjsku (z włoskim tłumaczeniem rzecz jasna:). Po prezentacji udało nam się porozmawiać z prelegentami o szczegółach ich letniej wyprawy i planów na przyszłość.
Tego dnia zwiedziliśmy  też okolicę Ligurii.

 

W tym wesołym czasie poznaliśmy wiele grotołazów z całych Włoch i mamy nadzieję na spotkanie z nimi w przyszłym roku.

 

 

Serdecznie polecam ten region na wszelkiego rodzaju “speleowczasy” –  urokliwe Alpy Liguryjskie, w których kryją się liczne, łatwo dostępne jaskinie, jeden z najbardziej znanych rejonów wspinaczki sportowej w Europie, a jak nam się już to wszystko znudzi można się wylegiwać na liguryjskiej plaży! Raj na ziemi tylko 1500km od domu;).

 

Udział wzięli Ewelina Raczyńska i Michał Macioszczyk.

 

Majówka 2017 w Rumunii

Dodał Ewelina Raczyńska, 12 czerwca 2017 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Komentarze: 1
Majówka 2017 w Rumunii

Jedziesz do Rumunii??? Jak tak to potrzebuje szybkiego potwierdzenia.…

Nie wahając się długo odpowiedziałem: dobra jadę, ale kto organizuje, gdzie, jak i dlaczego?

Tomi z STJ-tu z Krakowa, poznaliśmy się w Czarnogórze na zeszłorocznej Meduzie. W ten oto sposób, pocztą pantoflową, dowiedziałem się,  że organizowany jest wyjazd.

Dalej to tylko, szybkie pakowanie w przeddzień wyjazdu i ogarniecie wszystkiego, czego chcą od ciebie w robocie, jak musisz akurat szybciej wyjść. Uff.. udało się wyjechaliśmy. Oby tylko pogoda dopisała, bo leżący śnieg i lejący wokół deszcze na to nie wskazuje. Po długiej 13-godzinnej podróży, zatrzymujemy się pod miejscowością  Beius,  gdzie po krótkim noclegu ruszamy na zwiedzanie płaskowyżu Padis.

Jest to bez wątpienia  jeden z najpiękniejszych powierzchniowo terenów krasowych znajdującego się w górach Apuseni pasma Bihor w północno-zachodniej części Rumunii. Oprócz, przepięknej krasowej doliny Polana Ponor, licznych wąwozów czy wodospadów, największe wrażenie robi przeogromny 70 metrowy portal będący otworem głównym jaskini Citateli Ponorului. Góry pokryte jeszcze o tej porze roku, głębokim śniegiem, który urozmaica nam podróż.

 

 

Po udanym trekingu ruszamy do naszej docelowej bazy w Casa Traditionale w Rosia, tuż obok jaskini Ciur Ponor. Rozbijamy namioty obok krytych słomą chat, gdzie wieczorami tętniło życie imprezowo-towarzyskie. Jest tam wszystko, by zapewnić pozory cywilizacji, czyli prysznic z zimną wodą, publiczna toaleta, oraz okupowana przez wszystkich kuchnia.

Następnego dnia, po udanym wieczorze integracyjno-zapoznawczym, ruszamy podzieleni na grupy na podbój rumuńskich jaskiń. W swojej grupie idę do jaskini  Ciur Ponor.

Jaskinia ze sporą ilością wody. W ciasnych przełazach, po mimo niewielkiego lustra wody, nie ma możliwości wyjścia będąc suchym. Jaskinia ma łączną długość 20150 m. I kończy się partiami syfonalnymi, do których zmierzamy. Po wstępnych ciasnotach jaskinia kontynuuje się obszernymi gangami, okraszonymi piękną szatą naciekową, przez które szybko pokonujemy znaczne odległości. Docieramy do sali Paragina, w której ogromie mamy kłopot ze znalezieniem meandra prowadzącego do syfonu. Drobnych problemach orientacyjnych, błądząc wśród ogromnych głazów, docieramy do pierwszego z 7 syfonów, kończącego dostępną dla nas część jaskini.

