Lawina w Głazistym Żlebie

Dodał sylwia, 26 października 2009 Kategorie: Działalność krajowa Brak komentarzy

Opis lawiny w Głazistym Żlebie z dnia 31.12.2008.

W sylwestrowy poranek wraz z Kasią i Szczęsciem, wybraliśmy się do dol. Małej Łąki. Naszym celem było podejście pod Mnicha Małołąckiego. Warunki śniegowe były nieciekawe. Śniegu było bardzo dużo. Niemniej jednak był to lekki puch, więc zagrożenie cięzkimi lawinami było raczej małe (stopień II). Podejście z ciężkimi plecakami, bez nart w sypkim śniegu, było męczące i powolne. Na początku Głazistego Żlebu wyprzedza nas narciarz na ski-tourach. Podczas odpoczynku wyprzedza nas piątka turystów podchodząca w górę Głazistego Żlebu. Po odpoczynku, również i my ruszamy w górę.

Na wysokości Siodłowej Turni wychodzimy z dna żlebu, aby trawersować w bezpieczniejszym terenie. Podczas podchodzenia zauważam „naszego” narciarza, który jest już prawie na Kondrackiej Przełęczy. Stoję zamyślony nad cudownością nart ski-tourowych. W myślach wyobrażam sobie ile można by było zaoszczędzić czasu poruszając się na nartach. Z zamyślenia wyrywa mnie głośny szum. Całą szerokością żlebu schodzi lawina. Krzyczę do moich towarzyszy, żeby obejrzeli sobie to, na swój sposób piękne widowisko. Nagle widać, jak zza zakrętu wraz z lawiną spada człowiek. Za chwilę następny i następny… Na szczęście są na górze. Lawina nie wciągnęła ich w głąb. Rzucamy się na dół. Siła odśrodkowa wyrzuca dwie osoby na brzeg lawiny, właściwie już w bezpieczny teren. Zrzucam plecak i biegnę do pozostałych zasypanych. Kolejna osoba również mając dużo szczęscia, także została wyrzucona w bezpieczny teren. Pozostaje jedna osoba, zasypana prawie w całości. Tyle dobrze, że głowę ma nad powierzchnią śniegu. Okazuje się, że to jest „nasz” narciarz, którego chwilę wcześniej widziałem tak wysoko. Z góry zbiegają na pomoc jeszcze dwie osoby, których lawina nie porwała. Odkopanie narciarza jest o tyle trudne, że ma on na nogach narty, które się nie wypięły podczas spadania (!).
Gdy już kończę go odkopywać, nadlatuje śmigłowiec TOPR-u. Dajemy im sygnały, że nie potrzebujemy pomocy. Smigło zatacza jeszcze jedno kółko, na wszelki wypadek skanując lawinisko w poszukiwaniu nadajników.

Po wszystkim rozmawiałem z owym narciarzem i jak się okazało, był on bezpośrednią przyczyną zejścia lawiny. Trawersując na nartach klasycznie podciął pokrywe śnieżną. Spadł z wywołaną lawiną po drodze zabierając kolejnych turystów.

Cała przygoda zakończyła się szczęśliwie. Nie mogę tylko zrozumieć jak to się stało, że narciarz spadając z tak wysoka nic sobie nie uszkodził. W dodatku spadł z lawiną mając narty cały czas na nogach. Gdy został odkopany okazało się, że wiązania się połamały, ale nie wypięły buta!

Po zejściu do bazy, czytamy komunikat TOPR-u na ich stronie:

„(…) W lawinie było zasypanych ogółem 6 osób (…) Lawina przy drugim stopniu zagrożenia lawinowego w tym miejscu to nic dziwnego, tym bardziej, że stok w żlebie obciążała spora grupa ludzi (ok. 9 osób), które podchodząc zachowywały odstępy. Nastromienie stoku w tym miejscu sporo przekracza 30 stopni stopni, i jest formacją ewidentnie wklęsłą, czyli jest terenem zagrożonym lawinami.”

Ewidentnie informacja ta mija się w kilku miejscach z prawdą. Porwane przez lawinę zostały cztery osoby, przy czym zasypana była tylko jedna. Bezpośrednią i jedyną przyczyną zejścia lawiny, było podcięcie pokrywy przez narciarza. Poszczególne grupy turystów poruszały się w bardzo znacznej odległości, co nie mogło mieć wpływu na obciążenie (szybki narciarz – na Kondrackiej Przełęczy, turyści na lekko – w połowie żlebu, my z ciężkimi worami – na początku żlebu).

Prośba o sprostowanie pozostała bez odpowiedzi. Alfa i Omega?

Conan