Tak sobie pomyślałem, że jak ja nie napiszę… Wiosenny sekcyjny wyjazd wspinaczkowy rodził się w bólach. Ostatecznie do słonecznej Italii udało się sześć osób w dwóch wozidłach, padło na Finale Ligure. Znaczy się, ekipa sekcyjna która pierwotnie planowała Arco, gdzie rok wcześniej zdobywała szlify wspinaczkowe, uległa mojej sugestii, by nadłożyć te, „pare” kilometrów, poznać coś nowego. No i na wybrzeżu większa gwarancja pogody – teoretycznie : ) Z mojej perspektywy wyjazd był super, myślę że reszta uczestników też była zadowolona. Nie da się ukryć, że choć Finale kojarzy się głównie z wspinaniem sportowym, to tutejsza oferta dróg wielowyciągowych (choć nie tak imponująca jak ta okolic Arco), może też być pouczająca, a tutejsze klasyki z lat siedemdziesiątych, mimo że to niby nie „góry” tylko większe skałki, mogą sprawić więcej zachodu niż niejedna tatrzańska kursowa droga. W trakcie sześciu dni, pięć było wspinaczkowych. Zaczęło się od króciaków po 120-170m, skończyło na 300 metrowej Via Lunga, nieprzesadnie trudnej (6a+/5b obl) ale dość kłopotliwej orientacyjna że względu na mnogość wariantów i dużą ilość drzew na potencjalne stanowiska ; ) W efekcie, dla części ekipy, wspinaczka rozpoczęta trochę po 12, zakończyła się o 21 ; ) Nie bez odrobiny emocji. Jako ciekawostka, schodziliśmy „ścieżką” rowerową i nie było to łatwe zejście. Parafrazujac klasyka: za chuj bym tam nie zjechał!
Ps: Chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom za miłe chwile spędzone razem,do następnego 🙂
Marek Freus
Niby słońce, ale piździPastwiska w ścianie 😉Wzorcowe,,oczko,,Co tu się odjaniepawla?Na tropie drogiMedytacja nad pizzą
Taki pomysł mam, trochę autopromocyjny. Dziś w modzie różne czelendże ; )
Konkurs wspinaczkowy:
Kto uzbiera najlepszy wykaz przejść – moich dróg w Sudetach (ale nie tylko). Zasady trochę nietypowe, nie chodzi tylko o ilość czy trudności drogi, ale będę oceniał (rzecz jasna subiektywnie ), egzotykę położenia danej drogi.
Zasady: liczy się każda droga, liczy się trudność, długość czy powaga, ale promowana są bardziej egzotyczne lokalizacje, ogólnie chodzi o Sudety, ale jak ktoś wynajdzie coś dalej… będzie bonus. Skałki, gdzie jest np: pięć moich dróg obok siebie, albo jest bardzo blisko od auta, będzie siłą rzeczy niżej wyceniona, choć nie nie znaczy to że mamy tylko szukać parchów w krzakach :))) Oceniać będę jak nauczyciel kartkówkę- dobrze, dostatecznie ; ))
Konkurs by wystartował powiedzmy od początku maja do powiedzmy końca piździernika. Potem jednoosobowa komisja, czyli ja, podsumuje wyniki i wręczy nagrodę, oprócz tradycyjnego uścisku dłoni i laurki, będzie też sprzęt – jaki jeszcze wymyślę
No i sam wykaz ma być na papierze nie tabelki mailem Liczę na ciekawe adnotacje przy opisach dróg – o stylu, uwagi ogólne, czy były kleszcze, no zabawa ma być.
Na koniec podsumuję, ocenię, wręczę ,,puchar,, Być może będą nagrody pocieszenia. Siłą rzeczy, najczęściej nagradzany jest zespół, ale może się zdarzyć sytuacja, że tylko jedna osoba się wspinała, a asekurowała żona : / no Ona też będzie pocieszona.
Raczej liczę na kameralną klubową zabawę, nie ,,profesjonalistów” od zaliczania czelendży. Ostatnio jak popatrzysz na strony klubów wysokogórskich to wszyscy mają jakieś Ligi wspinaczki i z zapałem rywalizują o nagrody i sławę. Ja chcę z tego spuścić powietrze.
Wykaz przejść trzeba będzie osobiście przynieść do klubu
Przedstawie zarys mojego oceniania: powiedzmy że za drogi do 4+ będą dwa punkty, do 5+ trzy, do 6+ cztery. Weźmy dwie za ok 6 położone obok siebie, „Szczytowanie”…na skale Penis, bardzo popularna, dobrze obita i druga na sąsiedniej skałce „Bez piwka ani róż” zdecydowanie bardziej wymagająca bo obita tylko w trudności czyli dobrze mieć friendy. Czyli na starcie po cztery punkty za drogę,a za moralniejsze „Bez piwka…” plusik,dwa plusy dają minus – sorry wróć,dwa plusy to dodatkowy punkt A np. szóstkowa droga na Trzech Siostrach mimo doskonałego obicia też będzie miała plusik,bo tam jest w uj daleko
Czyli może być sytuacja że szóstka za cztery punkty, dostanie plus za moral i plus za dalekie dojście,czyli finalnie będzie pięć punktów.