 

 

Kolejnego dnia czeka na nas, jaskinia Craiului (jaskinia Królewska). Jak wskazuje nazwa, bogactwo szaty naciekowej jest tam jeszcze większe, przez co objęta jest ona szczególną ochroną. Początkowe ciasne i błotne partie jaskini, nie zapowiadają nic nadzwyczajnego. Oporęcznowanie jaskini w stylu czeskim, mianowicie drabinki dominują nad tradycyjnymi odcinakami linowymi. Po serii błotnych przełazów, charakter jaskini zmienia się, otwierając przed nami przepiękne ogromne przestrzenie pełne wszystkich możliwych typów nacieków. Spąg jaskini przekształca się regularnie płynącą rzekę, przez której meandry przechodzimy korzystając z stalowych trawersów. Sala główna jaskini, jest bez wątpienia najpiękniejszym odcinkiem jaskiniowym na tym wyjeździe.

Następna jaskinia, którą odwiedziliśmy to jaskinia Avenul Din Sesuri. Przypomina ona w swoim rozwidleniu pionowe jaskinie tatrzańskie, które wszyscy dobrze znamy. Poręczowanie jaskini, było  niebywałą zagadką logiczną, gdyż rozmieszczenie znajdujących się tam spitów zmieniało się wielokrotnie z biegiem lat, zatem wybranie tego „jedynego” idealnego punktu nie było oczywiste. Po drobnych trudnościach z kreatywnym poręczowaniem i brakach w sprzęcie dotarliśmy do sali Mare. W tej 30-metrowej sali ogromne wrażenie robi wielkie podziemne jezioro pokrywające znaczą część sali. Po paru fotach w sali wracamy na powierzchnie, z lekkim niedosytem, gdyż zwiedziliśmy niespełna połowę jaskini.

 

Dla oderwania od jaskiniowych przygód, kolejnego dnia postanawiamy spróbować kanioningu w kanionie Oselu. Po paru godzinach podróży, przywdziewamy pianki, zakładamy kalosze i pniemy się na sam szczyt kanionu. To moje pierwsze zetknięcie z kanioningiem, także trochę się stresuje, na szczęście Tomi wyjaśnia szczegółowo co i jak. Zjeżdżamy kolejno szeregiem kaskad w rwącej wodzie. Na szczęście przemacza nas jedynie, gdy zjeżamy w wodospadzie, a woda jest na tyle ciepła, że nie tracimy komfortu. Dalej to co sprawia najwięcej emocji, czyli skoki do marmitu. Ogólnie fajna zabawa, jakby ktoś miał kiedyś możliwość spróbować, to szczerze polecam. Szybko pokonujemy 200 metrów deniwelacji kanionu i w tym miejscu niestety musimy się pożegnać z ekipą z Krakowa, która wraca do Polski.

My razem z ekipą z Sopotu zostajemy w Rumuni do niedzieli. W dniu „restowym” postanawiamy odwiedzić kopalnie soli w Turdzie. Po przejściu kilku tuneli i sal tematycznych trafiamy do głównej kawerny o głębokości 112 metrów, która robi już wrażenie swoją wielkością. Oświetlenie kopalni jest świetnie zaaranżowane, jedyne co wzbudza poczucie kiczu, to wykończenie w stylu wesołego miasteczka. Można przejechać się na diabelskim młynie, popływać łódką, zagrać w pingponga, czy pokręcić się na karuzeli. Cóż, z czegoś muszą się utrzymać, poza tym wrażenia w pełni pozytywne.

W drodze powrotnej z kopali, udajemy się do kanionu Turda, który powinien zainteresować szczególnie wspinaczy, gdyż z płaskiej ścieżki startują obite 300 metrowe ściany. My ograniczyliśmy się jedynie do krótkiego spaceru dnem kanionu.

