Odszedł Witek Kubik

Dodał Mirek Kopertowski, 12 listopada 2024 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Ważne Brak komentarzy

Z przykrością dowiedzieliśmy się o śmierci naszego klubowego kolegi. W piątek nad ranem odszedł Witek Kubik – grotołaz, płetwonurek i alpinista ale przede dla wielu z nas przyjaciel z sekcji.

Pogrzeb odbędzie się w czwartek (14.11) o godzinie 12:30 w parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przy ul. Pszczelarskiej we Wrocławiu – Ołtaszynie.

„Witek Kubik inżynier górnictwa, grotołaz (uczestnik wypraw do Snieżnej, Gortani, Boegan, Davanzo), płetwonurek, alpinista i himalaista; wybitny narciarz skitourowy, reprezentant Polski na mistrzostwach w Premanie, mistrzostwach Polski w Tatrach, żlebowy ski ekstremista, intuicyjny prekursor drytoolingu w latach 80 tych w zimowych przejściach w Tatrach i Alpach, ze swoim nieśmiertelnym Szakalem i Barracudą (Piz Palu , Grand Pilastro, lodowa ściana Lenzspitze- Eis Schild, Piz Badile, pierwsze zimowe przejscie północnego filara Glockner Kamm, Piz Bernina, droga Messnerow na Sellach- Dolomity), pierwsze polskie wejście na Carraz I , lodowa ściana Artensoraju w Andach, droga Czechow na Nuna (7135m)- pierwsze polskie przejscie 1989 i zaporęczowanie drogi na Satopantha w zimowych warunkach. Wspinał się w Tatrach do ostatnich lat, gromadząc klasyki gdy dopadła go choroba. Aktywny ściankowo do ostatniej chwili, ostatni raz wspinaliśmy się na ściance we wrześniu tego roku, szykował się na pd ścianę Dachsteinu. Prywatnie bardzo pogodny, życzliwy ludziom, DOBRY CZŁOWIEK Spij spokojnie przyjacielu”.
Adam Domanasiewicz

Jeśli ktoś chciałby się podzielić wspólnymi wspomnieniami, zapraszam do kontaktu.
Sgw@sgw.wroc.pl

Rusza nowy kurs!

Dodał Aleksandra Bacik, 3 marca 2024 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Rusza nowy kurs!

Cześć!
Nie mogliście uczestniczyć w spotkaniu informacyjnym w sprawie kursu?
Nic straconego!
Przyjdźcie na pierwszy wykład do siedziby naszego klubu (góralska 38 – od tyłu kamienicy) już w najbliższy wtorek (05.03) na godzinę 19:00 lub napisz już dziś na sgw@sgw.wroc.pl po więcej informacji.
Do zobaczenia! 

fot. Andrzej Wyczółkowski

Odszedł Włodziu Kucia

Dodał Aleksandra Bacik, 8 stycznia 2024 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii Brak komentarzy

Moi Kochani,

Rano przyszła wiadomość od Zająca (Ola Augustyn) że zmarł nasz drogi przyjaciel Włodziu Kucia, zwany również Wodzinkiem. Włodziu ubarwiał nasze życie sekcyjne przez jakieś 30 lat by następnie zniknąć prawie że w zapomnieniu na następne 20 lat.


Już jako kursant Włodziu dal się poznać jako nieprzeciętna osobowość, kiedy to pojawił się na szkoleniu kursowym w Olsztynie w hełmiku naftowym. W owym to czasie nie miał w sobie jeszcze twardości grotołaza i miał porządne trudności z wyjściem ze Studniska. Pejter powiedział mi ze jak go wspomagano w wyjściu to jakoś drabinka pomiędzy szczebelkami zaplątała mu się w ow hełm naftowy.

Tadzio Bryś jest osoba, która pierwsza dostrzegła nieprzeciętne walory we Włodziu i z tego powodu zrobiliśmy wyjazd w skałki Kroczyckie z Włodziem, który pochodzi z tamtych stron. Włodziu skierował nas do grupy skałek 30 do 50 m wysokich, gdzie przez większość dnia wspinaliśmy się z dolna asekuracja. Na jednej z dróg Włodziu dzielnie wystartował na pierwszego i gdzieś w połowie ścianki się zatrzymał a następnie wycofał. Kiedy doszedłem do tego samego odcinka musiałem się dobrze skoncentrować na przejściu i miejsce wydało mi się 5+. Był tam również stary hak. Podczas gdy Włodziu przechodzi przez to miejsce z górna usłyszeliśmy po raz pierwszy sławne „uwiezglem, uwiezglem..”. Tadziowi udało się wybić ów hak, a następnie powiedział ze wysłaliśmy kursanta na szóstkę na pierwszego!

Okazało się potem że właściwe skałki to skałki Rzędkowickie, do których doszliśmy następnego dnia wieczorem. Tam wszyscy wędkowali i nikt nie słyszał o dolnej asekuracji.

Jakiś czas popłynął i Włodziu się rozwijał, ciągle był cichym do rany przytul człowiekiem, ale w jaskiniach w trudnych miejscach zaczynał się pojawiać demon jako żywe wcielenie przedostatnie zwrotki alfabetu sekcyjnego. W czasie jednego z re-transportów ze Śnieżnej właśnie wyszedłem ciągnąc szpej, kiedy pojawiła się grupa Warszawiaków, bo przyszedł ich czas. Włodziu był za mną i właśnie zbliżał się do zakrętu na lodospadzie, bardzo ciasnym tego roku. Zawołałem warszawskie panienki do otworu mówiąc im „chodźcie tutaj zaraz coś usłyszycie”. W tym momencie Włodziu dotarł zakrętu i „uwiazgl”, po chwili usłyszeliśmy straszliwa wiąchę, która trwała aż pojawił się w otworze. Demon zaczął odchodzić, a Władziu usiadł powiedział cichutko „o kurczę” i zaczął zdejmować uprząż. Warszawskie panienki nie mogły uwierzyć zaistniałej metamorfozie. Bo oto przed nimi siedział cichy delikatny człowiek.