A jak ktoś wahaczy moją szóstkę pod Krakowem to policzę podwójne : )
A za drogi takie jak w Płakowicach, będzie po minusiku, bo 100m od auta,a drogi po cztery, pięć wpinek
Są popularne duże skały leżące przy szlakach i takie mniej oczywiste „destynacje” Za te skałki na boku też będą plusy
Gdzie szukać dróg?
Przewodniki! Albo strona Topo Wałbrzyskiego Klubu Górskiego i Jaskiniowego, oczywiście wszystkich się nie znajdzie, nie wszystkie są dobrze opisane, ale szukać, wertować internet, inwencja – to też część zabawy, nawet na Jurze coś można znaleźć : )
No taki przy okazji kurs krajoznawczy
A jak ktoś trafi na moje drogi pod Krakowem to będzie Gamę changer ; )
* Szczytowe osiągnięcie radzieckiej techniki, nówki nie śmigane, rocznik 91
* Zestaw sprzętu asekuracyjnego
A na kolejnych kilka podpowiedzi
* pewna dość znana skała – jest kilka dróg które tak naprawdę prawdopodobnie jako jeden z pierwszy robiłem onegdaj.Teraz w nowym przewodniku tylko przy jednej jestem autorem : )To numer 6
* skała z dwiema drogami 10 minut od Szwajcarki. W sumie 10 pkt
* droga czwórkowa warta tyle co tradycyjnie piątkowa
Chcieliśmy w tym roku powspinać się w lodzie w Alpach. Po długich rozkminach postanowiliśmy pojechać kampervanem do Austrii i w Włoskie Dolomity, zwiedzić różne doliny oferujące wspinaczkę lodową.
Zaczęliśmy od Enzingerboden, miejscowości w Alpach austriackich w Wysokich Taurach. To tuż obok Grossglocknera – najwyższego szczytu Austrii. Naszym celem była Szklana Madonna WI4+. Można tu wjechać kolejką znacząco zmniejszając sobie podejście pod ścianę. Nam niestety nie udało się jej przewspinać. Za późno byliśmy pod lodem i inny zespół wspinał się już na tym klasyku. Wybraliśmy drogę obok by nie iść pod nimi.
Szklana Madonna WI4+
Chcieliśmy wrócić kolejnego dnia ale nastąpiło znaczne pogorszenie pogody – wiało tak mocno, że nie działa nawet kolej linowa.
Zamiast tego pojechaliśmy dalej, do kanionu w miejscowości Kaprun. W dobrych warunkach tworzy się tu ponad 20 jednowyciągowych dróg lodowych lub mikstowym. Zimę w tym roku mamy bardzo ciepłą, więc nie wszystko było wystarczająco wylane. Mimo to znaleźliśmy pięknie miejsce z dobrze wylanymi lodami. Powiesiliśmy wędkę by poćwiczyć trudniejsze przejścia niż zazwyczaj robimy.
Kanion KaprunKaprunOlka na Div. Falle bis 6+
Kolejnym miejscem które możemy polecić jest miejscowość Koln-Saigurn, dolina Raurisertal. Najbliższy lód znajduje się kilkanaście minut od schroniska. Do schroniska prowadzi droga, którą mogą jeździć tylko miejscowi. Zadzwoniliśmy do właściciela i tym sposobem wjechaliśmy pod samo schronisko. Już sam wjazd był atrakcją, bo jechaliśmy na sankach, które leżały na pace samochodu. Dobrze wylane i bliskie były trzy lody: Kolm Sai-Hauptfall WI4, Barbara Fall WI3 I Pinky Flink WI4. Przewspinalismy je i pojechaliśmy dalej do Mordoru.
Kolm Sai-Hauptfall WI4Szymon na Kolm Sai-HauptfallPinky Flink WI4Sztuczna ścianka przy schronisku
Mordor WI5 był chyba powodem, dla którego kręciliśmy się akurat w tym regionie. Jest to popularny 300-metrowy lód, o kilku wyciągach WI5. Mam nadzieję, że wrócimy kiedyś i go przewspinamy. Lód ten znajduje się w cyrku lodowcowym na końcu doliny, za miejscowością Bad Gastein. Już z parkingu poniżej widać piękną arenę z lodami.
Bad Gastein Ice ArenaOlka na Federweissfall WI4
Zajechaliśmy wieczorem i kolejnego dnia w ramach odpoczynku poszliśmy zobaczyć jak wygląda podejście i jakie są warunki. Wtedy też uznaliśmy, że wejdziemy na 180-metrowy Federweissfall WI4 co uczyniliśmy kolejnego dnia.
Na lodzie spotkaliśmy lokalnego wspinacza, który ostrzegł nas, że na przedostatnim wyciągu w zagłębieniu zbierają się masy śniegu. Dlatego w gorszych warunkach śniegowych trzeba uważać na lawiny. Było już tu kilka wypadków śmiertelnych.
Odnośnie Mordoru, opowiedział, że trzeba wspinać się na niego szybko. W okolicy południa zaczyna na jego górną część świecić słońce, przez co zaczyna się sypać. Warto by w południe kończyć już drogę.