Następnego dnia wybieramy się razem z ekipą z Sopotu do jaskini Zapodie. Po krótkiej podróży mamy znowu przyjemność torować drogę w mokrym śniegu. Cóż warunki w wyżej położonych rejonach podobne jak w Tatrach o tej porze roku. Jaskinia ponoć bardzo ładna, „a nie być w Rumunii, a nie być w tej jaskini, to jak nie być w Rumunii”. Tak przynajmniej możemy czytać z opisu tejże jaskini, gdyż po zjechaniu lodospadu docieramy do lodowego korka, który skutecznie blokuje naszą dalszą akcje. Niczym ludzie pierwotni próbujemy rozbić lód kamieniem, lecz szybko rezygnujemy, gdyż stanie w lodowatej wodzie nie należy do przyjemności. Trochę zawiedzeni wracamy na bazę. Kolejnego dnia, pogoda przestaje nas rozpieszczać, także postanawiamy wracać do Polski. W niedziele po północy docieramy w końcu do Wrocławia.

 

I tu kończąc tą przydługą relację, w pierwszej kolejności chciałbym podziękować Tomaszowi „Tomiemu” Pawłowskiemu za ogrom pracy włożonej w organizacje wyjazdu, dalej Oli i Mackowi Fryń za wspólną podróż z Wrocławia, jak i wszystkim z STJ KW Kraków, SKTJ jak i innych klubów za wspólnie spędzony czas. Jaskinie, które zwiedziliśmy, to zaledwie niewielka część tego co oferuje Rumunia, ale bez wątpienia warto było.

Dla chętnych polecam również wideo-relacje z wyjazdu autorstwa Dariusza Bartoszewskiego. Tam także o jaskiniach, w których nie miałem przyjemności być, czyli Coiba Mare – Coiba Mica  i ataku na Twierdze Ponoru (Cetatile Ponorului):

 

 
   

 

 Daniel Furgał

 

Chorwackie wspinanie wiosną 2017

Dodał Ewelina Raczyńska, 16 maja 2017 Kategorie: Aktualności, Działalność, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy
Chorwackie wspinanie wiosną 2017

Przyszła wiosna 2017…no może tylko chcielibyśmy, żeby przyszła, bo chociaż maj w kalendarzu to za oknem pada śnieg. Tym bardziej naszła nas tęsknota za ciepłem i wspinaniem. Pojechaliśmy zatem na długi weekend majowy rozgrzać zmarznięte kości dalej na południe do Parku Narodowego Paklenica w Chorwacji, bardzo znanego w Europie rejonu wspinaczkowego.

 

Paklenica oferuje piękne drogi zarówno wielowyciągowe jak i sportowe, w dużo mniej wyślizganym wapieniu niż znany nam jurajski, a wszystko to 2 km od morza…

W wyjeździe ma wziąć udział 13 osób, głównie z STJ KW i KKTJ z Krakowa i ja. Wyjazd od początku zaczyna się wesoło, gdyż ku naszemu zdziwieniu, auto którym mamy jechać uległo…zalaniu. Na szczęście po wypompowaniu wody menażkami ruszamy w drogę. Za sobą zostawiamy mroźną i deszczową Polskę, aby dotrzeć w słoneczną i ciepłą Paklenicę w sobotę (29.04) w południe. Tego dnia udaje nam się znaleźć jeszcze miejsce na kempingu tuż obok Parku, zanim dotarły tłumy spragnionych długiego weekendu wspinaczy z całej Europy.

Pierwszy dzień wspinania miał być na rozgrzewkę…Podzieliliśmy się na grupy. Ja z kolegą (Przemysław Styrna) postanowiliśmy zrobić w ten dzień jakiś „lekki” wielowyciąg. Trafiliśmy, choć nie celowo (ale to dłuższa historia…:)), na drogę na Anicy Kuk Akademski z wyceną 4b, 6 wyciągów,180m w tym z jednym za 5a. Jako, że drogę pokonaliśmy dość szybko, postanowiliśmy tego dnia pokonać jeszcze jedną na tej ścianie. Okazało się, że zejście zajęło trochę czasu, gdyż przypominało ono raczej ferratę na stalówkach niż normalną ścieżkę. Nie mniej uparcie wbiliśmy się jeszcze na drogę Bracni Smjer, 9 wyciągów,200m 5c. Po pokonaniu tej drogi był już późny wieczór, więc dzień zdecydowanie rozgrzewkowy nie był…

DSC04552

 