Po moim wyjeździe do US Włodziu obijał po mnie stanowisko prezesa Sekcji (już przy KW) i zorganizował wyprawę Sylwestrowa na Morawy. Tam w czasie imprezy sylwestrowej wygłosił toast „by szlak trafił komunę”. Dwa lata później Cyganek powiedział do Wodzianka „Wladeczku to tyś to sprawił”. O toaście wiem od Marioli, a o odpowiedzi Cyganka od mojego kuzyna Tomka. Ale Ola A (Zając) podaje inna wersje w której Wodzinek wypowiedział to zaklęcie przy nacieku, który spełnia życzenia. Tak to bywa z legendami.

Włodziu był niezwykle uzdolnionym manualnie człowiekiem, a produkty jego pracy znalazły się w przestrzeń kosmicznej w próbnikach i sadach konstruowanych w Instytucie Badan Kosmicznych we Wrocławiu, a wysłanych w przestrzeń z Bajkonuru. Te zdolność również się pokazały podczas projekty badanie pH i zasolenia wód jaskiniowych, gdzie np. robiliśmy 24 godzinne obserwacje wody na drugim biwaku w Śnieżnej.

Jakoś po rozwiązaniu KW, Włodziu założył Towarzystwo Badania Podziemi (czy coś takiego) gdzie był prezesem. Interesujące jest że w tej postaci został uwieczniony w książce sensacyjnej dziejącej się we Wrocławiu (nie pamiętam bibliografii) gdzie bohaterowie starają się rozwiązać zagadkę wielkiego cyklotronu zbudowanego przez nazistów pomiędzy bunkrami. Prezes towarzystwa konsultuje bohaterów. Nikt nie mówi że to Włodziu Kucia, ale ci co go znają to wiedza.

To tylko kilka wspomnień pomiędzy setkami, które się w pamięta. I tak pozostanie, dopóki my istniejemy.

Teraz szybujesz z pehametrem w dłoni po niebiańskich jaskiniach.

Wiesiek Klis (Chemik)

Dodam jeszcze jedną przygodę z udziałem Włodzia:
Zimą 1977 r. zorganizowaliśmy obóz zimowy podczas którego padła klasycznie jaskinia Ptasia, gdzie Włodek odegrał kluczową rolę osobiście wygrzebał solidne igloo pod ścianą gdzie zaczynaliśmy zdobywanie progu.
Włodek w tym igloo spędził 2 tygodnie utrzymując łączność po kabelku z Salą Dantego dzięki Jego tam wytrwałości mogliśmy porozumiewać się ze światem.
Razem studiowaliśmy na tym samym wydziale Elektroniki P.W.
Włodek będziemy Ciebie wspominać byłeś postacią barwną.

Henryk Nowacki


Pogrzeb odbył się 06.01.2024 na cmentarzu w Porębie na Śląsku.

Majówka 2023

Dodał Aleksandra Bacik, 22 maja 2023 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Majówka 2023

Szczęśliwy zbieg dni wolnych od pracy oraz weekendów doprowadził do tego, że przy niewielkim nadwyrężeniu tegorocznego urlopu, można na majówkę było mieć aż 9 dni wolnego. Fakt ten w połączeniu z raczej mieszaną pogodą okresu przejściowego w polskich górach, zachęcał do dalszych wyjazdów i w ten sposób, niejako na ostatnią chwilę powstał pomysł wyjazdu do Triestu. Co prawda początkowo miała to być Słowenia i Kačna Jama, jednak przygotowanie wyjazdu i zdobycie koniecznych pozwoleń okazały się zabiegiem wymagającym więcej przygotowań, więc pozostało odłożyć pomysł na przyszłość i jak najlepiej wykorzystać długi weekend.


Ostatecznie zebrała się nas piątka. Z klubowego magazynu wzięliśmy liny, wybraliśmy miejsce noclegowe w okolicach Triestu oraz dzięki pomocy klubowego kolegi Olgierda zdobyliśmy opisy kilku jaskiń. Opóźniający się koniec pracy sprawił, że jeszcze lekko zmęczeni, po kilku intensywnych dniach wyruszyliśmy dopiero w poniedziałkowe południe, po szybkim pakowaniu tj. wywróceniu mieszkania do góry nogami. Jak się okazuje klubowy sprzęt, szpej osobisty oraz świeżo przywieziony szpej z pracy dwóch osób to trochę dużo na 40 m2 mieszkania. Z racji, że wyjazd miał być zupełnie luźnym wypoczynkiem, plan dotarcia na miejsce zakładał jazdę bocznymi drogami i zatrzymywanie się gdy napotkamy na drodze coś ciekawego. Docelowo, do Triestu mieliśmy przybyć wtorkowym wieczorem. 

Pierwszy nocleg wypadł na kempingu w parku Alp Wapiennych. Niestety pogoda nie zachęcała w żaden sposób do pieszych wycieczek, więc jedyną i nie najgorszą rozrywką było szybkie wykańczanie procentowych zapasów wywiezionych z Polski i słuchanie off roadowych przygód Krzyśka, który po pomyleniu kempingów usiłował przedostać się do nas drogą gruntową. Następnego dnia, ruszyliśmy w kierunku Triestu jednak z zamiarem przejechania przez Triglavski Park i ogromną nadzieją, że może tam przestanie na chwilę padać. Ulewa w rzeczy samej zakończyła się tu po przekroczeniu granicy Słowenii, w związku z czym co chwilę zatrzymywaliśmy się na podziwianie widoków, a nawet podeszliśmy pod wodospad Boka.