Kolejne dwa dni spędziliśmy na festiwalu lodowym, który akurat odbywał się niedaleko – w Eispark Osttirol. Jest do ogródek lodowy, sztucznie nawadniany poprzez doprowadzenie rurami wody na górę kilkudziesięciometrowych skałek. Tworzą się w ten sposób drogi o urozmaiconym poziomie trudności. Zarówno dla początkujących jak i tych bardziej zaawansowanych. Eispark za drobną opłatą otwarty jak tylko warunki na to pozwalają całą zimę.
Na festiwalu można było pożyczyć sprzęt chyba wszystkich topowych marek sprzętu do wspinaczki lodowej. Tak na prawdę można by przyjechać w adidasach, wypożyczyć wszystko i się wspinać. Byli też z polskiej firmy Eliteclimb ze swoimi karbonowymi czekanami. Niesamowite jak one były lekkie. Odbyły się zawody i wieczorna impreza.
Ostatnim lodem który przewspinalismy był Belveder WI4+ w Val Travenanzes niedaleko Cortina d’Ampezzo. Dojście do niego to około 2 godziny spaceru. Stosunkowo długie podejście ale bez znacznych przewyższeń. Droga którą szliśmy była bardzo urozmaicona. Zaczynała się kominem zakończonym mikro trawersem jaskiniowym. Drugi wyciąg był łatwy dojściowy, za to dalej ściana się pionowała i droga prowadziła już na otwartej przestrzeni. Obok wisi wiele innych dróg głównie w trudnościach WI5-6.
Val TravenanzesLody w Val Travenanzes
Jeszcze jedno miejsce polecamy. Udało nam się na dwa dni wybrać do Doliny Otzal blisko Innsbrucka. Jednego dnia próbowaliśmy wejść Eisenlehnfall. Przepiękny 200metrowy lodospad WI5, z którego wycofaliśmy się z bólem serca, po tym jak uznaliśmy to za zbyt ryzykowne. Było za ciepło, a do tego słońce przez godzinę świeciło centralnie na lód, w konsekwencji czego zaczęły odpadać jego fragmenty. Podpytaliśmy lokalnego przewodnika IVBV co możemy bezpiecznie przewspinać w aktualnych, ciepłych warunkach.
Eisenlehnfall WI5Szymon na Solrinne WI5-
Tym sposobem drugiego dnia przewspinaliśmy Solrinne WI5- niedługi, dwuwyciągowy lód z krótkim podejściem i zejściem normalną drogą zaraz powyżej lodu. Obok jest drugi Hochdurenrinnele WI4 więc można spokojnie jednego dnia przejść oba.
Kita:
Zahaczyliśmy o festiwal wspinaczki lodowej Ost Tirlol, odwiedzili nas tam znajomi, jestem pod wrażeniem zaciętości Brazylijki Lígi, która przemarznięta od stóp po czubek głowy dzielnie „łoiła” coraz trudniejsze sopliska i polewy. Co do innych uczestników to festiwal okazał się być również zgrupowaniem austriackich GOPRowców, ratownicy to prawdziwi Ochotnicy. Jeżeli z równą zaciętością niosą pomoc w górach co trenują, nie powinniśmy się martwić o bezpieczeństwo w tamtym regionie. Muszę stwierdzić, że przygotowanie kondycyjne i zamiłowanie do łojenia wśród tej już bardziej doświadczonej części kadry budziło mój mały podziw i zadowolenie, rozmowom nie było końca.
Dwa dni intensywnego wspijania zaowocowały poszerzeniem siatki kontaktów a także mocnym spadkiem wydolności na następne dni.
Lígia gotowa do drogiFestiwalowy sopelek
W sumie na wyjeździe zwiedziliśmy 7 dolin i dolinek, sześć w Austrii, jedną we Włoszech. W każdej się powspinalismy z lepszym lub gorszym skutkiem. Pogoda i warunki raczej dopisywały, noce dość chłodne, dni słoneczne, śniegu było mało – podejścia relatywnie proste, zagrożenie lawinowe niewysokie. Zamarzniętego dziadostwa jak na początek sezonu wspinania lodowego było wystarczająco żeby się pobawić.
Obyło się bez większych ekscesów, tylko raz w (w Otzalu) porządnie zarobiłem lodem w cymbał. Trochę (może bardziej niż trochę) na własne życzenie.
Wniosek z tego taki, że jak stoi przed Tobą 200m bydlak i od rana Ci mówi by go nie zaczepiać to idziesz grzecznie zobaczyć czy nie ma Cię w lokalnej knajpie, a nie męczysz go przez trzy godziny aż Ci przypier…
Taka format turystyki przypadła mi do gustu, to bardzo przyjemny sposób na przepalanie diesla oraz bezproduktywne zmarnowanie kilku tygodni.
Stanowisko pierwszego dnia wspinaczkiStanowisko ostatniego dnia wspinaczki
Turcja jak wiemy z jaskiń słynie, choć my akurat tylko turystyka i wspinanie. Nie odkryję Ameryki, wspinaczka w Turcji jest the best. Góry mają zarąbiste.