Po ciężkim poprzednim dniu, dziś mieliśmy spędzić czas na trekkingu po parku, żeby zobaczyć ten rejon z szerszej perspektywy, znów miało być „lajtowo”, a przeszliśmy 20km, 1500m przewyższenia, 8h…

DSC04599

W kolejny dzień zaplanowaliśmy z Przemkiem „zaatakowanie” najbardziej popularnej i klasycznej drogi paklenickiej na Anicy Kuk, jak wiadomo jest to Mosoraski (10 wyciągów, 6a, 350m). Pod skałą byliśmy pierwsi, o 7:30, jednak za jakieś 10-15min, jak spoglądałam z pierwszego wyciągu, stał już pod drogą spory tłum. Nam więc dziś przyszło prowadzenie i szukanie drogi. Trzeba przyznać, że czuć małą presję kiedy wspinasz pierwszy, a pod Tobą czeka kilka zespołów aż przejdziesz dany odcinek…Jednak droga jest faktycznie piękna i warto ją zdobyć. Po ok 4h byliśmy na szczycie.

Zostało nam jeszcze parę dni i wspólnie ustaliliśmy, żeby pojechać jeszcze bardziej na południe. Do Omisu, za Splitem, przepiękne skaliste wybrzeże, a tuż za nim wznoszące się góry…

 

DSC04662

Cześć zespołu mimo zimnej wody pojechało potrenować technikę Deep Water Solo, część na trekking, a ja i  Przemek pojechaliśmy w trochę dalszy rejon, żeby zrobić krótką, ale jakże widokową drogę (130 m, 4 wyciągi, 4c) na górze Vrisove Glavice. Nie ukrywam, że oglądanie widoków z góry zajęło nam trochę więcej czasu…..

Omis znany jest jeszcze z wielu bardzo ciekawych dróg sportowych, na których już spędziliśmy całe dwa ostatnie dni, które nam zostały. Słońce tutaj grzeje mocniej a ściany zbudowane są z ostrych “szkielecików skalnych”, co dodaje wspinaczce uroku, natomiast daje mocno w kość skórze i dłoniom. Po tylu dniach wspinaczki były już one mocno zmęczone i często pokrwawione…

 

DSC04659

Niemniej żal było opuszczać te słoneczne górskie rejony i relaksujące wieczory przy piwku. W Polsce nadal bowiem czekała na nas zima w pełnej okazałości…

 

Ewelina Raczyńska

 

 

 

5 lat w Niedźwiedziej

Dodał Ewelina Raczyńska, 8 maja 2017 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność krajowa, Ważne Komentarze: 1
5 lat w Niedźwiedziej
Dzisiaj mija 5 lat od ostatniego wielkiego odkrycia w Jaskini Niedźwiedziej….
 
2 maja 2012 roku wyszliśmy z Jaskini Niedźwiedziej. Czekała na nas grupa znajomych, którzy tym razem zostali na powierzchni.
– No i jak tam? Puściło? Padły pytania z nieco szyderczym podtekstem….
Zgodnie z umową, jaką zawarliśmy wcześniej w jaskini starałem się udzielić wymijającej odpowiedzi jednak radość, która w nas tkwiła nie pozwalała długo skrywać emocji…

– Wiesz Piotrek, odkryliśmy zajebistą salę…. 
– Taa… jaką?
– No jak stąd do tamtego drzewa…
– Którego? Tego tu?
– Nie, tego tam.. daleko….
– Gdzie? Tam? To chyba nie w tej jaskini byliście!!! (hehehee!!!)

Nazajutrz wróciliśmy do jaskini aby sprawdzić czy ta sala rzeczywiście tam jest… i rzeczywiście tam była….
Od tej pory minęło już pięć lat. Było to nasze pierwsze tak spektakularne odkrycie w jaskini Niedźwiedziej i bez wątpienia pierwsze takie odkrycie w Polsce. Dało one początek eksploracji nowych partii tej jaskini, które są absolutnym unikatem jeżeli chodzi o rozmiary sal i korytarzy a także bogactwo szaty naciekowej występującej w tych partiach jaskini. Bez wątpienia było to najcenniejsze odkrycie przyrodnicze ostatnich czasów…
 
Marek Markowski