Następny dzień zaczęliśmy od spokojnego śniadania, naprawy błotnika w golfie po spotkaniu z kempingowym płotkiem i wybraniu celu dnia. Padło na Grotta Noe, jaskinię z otworem dość sporych rozmiarów i około 60 metrowym wolnym zjazdem. Spakowaliśmy dwa komplety lin dla szybszego wychodzenia i udaliśmy się na miejsce. Okazało się, że otwór znajduje tuż przy ścieżce i już stojąc przy “otworze” robiło na nas spore wrażenie, jednak sama zabawa zaczęła się przy zjeździe. Nie chodzi nawet o 60 m zjazdu, bo nie jest to piorunująca wysokość, ale o kubaturę która otwiera się zaraz po pokonaniu ostatniej przepinki i rozpoczęciu zjazdu. Dość szybko dostajemy się całym zespołem na dno studni i rozpoczynamy zwiedzanie poziomych ciągów, które ku naszemu zaskoczeniu, swoimi rozmiarami oraz szatą naciekową sprawiają, że sam zjazd schodzi na drugie miejsce jeżeli chodzi o wrażenia z wyjścia. Pomimo ogromnych rozmiarów sal oraz obowiązkowej sesji fotograficznej sama jaskinia nie zajmuje nam zbyt wiele czasu, a wychodzenie przechodzi wyjątkowo sprawnie więc na górze pojawiamy się w porze obiadowej, co skutkuje prostą decyzją o znalezieniu dobrej pizzerii oraz plaży.

Na następny dzień wybieramy jaskinię Abisso Martel. Zanim wyjechaliśmy porozmawialiśmy z gospodarzami o wejściu do jaskini (której otwór, znajduje się na kempingu!), z rozmowy dowiedzieliśmy się, że klucze są dostępne w recepcji i wystarczy zostawić jakiś zastaw, dodatkowo dowiedzieliśmy się, że przez incydent na linii golf-płotek Krzysiek został nazwany przez gospodarza ‘’Chico brum brum’’. No, może nie do końca było to brum brum, a próby naśladowania przez gospodarza konającego tłumika (który zresztą dokończył żywota w połowie drogi powrotnej), ale ciężko ten dźwięk zapisać. Szybko worujemy liny i jedziemy na zaznaczone współrzędne. Jaskinia jak się okazało położona jest u podnóża nasypu drogowego, w związku z czym przebraliśmy się już przy samochodach. W kombinezonach, z dwoma worami pod ręką przeszliśmy piorunujące 100 m, żeby po chwili zacząć już poręczować wąski, trochę ‘’pajęczo-komarzy’’ wlot, który całe szczęście rozszerzył się już po kilku pierwszych metrach tworząc wyjątkowo przyjemną studnię i kilkanaście przepinek, później całą piątką spotkamy się już na dole. Stamtąd zdecydowaliśmy się iść w poziome ciągi jaskini, partie z bogatą szatą naciekową, paroma przewężeniami i jednym zaciskiem, który okazał się być zaskakująco przyjemniejszy do pokonania w górę niż w dół. Na górze pojawiamy się równie wcześnie co poprzedniego dnia, a dodatkowo wita nas włoski upał co wpływa na decyzję odnośnie reszty dnia – plaża, kąpiel, pizza i prosecco, które pijemy nad morzem jakąś godzinę od wyjścia z jaskini, dyskutując o dość wyraźnych różnicach w porównaniu do akcji jaskiniowych w Tatrach. 


Następny dzień będący ostatnim dniem pobytu przeznaczamy na “jaskinię kempingową” do której wlotu mamy z naszych namiotów jakieś 20 metrów. Mi osobiście ta jaskinia podobała się najbardziej, a zwłaszcza konieczność wykonania kilku sporych wahadeł i pomimo początkowych problemów ze znalezieniem odpowiedniego okna do którego należało się dostać, ponownie szata naciekowa oraz przestrzenie sal i studni pozostawiają miłe wrażenie, potęgowane przez świadomość, że zaraz nad nami znajduje się kemping przez który przewija się całkiem sporo ludzi. Jeszcze tego samego wieczoru pakujemy się, żeby zaoszczędzić czas na następny dzień, na który zaplanowaliśmy jaskinię Postojną. Kemping opuszczamy przed 9-tą, zapowiadamy się na następny rok i jeszcze na sam koniec poznajemy trójkę włoskich grotołazów, którzy właśnie szykowali się do wejścia do jaskini Po krótkiej rozmowie wymieniamy się kontaktami i ruszamy do Słowenii. 


Postojna Jama robi kolosalne wrażenie. Szata naciekowa, rozmiary nacieków, oświetlenie sal, natomiast osobiście – nie wiem czy to przez fakt tłumów ludzi, czy jeżdżenia kolejką po jaskini, pomimo niesamowitych walorów estetycznych wiem, że byłem tam ostatni raz. Tego samego natomiast nie powiem o muzeum krasu, gdzie spędziłem dobrze ponad godzinę i wydaje mi się, że dalej nie zobaczyłem wszystkiego.

 
Odwiedzone przez nas okolice uznaję za idealne miejsce na luźny majówkowy wyjazd i dobrym pomysłem będzie powtórzyć to za rok, tym razem z trochę obszerniejszym i dopracowanym planem i oby w większym gronie. Nudzić się tam ciężko, jest to w końcu ‘’jaskiniowy fast food’’ położony nad morzem, a ceny nie odbiegają znacznie od polskich i mimo, że życiowych rekordów nikt tam nie pobije, to na majówkę jest w sam raz. 