Na szczęście, na ostatniej prostej przed wyjazdem, dołączyła do nas Iza, jedyna klubowiczka na tyle zdeterminowana by pieprzyć robotę, zrobić urlop, umilić sobie listopad słońcem. No i słońce było, były też przelotne opady, mały huragan itp. Na szczęście owa dynamika pogody przebiegała w zdecydowanie wyższej temperaturze, więc plan, który się kształtował już na miejscu, realizowaliśmy w stu procentach.
Podczas tego raptem tygodnia odwiedziliśmy trzy rejony wspinaczkowe, trzy starożytne ruiny miast, kanion, przereklamowaną starówkę Antalyi, no i najważniejsze, piliśmy wino na plaży pod gwiazdami ; )
Wyjazd na wspin do Turcji wyszedł super. Dawno mi się tak nie podobało i nie była to bynajmniej zasługa hotelu all inclusive ; )
Miałem pewne obawy że jadąc z Marcinem, dwa stare dziady, będziemy wyglądać jak para waginosceptyków ; ) Ale Turcja okazała się być tolerancyjnym krajem, dwa menszczyzna w jednym łóżku !Na wszelki wypadek rozdzieliliśmy, w końcu damska obsługa, która okazała się nadzwyczaj miła, nie mogła mieć wątpliwości ; )
Z trzech odwiedzonych ruin, zdecydowanie najciekawsze były te najmniej reklamowane i z najtańszym wstępem- 11ojro, tak na marginesie w Turcji za tego typu atrakcje przelicznik jest z euro, oczywiście lekko niekorzystny, miejscowi mają taniej i w własnej walucie- taka trochę komuna. Olimpos, bo o tym ,,ancient city,, mówię, właściwie jest aktualnie odkopywane, pięknie położona hellenistyczna osada. Ma niesamowity urok, wąwóz, ujście rzeki, ruiny starożytnych budowli w zielonych zagajnikach przywodzących na myśl ruiny miast Jukatanu. A jednocześnie obok rozwija się całkiem spory rejon wspinaczkowy. Przeciwieństwem Olympus, jest główna atrakcja okolicy, czyli Aspendos, z najlepiej zachowanym i bodajże największym teatrem starożytnym. Teatr, oczywiście robi wrażenie, choć tak naprawdę był w znacznym stopniu odbudowany na początku 20wieku, ale reszta, tak trochę odstaje, no jest parę budowli, które przy odrobinie wyobraźni dają skalę możliwość starożytnych budowlańców – np. ruiny akweduktu, ale za 15 euro to i tak lipa w porównaniu do Perge, to było miasto! Pomyśleć że nasi przodkowie w tym czasie zamieszkiwali głównie ziemianki, a tam… W Perge zachowały się (odkopano) dwie dwupasmowe aleje, poprzecznie łączące wjazdy do miasta, środkiem rozdzielającym jezdnie płynęły strumyki, ujęte w kaskady, była zieleń, fontanny, a całość założenia miejskiego jest większa niż Krakowska starówka, a dochodzi jeszcze górne miasto-Akropol, którego nie zdążyliśmy zobaczyć bo nam furtki zamykali.
Samo wspinanie. Większość przylatuje, jedzie do wiochy Geyikabiri i tam zostaje. Tysiąc dróg, właściwie dostępnych z buta wystarczy na kilka wyjazdów ; ) Ale realnie, z mojej skromnej kwerendy, żeby tam poczuć radość wspinania to trzeba poruszać się zdecydowanie powyżej stopnia 6! Dodatkowo, nie wiem czy to ma związek, ale rejon był od początku eksplorowany głównie przez wspinaczy niemieckojęzycznych i wyceny są tam harde, to nie jakieś wakacyjne Leonidio czy Kalymnos, można się zdziwić. Drogi miejscowych zawodników wydają się łatwiejsze. A sama Antalya? No nie jest źle, całkiem nowoczesne miasto, ba komunikacyjnie lepiej niż Wrocek- sorry wróć, każde miasto które znam jest lepsze niż Wrocek ; ) Z hotelu z którego startowaliśmy, do Geyikabiri mieliśmy od 20 do 25 minut autem, a było to hotel przy nadmorskiej promenadzie. Dodatkowo widok,nasza dzielnica była jak Kościelisko nad morzem, w tle wyrastały takie ala Tatry Zachodnie. Ale, te tutejsze Tatry zachodnie, mają więcej Giewontów ; ) A w promieniu 40 km od miasta jest nawet trzytysięcznik.
Tamtejsze budki telefoniczneListopadowe morzeSarkofag jakiegoś ważniakaZabytki – nudaRzymski mostekWiocha jak w Podkarpackiem ale w tle ładniejsze góryHadrian Gate – w sumie lipaImpreza z kotemJedziemy się wspinać, małe zakupy na roguCiepłe skałyIza gdzieś tam na górze
Marek Freus Skołowany tegorocznym upalnym latem, tkwiąc w jakimś zawieszeniu i marazmie dałem się namówić Szymonowi Kicie na wyjazd w Tatry, oczywiście na wspinanie. Przekonał mnie swoim zapałem i zaimponował determinacją (patrz akcja na Kieżmarskim 😉 ). Za bazę zrobiliśmy sobie Stary Smokowiec, bo tak centralnie pod Słowackimi Tatrami, plan zaś był elastyczny, czyli się zobaczy. Pojechaliśmy na noc, poszło sprawnie, jeszcze zdążyliśmy zamknąć pobliskie knajpy. Ranek jak to ranek…Było gorąco, kisiło, zapowiadano popołudniowe burze. Świadomy ryzyka późnych wyjść w góry zaproponowałem wycieczkę wspinaczkową na Derevnik – czyli takie Słowackie skałki koło Spiskiego Hradu. Byłem tam pierwszy raz (znaczy w tych skałkach). Fajne, ubezpieczone gęsto jak na naszej Jurze skały zbudowane z wapieni trawertynowych, przyjemne drogi. Oczywiście jechać na Słowację by wspinać się na Derevniku to głupi pomysł, to raczej takie coś przy okazji.
Kolejny dzień po zalosowaniu opcji, poszliśmy do doliny Złomisk. Ładna okolica, zachwalane powszechnie lite granity Małego Oszarpańca i klasyk czyli droga Pliska z opcją do topu. Byliśmy tam sami, cisza, spokój, rewelacja. No a dróżka? Piękna! No i jedno miejsce, niby koło sześć, ale można się zdziwić! Tuż pod szczytem postraszyło nas grzmotem i paroma kroplami deszczu, bez zaliczenia wierzchołka zrobiliśmy zjazdy i galopkiem z wywieszonym ozorem do Popradzkigo na piwo. Tutaj uwaga, nie są to duże przebiegi, Tatry to relatywnie małe góry, ale mnie to już wykańcza, stawy, biodra, kolana, no dziad jestem. Trzy godz podejście, dwie wspinanie i kolejne dwie zejście! Na szczęście z przystankiem u ,,wodopoju”. Ten asfalt do schroniska może dać w kość!
Zacięcie na Plškova CestaKończysta w chmurach
Trzeci dzień, świadomie by ograniczyć deptanie, wybralismy Mekkę ,,sportowych” wspinaczek czyli Osterwę. Ale nie poszliśmy na łatwiznę 😉 Wybór padł na kolejnego klasyka co by było bardziej przygodowo i szkoleniowo – Kralina – Pawliczka albo Prawiczka- Króliczka czy jakoś tak :)). No ładny parch- taki wzorcowy. Tak skończyliśmy nasz wypad w Tatry.
Na OsterwieOstatni wyciąg Kraliczka – Prawniczka :)))
„Jako, że Marek czuł się pewnie przy wspinaniu mogłem na spokojnie delektować się dymem papierosowym przy milczącej zgodzie prowadzącego wyciąg”
Tydzień temu w Tatrach Skowron mówił o wspinaniu. Nigdy jeszcze się nie wspinałam w Tatrach. I tak się napaliłam, że też chcę, że jeszcze na bazie pytałam Kitę czy nie chce pojechać. Po ostrych negocjacjach ile dni i które, pojechaliśmy na kolejny weekend.
Pierwszego dnia zrobiliśmy Filar Staszla – wejście na Zadni Granat – „prawdopodobnie najciekawsza droga Granatów dla początkujących wspinaczy”. Idealnie. To chyba my. Klasyka. Wycena na V. Brzmi na łatwe. Ale z z plecakami i w większości na asekuracji własnej (przy trudnych miejscach były jakieś stare zardzewiałe haki, nawet parę plakietek było).
Związaliśmy się z Szymonem liną. Lubię ten moment. Taki… Powierzania troszkę życia komuś. Czasem robię to zupełnie bezrefleksyjnie, przecież tyle razy i z tyloma ludźmi już się wiązałam. A czasem, jak tym razem, z dużą domieszką ekscytacji. W końcu to Tatrzński Klasyk!
Cała droga piękna. Dla nas akurat. Technicznie łatwa, przygodowa. Taka z uśmiechem. Widoki cudne. Cały czas w dole majaczyły się Czarny i Zmarzły Staw Gąsienicowy. Tylko gdzieś tam się chmurzyska zebrały i straszyło załamaniem pogody. A ja nadal lekko schizuje przed burzą w górach.
Niedziela była dniem restowym… Koledzy uczą mnie odpoczywać. I to odpoczywać w górach… I to nawet czasem jest przyjemne. O dziwo! 😊)) spacer, sauna, zakupy i wieczorne dłuuuuuuuugie pakowanie.
Kolejny dzień. Prawy Puškáš – Klasyk na Kieżmarski Szczyt. Miał być Lewy Puškáš – łatwiejszy… ale skoro Filar Staszla poszedł nam nieźle…
Druga droga technicznie nadal nietrudna, nadal V. Ale dłuższa. Znacznie. 450 metrów wspinania. 11 wyciągów. Łatwa… owszem. Dla zgranego zespołu. Trzeba umieć szybko czytać drogę, osadzać punkty i robić stanowiska. Mniej się zastanawiać po drodze, a było pare takich miejsc, gdzie stałam chwilę za długo i serducho zabiło jakby szybciej.