W wyjeździe udział wzięli: Andrzej, Monika, Michał, Krzysiek, Iza

Andrzej

Entliczek pawliczek czyli tatrzańskie „8B+”

Dodał Aleksandra Bacik, 4 września 2022 Kategorie: Aktualności, Działalność, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy
Entliczek pawliczek czyli tatrzańskie „8B+”

Marek Freus
Skołowany tegorocznym upalnym latem, tkwiąc w jakimś zawieszeniu i  marazmie dałem się namówić  Szymonowi Kicie na wyjazd w Tatry, oczywiście na wspinanie. Przekonał mnie swoim zapałem i zaimponował determinacją (patrz akcja na Kieżmarskim 😉 ). Za bazę zrobiliśmy sobie Stary Smokowiec, bo tak centralnie pod  Słowackimi Tatrami, plan zaś był elastyczny, czyli się zobaczy. Pojechaliśmy na noc, poszło sprawnie, jeszcze zdążyliśmy zamknąć pobliskie knajpy. Ranek jak to ranek…Było gorąco, kisiło, zapowiadano popołudniowe burze. Świadomy ryzyka późnych wyjść w góry zaproponowałem wycieczkę wspinaczkową na Derevnik – czyli takie Słowackie skałki koło Spiskiego Hradu. Byłem tam pierwszy raz (znaczy w tych skałkach). Fajne, ubezpieczone gęsto  jak na naszej Jurze skały zbudowane z wapieni trawertynowych, przyjemne drogi. Oczywiście jechać na Słowację by wspinać się na Derevniku to głupi pomysł, to raczej takie coś przy okazji.

Kolejny dzień po zalosowaniu opcji, poszliśmy do doliny Złomisk. Ładna okolica, zachwalane powszechnie lite granity Małego Oszarpańca i klasyk czyli droga Pliska z opcją do topu. Byliśmy tam sami, cisza, spokój, rewelacja. No a dróżka? Piękna! No i jedno miejsce, niby koło sześć, ale można się zdziwić! Tuż pod szczytem postraszyło nas grzmotem i paroma kroplami deszczu, bez zaliczenia wierzchołka zrobiliśmy zjazdy i galopkiem z wywieszonym ozorem do Popradzkigo na piwo. Tutaj uwaga, nie są to duże przebiegi, Tatry to relatywnie małe góry, ale mnie to już wykańcza, stawy, biodra, kolana, no dziad jestem. Trzy godz podejście, dwie wspinanie i kolejne dwie zejście! Na szczęście z przystankiem u ,,wodopoju”. Ten asfalt do schroniska może dać w kość!

Zacięcie na Plškova Cesta
Kończysta w chmurach

Trzeci dzień, świadomie by ograniczyć deptanie, wybralismy Mekkę ,,sportowych” wspinaczek czyli Osterwę. Ale nie poszliśmy na łatwiznę 😉 Wybór padł na kolejnego klasyka co by było bardziej przygodowo i szkoleniowo – Kralina – Pawliczka albo Prawiczka- Króliczka czy jakoś tak :)). No ładny parch- taki wzorcowy. Tak skończyliśmy nasz wypad w Tatry.

Na Osterwie
Ostatni wyciąg Kraliczka – Prawniczka :)))



„Jako, że Marek czuł się pewnie przy wspinaniu mogłem na spokojnie delektować się dymem papierosowym przy milczącej zgodzie prowadzącego wyciąg”

~Szymon Kita

Filar Staszla i Prawy Puškáš

Dodał Aleksandra Bacik, 4 września 2022 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność, Ważne, Wspinanie Brak komentarzy

Tydzień temu w Tatrach Skowron mówił o wspinaniu. Nigdy jeszcze się nie wspinałam w Tatrach. I tak się napaliłam, że też chcę, że jeszcze na bazie pytałam Kitę czy nie chce pojechać. Po ostrych negocjacjach ile dni i które, pojechaliśmy na kolejny weekend.

Pierwszego dnia zrobiliśmy Filar Staszla – wejście na Zadni Granat – „prawdopodobnie najciekawsza droga Granatów dla początkujących wspinaczy”. Idealnie. To chyba my. Klasyka. Wycena na V. Brzmi na łatwe. Ale z z plecakami i w większości na asekuracji własnej (przy trudnych miejscach były jakieś stare zardzewiałe haki, nawet parę plakietek było).

Związaliśmy się z Szymonem liną. Lubię ten moment. Taki… Powierzania troszkę życia komuś. Czasem robię to zupełnie bezrefleksyjnie, przecież tyle razy i z tyloma ludźmi już się wiązałam. A czasem, jak tym razem, z dużą domieszką ekscytacji. W końcu to Tatrzński Klasyk!

Cała droga piękna. Dla nas akurat. Technicznie łatwa, przygodowa. Taka z uśmiechem. Widoki cudne. Cały czas w dole majaczyły się Czarny i Zmarzły Staw Gąsienicowy. Tylko gdzieś tam się chmurzyska zebrały i straszyło załamaniem pogody. A ja nadal lekko schizuje przed burzą w górach.

Niedziela była dniem restowym… Koledzy uczą mnie odpoczywać. I to odpoczywać w górach… I to nawet czasem jest przyjemne. O dziwo! 😊)) spacer, sauna, zakupy i wieczorne dłuuuuuuuugie pakowanie.

Kolejny dzień. Prawy Puškáš – Klasyk na Kieżmarski Szczyt. Miał być Lewy Puškáš – łatwiejszy… ale skoro Filar Staszla poszedł nam nieźle…

Druga droga technicznie nadal nietrudna, nadal V. Ale dłuższa. Znacznie. 450 metrów wspinania. 11 wyciągów. Łatwa… owszem. Dla zgranego zespołu. Trzeba umieć szybko czytać drogę, osadzać punkty i robić stanowiska. Mniej się zastanawiać po drodze, a było pare takich miejsc, gdzie stałam chwilę za długo i serducho zabiło jakby szybciej.

Skończyliśmy drogę.. już po zmroku. Pięknie było wokół. Kontury gór, światełka na szczycie Łomnicy, oświetlone miasteczko na dole. Przegadaliśmy, że schodzenie w środku nocy mało nas bawi. I tak oto przekiblowaliśmy pod szczytem.

Ze szczytu przyglądaliśmy się innym wierzchołkom w okolicy. Tam można wejść! Tam pójść! Chcieliśmy jeszcze przejść grań Wideł i zjechać z Łomnicy. Ale to kiedy indziej. Czasowo byśmy się nie wyrobili.