Skończyliśmy drogę.. już po zmroku. Pięknie było wokół. Kontury gór, światełka na szczycie Łomnicy, oświetlone miasteczko na dole. Przegadaliśmy, że schodzenie w środku nocy mało nas bawi. I tak oto przekiblowaliśmy pod szczytem.
Ze szczytu przyglądaliśmy się innym wierzchołkom w okolicy. Tam można wejść! Tam pójść! Chcieliśmy jeszcze przejść grań Wideł i zjechać z Łomnicy. Ale to kiedy indziej. Czasowo byśmy się nie wyrobili.
Ponoć to dobrze gdy pozostaje niedosyt… czy ja wiem… Wróciliśmy z masą pomysłów na kolejne wycieczki i kolejne wspinania 😊
Weekend 15-16 września 2018r. spędziliśmy na działaniach ekiperskich w Kotlinie Kłodzkiej. Akcja miała miejsce na skale Maciek, w Dolinie Bogoryi koło Międzygórza, a odbyła się w ramach stażu ekiperskiego pod okiem doświadczonego ekipera i kustosza skał tego rejonu – Marka Freusa.
W związku z tym, że skała była wyjątkowo omszona i zarośnięta wszelkim zielskiem, w pierwszym etapie czekało nas żmudne szorowanie dróg. Z pomocą szczotek, motyczek itp sprzętów użytku ogrodniczego, już po kilku godzinach ciężkiej pracy skała (w liniach dróg) była oczyszczona i nadająca się do rozpoczęcia re/ekiperowania.
Skała Maciek PRZED I PO
Na trzech (nr 1,2,3) dotychczas już znanych drogach dokonaliśmy wymiany starej, stałej asekuracji na nową. Została również obita jedna, zupełnie nowa droga (nr 4). Na skale znajdują się też inne drogi, ale czekają jeszcze na ponowne ubezpieczenie.
Ewelina i eMCe w trakcie ekiperowania fot. Grzegorz Szmidt
W ten weekend zdążyliśmy też już przetestować naszą nową asekurację…:)
Marcin Przybyszewski na drodze „Maciek ja tylko żartowałem”, VI Fot. Ewelina Raczyńska
W sumie obiliśmy 4 drogi, zużyliśmy 21 ringów Fixe Hcr 10/90 i 3 stanowiska zjazdowe proste z dwoma ringami (ze stali nierdzewnej). Do prac użyto kleju Fisher V360-S (data ważności 2020r.). Kotwy i kleje niezbędne do prac na skale otrzymaliśmy od IŚW Nasze Skały. Bardzo dziękujemy w imieniu wszystkich wspinaczy, którzy będą korzystać z wymienionych ubezpieczeń.
PS. Bardzo dziękujemy Markowi za cenne rady i poświęcony nam czas oraz dwóm Grześkom za okazaną pomoc!
Ewelina
Uczestnicy stażu:
Ewelina Raczyńska
Michał Macioszczyk (eMCe)
Nadzorujący prace:
Marek Freus
Ekipa wspierająca:
Grzegorz Płoska
Grzegorz Szmidt
Marta Ługowska
Marcin Przybyszewski
Tego roku kalendarz znów nas rozpieszczał – pierwszy i trzeci maja wypadał we wtorek i czwartek. Można było jechać w świat na cały tydzień! Jak się ostatecznie okazało, dla nas tegoroczna majówka miała trwać nie tydzień, a aż dwa i ogarnąć swym zasięgiem pół Europy:).
Swoją podróż zaczęliśmy od wstąpienia do Krakowa po Tomiego, który znów organizował ogólnopolską Wielką Speleomajówkę na Bałkanach (w zeszłym roku odbywała się ona w Rumunii – TUTAJ jest świetna relacja Daniela Furgała (SGW), który w niej uczestniczył), tym razem w Serbii. I to był nasz punkt wycieczki nr jeden, dla Tomiego (i pozostałych kilkudziesięciu osób) na tydzień, dla nas tylko na chwilkę, bo w pierwszej kolejności postanowiliśmy skorzystać z dobrze zapowiadającej się aury i pojechać na 4 dni do nieodległej Bułgarii.
Etap 1: Bułgaria
Naszym celem był bardzo popularny na Bałkanach wapienny rejon wspinaczki wielowyciągowej – Вра̀ца, pol. Wraca. Znajdziemy tam zarówno wspinanie po jednowyciągowych drogach sportowych (do 8c), jak i wyśmienite wspinanie wielowyciągowe – drogi osiągają nawet długość 350 metrów (ok. 13 wyciągów). W przewodniku opisano ponad 500 dróg, w tym ok. 250 ubezpieczonych. Uważajcie z wyceną dróg, mieliśmy bowiem wrażenie, że autorzy pomylili się o około 1,5 stopnia! Droga podejściowa do właściwej już drogi wspinaczkowej miała być III-kowa, a okazywała się być często tradową IV+! Bądźcie zatem ostrożni w wyborze dróg:). Podejścia do dróg maksymalnie zajmowały 1,5 godziny. Z dróg zejście jest drogą ferratową, ścieżką lub po prostu konieczny jest wycof.