Ponoć to dobrze gdy pozostaje niedosyt… czy ja wiem…
Wróciliśmy z masą pomysłów na kolejne wycieczki i kolejne wspinania 😊

Tatry w Maju 2022. Trawers czarnej i egzamin 

Dodał Aleksandra Bacik, 21 czerwca 2022 Kategorie: Aktualności, Działalność krajowa, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy

Pod koniec maja 2022 r. odbyła się nietypowa, kursowa wycieczka w Tatry. Zazwyczaj kursanci mają możliwość wyjazdu do jaskiń w Tatrach w czasie dwóch obozów – letniego i zimowego. Tak było i u nas. Jednak pandemia negatywnie dotknęła nasz kurs i większości kursantów brakowało przejść jaskiniowych. Poza tym, najlepsze warunki do egzaminu są na bazie w Witowie: kursanci i egzaminatorzy są zamknięci w domu bez możliwości ucieczki. Do tego brak internetu sprawia, że można polegać tylko na swojej wiedzy.

Dlatego plan był taki, żeby w sobotę zrobić wyjście do jaskini, a w niedzielę zdawać/zdać 🙂 egzamin.

Obozy odbywają się latem i zimą nie bez powodu: warunki panujące w tym czasie pozwalają na zwiedzanie wielu, różnych jaskiń. Pod koniec maja znaczna część udostępnionych jaskiń jest niedostępna ze względu na wysoki poziom wody, a w niektórych z nich zaczyna padać jaskiniowy deszcz. Ponadto większość typowych jaskiń kursowych była już zwiedzana przez kursantów.

Okazało się, że idealną jaskinią jest jaskinia Czarna. Jest dość sucha i posiada kilka sposobów przejścia, więc zawsze można znaleźć coś nowego. Dodatkowo, symbolicznym jest zakończenie kursu taternictwa w jaskini, która była eksplorowana przez nasz klub w 1961 roku.

Czarna Jaskinia ma kilka otworów: trzy po południowo-zachodniej stronie góry, jedno po stronie północno-wschodniej. Z obu stron liczne korytarze prowadzą do Szmaragdowego jeziorka. 

Jedną z popularnych tras jest przejście przez całą jaskinię od wyjścia południowego do północnego, tzw. trawers Czarną. Jednoczesna obecność wystarczającej liczby kursantów i instruktorów umożliwia jednoczesne przejście jaskini z obu stron.

Jedna ekipa idzie od wejścia północnego, druga od południowego, spotykają się nad Szmaragdowym jeziorkiem, gratulują sobie, że nie zgubili się w ciemnej jaskini i wychodzą drugą stroną po zaporęczowanych już linach. Ważnym elementem planu działania jest odpowiednie zaplanowanie czasu, aby nie trzeba było zbyt długo czekać na przyjazną ekipę. Dodatkowo ustalony był czas powrotu: jeśli z jakiegoś powodu spotkanie nie odbędzie się przed wyznaczoną godziną, grupa wraca. Zamiast trawersu, zrobilibyśmy wtedy też fajną akcję ale tylko do jeziorka. 

Takie trawersy mają interesujący aspekt. Ponieważ wychodzisz z jaskini innym wyjściem niż to, którym wszedłeś do niej, przy wyjściu masz tylko to, co niosłeś przez cały trawers. Jeśli chcesz wrócić do bazy w butach i spodniach, noś to wszystko ze sobą. Ja wybrałem tylko buty, bez spodni jakoś można sobie poradzić, bo w nocy niewiele widać. Jednocześnie w drodze powrotnej trafia się na plecaki drugiej drużyny. Możesz poprosić o schowanie w nich wcześniej kanapek, tak aby czekały na Ciebie, gdy wyjdziesz 🙂

Nasza ekipa szła od strony północnego wejścia (nr 3), musiała wyjść nieco wcześniej, aby dotrzeć na miejsce spotkania o tej samej porze. Dojście do jaskini jest bliskie, ale wymaga dość stromego podejścia na Adamicę. Jednak zainspirowani przykładem naszego niesamowitego sportowca Piotra, szybko i prawie bez przekleństw wdrapaliśmy się na polanę Upłaz. Po przejściu tej polany dotarliśmy do niewielkiej wnęki w skałach, gdzie wygodnie można przebrać się w kombinezony i zostawić rzeczy. Potem pojawiła się lina do wspinaczki i wejście do jaskini. 

W Jaskini Czarnej zawsze imponowały mi duże sale i nacieki, a zwłaszcza biały `twaróg` na ścianach za Brązowym Progiem. Jedną z takich sal jest Sala św. Bernarda tuż po zjeździe z góry. Olbrzymia komnata z ogromnym tunelem Colorado (który zaskakująco szybko kończy się ślepym zaułkiem).

Charakterystyczną cechą jaskini jest również to, że na prawie każdej trasie masz wspinaczkę: z liną i asekuracją lub po prostu zapieraczką. 

W kilku miejscach jaskinia ma liczne korytarze i łatwo się zgubić, mając tylko szkic techniczny. W tym miejscu pomógł nam tekstowy opis jaskini, do którego wcześniej podchodziłem dość sceptycznie.

Spotkanie nad jeziorem odbyło się zgodnie z planem. Drugi zespół szedł jednak trochę wolniej i dał nam nieco ponad godzinę na podziwianie piękną hali i wysłuchanie historyjek doświadczonych grotołazów. 

Za głównym wyjściem jest dość strome zejście. I o ile zimą śnieg pozwala na zejście w pozycji niemal siedzącej na śniegu, o tyle latem trasa ta wymaga koncentracji i wysiłku. I butów, które trzeba było w workach ciągnąć przez całą jaskinię.

Wracaliśmy już po ciemku, więc nikt z odwiedzających park nie spotkał osób w butach, piżamach i kaskach z czołówką 🙂 

To był mój czwarty raz w Czarnej. Czy widziałem już wszystko? Oczywiście, że nie, chciałbym kiedyś wrócić, posiadając już kartę taternika i pochodzić licznymi partiami. Zwłaszcza, że jak mówią, w jaskini mogą być jeszcze nowe, nieodkryte miejsca. 