Bardzo spodobało się nam też bułgarskie podejście do biwakowania. W bliskiej okolicy było mnóstwo darmowych miejsc na namioty, z dostępem do wody, często też toalety. A nieodległa miejscowość okazała się świetnym miejscem na spróbowanie bardzo taniego i pysznego bałkańskiego jedzenia.
W ciągu tych kilku dni udało nam się pokonać kilka dróg tradowych 150-250m, o różnych skalach trudności. Jak ktoś ma dość tłumów w Paklenicy polecam w zamian wybór tego właśnie spokojnego rejonu.
Etap 2: Serbia
Po 4 dniach planowano dołączyliśmy do ekipy Tomiego, która przez te parę dni zdążyła odwiedzić i zaporęczować już sporo okolicznych jaskiń. Tomi załatwił nocleg na terenie działającej szkoły podstawowej, gdzie na podwórku mogliśmy rozbić nasze namioty.
Pierwszego dnia przyłączyliśmy się do grupy, która postanowiła zobaczyć okoliczne góry na granicy serbsko-rumuńskiej. Za radą Tomiego zahaczyliśmy do Băile Herculane w Rumunii. Miejscowość uzdrowiskowa z wodami leczniczymi i gorącymi źródłami, znana również przez wspinaczy. Klimaty niezapomniane:). Rzecz jasna nie omieszkaliśmy też nie wstąpić do krótkiej, ale bardzo pięknej jaskini Pestera Ponicova.
Kolejny dzień – idziemy do jaskini Rakin Ponor, najgłębszej serbskiej jaskini o głębokości -286m ustalonej nurkowaniem, a zejście na sucho możliwe jest do poziomu –256m. Szybka akcja w sprawnym zespole daje nam jeszcze czas tego dnia na spróbowanie pysznej kuchni lokalnej.
Polecam bardziej szczegółowy i ciekawszy opis odwiedzonych jaskiń serbskich podczas tej majówki przygotowany przez klubowiczów “Nocka” – TUTAJ.
Etap 3: Francja
Po całym tygodniu na Bałkanach musieliśmy się przemieścić w trójkowej ekipie z Grupy Ratownictwa Jaskiniowego (Ewelina Raczyńska, Tomasz Pawłowski i Michał Macioszczyk) do Francji. Mieliśmy bowiem uczestniczyć w stażu ratownictwa jaskiniowego organizowanego przez francuski SSF.
Czekała nas długa podróż przez przepiękną, południową część Europy…
Szczegółowa relacja z tego wyjazdu znajduje się na stronie PZA TUTAJ.
Relacja: Ewelina Raczyńska
Uczestnicy wyjazdu:
Bułgaria: Ewelina Raczyńska (SGW), Michał Macioszczyk (eMCe, WKTJ) Serbia: Ewelina Raczyńska (SGW), Michał Macioszczyk (eMCe, WKTJ),Tomasz Pawłowski (Tomi, STJ) oraz cała ekipa od Tomiego; Francja: Ewelina Raczyńska (SGW), Michał Macioszczyk (eMCe, WKTJ), Tomasz Pawłowski (Tomi, STJ), Paweł Jeziorny (Bajorny, JKJ), wszyscy GRJ (Polskę reprezentowali także ratownicy GOPR (Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego) , CSGR (Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu) oraz BOA (Biura Operacji Antyterrorystycznych Policji))
PS. Podziękowania dla Tomiego za ogromne zaangażowanie w organizację serbskiej Speleomajówki, dzięki!
Podczas gdy wszyscy dzielili się świątecznym jajkiem wielkanocnym, my postanowiliśmy skorzystać z paru dni wolnego i odwiedzić Norwegię, a konkretnie Rjukan – europejską mekkę wspinaczki lodowej.
Wspinaczy z całego świata przyciągają tu lodospady idealne zarówno dla początkujących (jednowyciągowe) jak i dla doświadczonych wyjadaczy (wielowyciągowe). Rejon Rjukanu dzieli się na kilka sektorów, każdy z nich ma swoje topo. Przepięknym lodospadom towarzyszy bardzo stabilna pogoda i długi okres możliwej wspinaczki (grudzień-kwiecień).
W czwartek 29.03.2018 wylecieliśmy do Oslo, skąd wynajętym samochodem ruszyliśmy w góry. Polecam wynajęcie auta gdyż mimo, iż z lotniska do Rjukanu jest tylko 170 km, to poruszanie się bez auta pomiędzy sektorami byłoby bardzo kłopotliwe, ze względu na spore odległości. Pod lodospady też zazwyczaj podjeżdza się autem, dzięki czemu nie marnuje się czasu na długie podejścia.
Mimo, że był już prawie kwiecień zima tego roku tutaj była bardzo surowa, temperatury w dzień wahały się w okolicach -12st. Lodospady zatem były wyjątkowo okazałe i solidne. Mimo przepięknej słonecznej pogody wspinanie w takiej temperaturze nie należy do lekkich, zamarza dosłownie wszystko. W ciągu trzech wspinaczkowych dni przeszliśmy w sumie kilkanaście kaskad, o różnej trudności, nie przekraczającej WI5. Jeden dzień pozostawiliśmy sobie na odwiedzenie najwyższej góry w okolicy Gaustatoppen (1883 m n.p.m – z podziemną kolejką narciarską na szczyt!). Góra ta (jak zdaje się i cała Norwegia:) stwarza idealne warunki dla narciarstwa ski-tourowego jak i biegowego.