=====

Relacja kursantów 

Odszedł Zbigniew Kościelny

Dodał Mirek Kopertowski, 11 listopada 2021 Kategorie: Aktualności, Ważne Brak komentarzy
Odszedł Zbigniew Kościelny

Zbyszek był prawdziwym Człowiekiem Gór i jaskiń, pełnym ciepła i życzliwości dla innych, godnym nasladowania wzorem dla młodych adeptów grotołażenia. Poznałem go dopiero pod koniec lat 60. minionego wieku, gdy pełnił funkcje kierbaza na naszych tatrzańskich wyprawach. Nie zapomnę nigdy Jego serdecznego uśmiechu i smaku gorącej herbaty, którą witał nas przed zasypywanym świeżym śniegiem otworem Śnieżnej. Było wtedy bardzo mroźno i mocno wiało, a On przyszedł w tej śnieżnej dujawicy, aby nas młodych – zmęczonych i zmarzniętych, po trudach ciężkiej akcji jaskiniowej, ciepło przywitać i pokrzepić. Gdy potem spotykaliśmy się już tylko sporadycznie, zazwyczaj na kolejnych sekcyjnych leciach, zawsze towarzyszył Jemu ten charakterystyczny, przyjazny wszystkim, uśmiech. Była w tym brodatym uśmiechu, który – poza kolorem brody – nie zmieniał się z upływem lat, nie tylko naturalna serdeczność, ale także zawarta w nim była niezapomniana, wielka osobowość Zbyszka. Jej znamienną cechą była aktywna, ciągła ciekawość świata,, jego przyrody i ludzi, którą realizował aż do późnych lat swego życia w trakcie różnych górskich eskapad.

W Jego relacjach, w których był dystans (a raczej pogodna przekora!) do postępujących z wiekiem różnych zdrowotnych słabości, zawarta była zawsze – pełna wrażeń z wędrówek pośród nowych górskich krajobrazów – wielka pasja poznawcza, gdy wspominał swoje najnowsze himalajskie trekingi.

Zbyszka, na tle innych grotołazów i ludzi gór, wyróżniała także wielka skromność, choś należał do pionierów SMN i był jednym z najsdzielniejszych jej „tatrzańskich kosynierów” (w latach, gdy do jaskiń chodziło się z  lina sizalową i w drelichowym kombinezonie). Takim Go zapamiętałem, choć nie miałem z Nim takiego kontaktu jak Pionierzy SMN. Myślę, że starsi ode mnie seniorzy SMN napisza o NIM wiecej i ciekawiej, bo z Zbyszku nie można zapomnieć! (Tak jak nie można zapomnieć o innych grotołazach, którzy już odeszli do niebiańskich gór i grot, bo to Oni zapisali wiele pięknych i ciekawych kart historii SMN).

Żegnaj Zbyszku i czekaj cierpliwie na nas z niebiańską, górską herbatą.

Tadek Bryś

Zbigniew Kościelny (Fot. Mariusz Babicz)

Whatever makes you happy 2021

Dodał Emil Hamera, 8 października 2021 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność, Działalność zagraniczna, Ważne Brak komentarzy
Whatever makes you happy 2021

Przemysław Skowroński

W tym roku wyprawa jaskiniowa Sekcji Grotołazów Wrocław była planowana jak zwykle w masyw Bzyb na Kaukazie. Nauczeni wieloletnim doświadczeniem, dosyć wcześnie ustaliliśmy termin wyprawy na początek sierpnia, żeby wszyscy chętni zdążyli „zaklepać” urlopy. Po niecierpliwym oczekiwaniu i zmianach w globalnej turystyce, otwieraniu i zamykaniu kolejnych granic, w okolicach połowy lipca, porzuciliśmy nadzieję, że uda się w tym roku wjechać do Abchazji.

Postanowiliśmy dołączyć do zaprzyjaźnionej wyprawy WKTJ w masyw HoherGoll w Austrii (Alpy Salzburskie). Zaczynała się ona niestety od 17 lipca. O zgrozo – nasza zapobiegliwość w podaniu wcześnie terminu sprawiła że część osób nie mogła już zmienić urlopu. W efekcie zmian i niepewności, na wyjazd, zdecydowali się Aleksandra Bacik, i niżej podpisany. 24 lipca dołączyliśmy do ekipy w bazie wysuniętej i działaliśmy tam do 7. sierpnia.

Wyprawa ma bazę w historycznym miejscu, zwanym przez grotołazów z Salzburskiego klubu „Zakrystią” (1800m n.p.m.). Działali stąd grotołazi z wielu klubów, m.in. KKS i gościnnie również SGW. Sama Zakrystia to sporych rozmiarów nyża w ścianie, ze znacznym okapem, co na pierwszy rzut oka budzi ogromną nadzieję. Niestety przy pierwszym deszczyku, okazuję się, że ów strop nie różni się niczym od zwykłej skały i wszędzie kapie jak to zwykle w jaskini.

Do specyfiki działania w tym rejonie należy powszechne używanie uprzęży na powierzchni. Dojście do otworu jaskini Gamssteighohle to 200m sznurka. Nawet wejście na grań powyżej bazy jest zaporęczowane. W drodze z doliny do Zakrystii, należy pokonać przewyższenie ok. 1200m – najpierw po „pionowych” łąkach, potem „pionowym” lesie, a na koniec 100m po prostu po ścianie, pionowej bez cudzysłowu (wszystkie te elementy są zaporęczowane). W logistyce wyprawowej pomaga też śmigłowiec. Sprawdziliśmy, jest dużo szybciej.

Ponieważ znamy się z kierownikiem oraz niektórymi członkami wyprawy, płynnie zostaliśmy wprzęgnięci w wyprawowy rozkład tematów i przodków.

Wyprawa korzysta z bogatej historii eksploracji w tym rejonie i głównie poszerza i pogłębia znane jaskinie. Przykładem może być wspominana już, Gamssteighohle. To był mój pierwszy cel w tym roku. Pięć dni na biwaku „Cichy Kącik”, skąd eksplorowaliśmy korytarz Antykoncepcyjny oraz robiliśmy re transport z ciągów w kierunku dna („Tam już nic ciekawego nie ma”).

Czasem jednak do wielu znanych w okolicy otworów udaje się dołożyć coś, co ma szansę być zupełnie nowe np.: tegoroczna „Studnia Lubliniecka” (ok. -200m), w której eksploracji brała aktywny udział Ola. Na nasze nieszczęście, po wnikliwym sprawdzeniu przepastnego katastru w Salzburgu,już po wyprawie, okazała się ona związana ze znaną już wcześniej Studnią Medalikarzy.

Nie będę powielać opisu osiągnięć samej wyprawy, o której możecie przeczytać np. tu: http://pza.org.pl/news/news-jaskinie/wyprawy/pza-hoher-goll-2021

Dla mnie był to bardzo pouczający wyjazd. Miałem szansę zarówno na działalność z biwaku, odkrywanie nowego, obijanie, poręczowanie „dla przyszłych pokoleń”, kartowanie, wspinaczka na pałę, a i poszerzanie ciaśniejszych przełazów majzlem się trafiało.

Odmiennie od Abchazji, gdzie wszyscy liczymy na jakąś znaczną głębokość i koncentrujemy działania na najbardziej perspektywicznym przodku, tutaj celem jest próba całościowego poznania i opisu masywu pod kątem geologicznym. Dlatego duże znaczenie ma znalezienie jak najwięcej ciągów poziomych, odległych horyzontalnie od znanych partii. Wspomniałem już, że topografia nie wszędzie pozwala swobodnie szukać nowych otworów. To powoduje, że działania prowadzone są w wielu jaskiniach i wielu kierunkach jednocześnie, niejednokrotnie tylko raz, dwa w ciągu wypraw (np.: jaskinia Dependance). Motywacja do szukania poziomów jest tak duża, że często dokonywane są karkołomne przekopy, lub konieczne staje się tarzanie w „nutelli”. Również my z Olą mieliśmy okazję takiego tarzania się nie raz spróbować.

Pod koniec pierwszego tygodnia, kierownik zapytał, czy chcielibyśmy odkryć coś nowego w dół – jak na członków SGW przystało. Nadarzyła się sposobność, bo na jednym z przodków dziewczyny w zeszłym roku zakończyły poręczowanie trawersu w meandrze nad jakąś wielką studnią i zabrakło im liny, a lufa taka że hej!. Oczywiście był też haczyk. Wspomniany meander znajdował się za dość niskim, ciasnym, kilkumetrowym przełazem, wypełnionym błotem, na dnie którego w newralgicznym punkcie stała mała kałuża z wodą. No cóż. Liczyłem, że trochę przesadzają z opisem, ale faktem jest, że po pokonaniu przełazu, nie dało się odróżnić rolki stop od klucza „13”. Nagrodą niech będzie, że faktycznie puszczało w dół, było obszernie, potem już bez błota i nie zatrzymały nas nawet „pociągi” słyszane z różnych stron po obfitych opadach deszczu na powierzchni. Nie bez znaczenia jest również nasze z Olą pierwsze samodzielne kartowanie.

Jak na większości polskich wypraw jaskiniowych, tak i tutaj rotacja osób na bazie była spora – my przyjechaliśmy trochę później, ktoś wracał trochę wcześniej. Nie przeszkodziło to jednak w znakomitej zabawie, no i całościowy efekt wyprawy w postaci skartowania ponad kilometra nowych ciągów pozwala co najmniej nie czuć wstydu. Dla porządku dodam, że poza wspomnianymi w tekście jaskiniami, działaliśmy jeszcze w Gruberhornhohle i Częstochowa Shacht.

Należy podkreślić, że atmosfera na wyprawie była bardzo życzliwa i koleżeńska, tak jak na dobre towarzystwo jaskiniowe przystało. A symbolem podejścia do działalności, a w szczególności do uczestników wyprawy jest hasło:

Co dziś robimy? – Whatever makes You happy!

Ola Bacik

Miała być wyprawa do Abchazji dwa lata temu… rok temu… I w tym roku. Na wszystkie chciałam pojechać, ale żadna z nich nie doszła do skutku. Jak Przemek zapytał mnie na dwa tygodnie przed wyprawą czy w takim razie zamiast do Abchazji jadę na Golla nie zastanawiałam się długo. Szkoda tylko, że więcej nas z klubu nie pojechało.

Była to moja pierwsza wyprawa, dlatego wszystko było dla mnie nowe. Taki wyjazd eksploracyjny zdecydowanie różni się od “sportowych” przejść jaskiniowych, a tym bardziej od kursowych. Z ciekawością przyglądałam się jak wygląda życie zarówno na bazie jak i pod ziemią.

Dni, choć każdy inny, schemat miały podobny. Zaczynało się od kawy (którą Mateusz robił nam niestrudzenie co rano) i krzątaniny na bazie. Korzystaliśmy ze słońca, bo Zakrystia ma taką wystawę, że słońce “zachodziło’ dla nas o już 14. Akcje zaczynały się różnie gdzieś między 9 a 12 i trwały calutki dzień.. ale nie do nocy, by mieć siły na kolejny dzień! Wieczorem były opowieści, o tym co udało się tego dnia zrobić i planowanie kolejnych akcji.