Podsumowując, bardzo polecam ten rejon dla wszystkich fanów “lodów”. O czym warto pamiętać, to żeby zabrać ze sobą swoje jedzenie, Norwegia jest bowiem okrutnie droga. Na noclegi polecam wszystkim znane norweskie domki zwane “hytte”, najtańsza i najprzyjemniejsza opcja zimowa porą.
Długo mi się zeszło, aby znaleźć odrobinę czasu i energii, żeby napisać parę słów z wyjazdu, który miał miejsce 29-5.11.2017 do Włoch.
Głównym celem naszego wyjazdu było dołączenie do włoskiego odpowiednika naszego ForumSpeleo, zwanego “FinalMente Speleo!”– “Nareszcie Speleo!”. Zaproszenie na to wyjątkowe wydarzenie dostaliśmy od naszego włoskiego kolegi, grotołaza-ratownika Giuseppe Conti, poznanego na spotkaniach ECRA-y. Impreza naprawdę robi wrażenie, ponieważ uczestniczy w niej niemal…3 tysiące ludzi! Całość trwa 4 dni, a w tym czasie odbywają się wykłady, prelekcje, wycieczki, koncerty itp. W tym roku festiwal odbywał się w niesamowitym miejscu, Finale Ligure, ale o tym nieco później.
Zanim jednak trafiliśmy do Finale Ligure, postanowiliśmy spędzić kilka dni w Dolinie Sarca, gdzie znajduje się słynny wśród wspinaczy rejon dróg sportowych i wielowyciągowych. Dolina Sarca jest doliną boczną większej doliny Val Rendena należącej do Alp Wschodnich. Znajduje się ona w północnych Włoszech, w prowincji Trydent.
Dolina Sarca rozciąga się pomiędzy miejscowością Trento a Arco, na tym obszarze znajduje się ponad 520 dróg! Zanim zatem ruszyliśmy na wspinanie długo trzeba było wertować ponad 600 stronicowy przewodnik, w znalezieniu odpowiadającej nam drogi.
Zdecydowaliśmy się na rozpoznanie rejonu Piccolo Dain oraz Parete Zebrata, gdzie wybraliśmy dla siebie kilka dróg wielowyciągowych, z których każda miała ponad 200m. Mimo jesieni pogoda była idealna, około 20 stopni, wspaniale! Spaliśmy na dziko, jak zresztą duża część wspinaczy, których nadal nie brakowało o tej porze roku.
Gdy już nacieszyliśmy się wspinaniem ruszyliśmy w dalszą podróż, do Finale Ligure. Po drodze odwiedziliśmy Mediolan, żeby choć przez kilka godzin zobaczyć światową stolicę mody.
W Finale Ligure czekał już na nas Giuseppe, żeby pomóc nam w rejestracji, załatwieniu noclegu i zapisaniu się na wyjścia do jaskiń. Włosi bowiem nie lubią posługiwać się angielskim i wszystko było w ich ojczystym języku. Dostaliśmy nocleg na pobliskim kempingu, w cenie “wejściówki” na imprezę. Na kolejne dni byliśmy zapisani na kilka wyjść jaskiniowych. Odwiedziliśmy min. takie jaskinie jak: Alzabecchi czy Arma Pollera. Przepiękne, bardzo ciepłe (ok 13st), bogate w nacieki jaskiniowe!
Popołudniami można było się wyposażyć w różnego rodzaju sprzęt, sprzedawany tam w promocyjnych cenach przez przedstawicieli rozmaitych marek górskich. Wieczorami dołączaliśmy do wielkiego namiotu, gdzie wszyscy zbierali się w celach biesiadowania. W namiocie oprócz trunków różnego rodzaju, poszczególne kluby sprzedawały swoje regionalne potrawy, a w międzyczasie koncertowały różne zespoły. Podczas jednych z dni dołączyliśmy do prelekcji przedstawicieli wyprawy do jaskini Vierovikina, którzy opowiadali o swoim sukcesie. Był to jedyny wykład, który rozumieliśmy, ponieważ był po rosyjsku (z włoskim tłumaczeniem rzecz jasna:). Po prezentacji udało nam się porozmawiać z prelegentami o szczegółach ich letniej wyprawy i planów na przyszłość.
Tego dnia zwiedziliśmy też okolicę Ligurii.
W tym wesołym czasie poznaliśmy wiele grotołazów z całych Włoch i mamy nadzieję na spotkanie z nimi w przyszłym roku.
Serdecznie polecam ten region na wszelkiego rodzaju “speleowczasy” – urokliwe Alpy Liguryjskie, w których kryją się liczne, łatwo dostępne jaskinie, jeden z najbardziej znanych rejonów wspinaczki sportowej w Europie, a jak nam się już to wszystko znudzi można się wylegiwać na liguryjskiej plaży! Raj na ziemi tylko 1500km od domu;).
Udział wzięli Ewelina Raczyńska i Michał Macioszczyk.