Świetne było to, że każdego dnia można było robić co innego. Jednego dnia odkopywaliśmy korytarz z kamieni, innego było kopanie w błocie😊, kolejnego wspinaczka (na pałę), a w inne zjazdy sporymi studniami, na które poprzednim ekipom zabrakło liny.  Uczyliśmy się z Przemkiem kartować. I tutejszego podejścia do eksploracji. Spodziewałabym się euforii po odkryciu nowej części jaskini, a tymczasem tutaj od razu dokumentacja, kartowanie, szukanie miejsc na biwak, analiza geologiczna, czyli zróbmy teraz więcej roboty, by potem było wygodniej. Zresztą jedną z głównych zasad było tu, że odkryć można tyle jaskini ile uda się skartować do końca szychty. Znaczy to, że czasem trzeba zostawić „dla kolejnych” proste do przejścia korytarze, ponieważ kończy się czas szychty i trzeba wracać na bazę na ustaloną godzinę. Rozbawiło mnie też z początku, stwierdzenie, że przyszłe pokolenia docenią nas nie po długości odkrytych korytarzy tylko po szerokości i ilości włożonej pracy. Okazuje się, że nietrudno jest być odkrywcą i eksploratorem jaskiń. Jest masa tematów, które czekają aż ktoś je sprawdzi. Sztuką jest przygotować jaskinie pod dalsze eksploracje tak, by było bezpiecznie. Czy może.. tak bezpiecznie jak się tylko da.

Do tej pory chodziłam do jaskiń głównie ze względu na świetne towarzystwo, przygodę i piękno gór. Dopiero w trakcie wyprawy dotarło do mnie jak ekscytujące jest odkrywanie kolejnych fragmentów tego podziemnego świata. Na pewno nie zapomnę euforii którą miałam w głowie eksplorując Gang u Wrót Króla Gór czy studnie w jaskini roboczo nazwanej Lubieniecką czy też Sosnowcem (Spór o nazwę trwał długo). Oba miejsca – piękne i obszerne, dają niesamowitą satysfakcję i motywację do dalszej eksploracji.

Ku mojemu ubolewaniu, nie byłam ani razu na biwaku. Trudno, dalej będę próbować. 😊

Mieliśmy też (nie)przyjemność kiblować kilka dni na bazie w oczekiwaniu na słońce, które wysuszyłoby nam kombinezony. Były długie dyskusje, czytanie książek i home-office.

Wspomniane przez Przemka wyżej “Co dziś robimy? –WhatevermakesYou happy” było jedną niespodzianką. Nastawialiśmy się bardziej na chodzenie tam, gdzie kierownik uzna, że najbardziej się przydamy. Jednakże dla mnie większym zaskoczeniem były słowa Mateusza, który, parafrazując tłumaczył mi i Skowronowi „A Wy pamiętajcie, że jesteście tu na wakacjach. I wcale nie musicie iść jak Wam się nie chce. Ja to bym się nie przekonał do wyjścia w takim kombinezonie jak Wasze.” Może faktycznie…

Na wyprawie też doszło do mnie jak ogólnorozwojowym sportem jest grotołażenie i ile jest przydatnych umiejętności. Poza oczywistymi jak techniki linowe, ogarnianie sprzętu, poruszanie się w terenie, wspinaczka, orientacja w terenie trzeba też umieć obsłużyć wiertarkę, saperkę i łom. I grabie! Wskazane są umiejętności szycia i gotowania. Przy eksploracji warto jeszcze ogarniać rysowanie szkicu (i programu przy okazji), a i zmysł przestrzenny by się przydał. Pewnie jeszcze wiele rzeczy można by dopisać. Dobrze, że jest to sport zespołowy.

I choć były momenty kiedy zastanawiałam się czy grotołażenie jest na pewno tym co chcę robić.. Szczególnie marznąć, czołgając się w błocie, czy zdrapując je potem z różnych dziwnych miejsc, w tym  z rzęs… Jestem pewna, że nie była to moja ostatnia wyprawa.

Jubileusz 65-lecia Sekcji Matki Naszej

Dodał Emil Hamera, 27 września 2021 Kategorie: Aktualności, Ważne Brak komentarzy
Jubileusz 65-lecia Sekcji Matki Naszej

65 lat minęło…

Czekaliśmy na tę chwilę bardzo długo. Pandemia sprawiła, że 65-lecie Sekcji Matki Naszej było przekładane z terminu na termin. Nadszedł jednak czas świętowania, wyznaczony na 18 września 2021 r. Tym razem impreza odbyła się w klimatycznym Międzygórzu, w domu wczasowym Gigant.

Do Międzygórza licznie stawili się członkowie sekcji, zarówno ci starsi stażem (ale na pewno nie duchem), jak i najmłodsi adepci taternictwa jaskiniowego. W samo południe odbyła się msza w intencji zmarłych grotołazów w miejscowym kościele. Niektórzy, mimo fatalnej pogody, zdecydowali się na zdobycie pobliskiego tysięcznika Śnieżnika.

Wieczorem wszyscy spotkali się na uroczystym bankiecie, który zainaugurował obchody. Wszystkich powitał prezes Mirek Kopertowski. Wyjątkowe przemowy wygłosili Janusz Rabek, Krzysztof Cena, Roman Bebak i Piotr Kijewski, w których odnieśli się m.in. do początków Sekcji Matki i odkrycia Jaskini Czarnej. Zabawne, wzruszające, pouczające i bardzo piękne były to słowa. Odczytano także życzenia od Piotra Wojciechowskiego, który nie mógł przybyć na obchody.

Potem przyszedł czas na pokaz slajdów i film Jana Jakuba Kolskiego „Najpiękniejsza jaskinia świata”, do której zdjęcia robiono w Jaskini Niedźwiedziej, a jako aktorzy wystąpili członkowie Sekcji.

Jubileusz nie mógł się oczywiście odbyć bez wspaniałego tortu oraz pamiątkowego wspólnego zdjęcia. A potem były śpiewy. Młody narybek z lekkim zdumieniem na twarzach wysłuchał pierwszego hymnu Sekcji o Zuzannie. Wspólnie odśpiewano obecny hymn oraz wiele grotołazowych pieśni. Zabawy, rozmowy, śpiewy i wspomnienia trwały prawie do białego rana.

Wyrazy uznania należą się organizatorom, a w szczególności Kasi i Dagmarze, które w tych trudnych okolicznościach organizacyjnych spisały się na medal.

Do zobaczenia już za 4 lata!

Hanka Buczkowska

Fotorelacja: https://sgw.wroc.pl/galeria/nggallery/all/65-lecie-sgw-miedzygorze