Tak jak sobie ostatnim razem obiecaliśmy, ja, John i Corey umówiliśmy się znów na wspólne „jaskiniowanie”. Tym razem w stanie Tennessee, zagłębiu najpiękniejszych jaskiń USA. Chłopaki odebrali mnie z lotniska w Nashville w piątek. Jest czerwiec, więc pogoda na południu USA niczym w dżungli, ponad 80 ichnijeszych stopni (> 27st C), 80-90% wilgotność. Ledwo szło tam oddychać! A żeby jeszcze było mało udaliśmy się tego dnia prosto pod jaskinię, do wilgotnego i dusznego lasu, pełnego chórów nieznośnie głośno kumkających żab i czepiących się o wszystko lian na drzewach.
Rozbiliśmy kamping tuż obok otworu Run To The Mill, z nadzieją udania się tam następnego ranka. Cóż, ranek to pojęcie mocno względne, dla Corey-go to na pewno nie wcześniej niż 9:00!
Nie mniej pogoda nie zapowiadała się najlepiej. Tego dnia przez stan Tennessee miały przechodzić intensywne burze. Bynajmniej nie przeszkadzało nam to w dojściu do jaskini, bo przecież otwór mieliśmy niemalże tuż obok namiotów. Problem stanowiła jaskinia sama w sobie, wystarczy bowiem parę ulewnych godzin i jej wnętrze zapełnia się wodą pod strop.
Nie chcieliśmy zginąć tak mało bohaterską śmiercią, czekaliśmy zatem na ustąpienie deszczów. W międzyczasie udaliśmy się do paru ciekawych miejsc, min. jaskini jednej studni – Bo Allen Pit, ok -46m głębokości. Na dnie owej studni, znajdowała się kolekcja krowich i końskich czaszek. Nie mam pojęcia jak się tam znalazły skoro otwór tej jaskini był na wciśniecie się człowieka! Może je tam ktoś zatargał?
Wyjątkowo ciekawym doświadczeniem okazała się nie sama jaskinia, ale sposób oporęczowania. Noż Ci Amerykanie jak coś wymyślą! Sami zobaczcie.
Następnego dnia lało nadal, musieliśmy zmienić nieco plany. Na dziś została, więc wytypowana jaskinia Rumbling Falls, długości prawie 40km!! Po moim zainteresowaniu poręczowaniem we wcześniejszej jaskini, John teraz już zawsze pytał „…approved by polish instructor?”. Ale trudno było o „approval” jak w studni o głębokości 60m lina 9mm (wprawdzie nówka sztuka, ale sztywna jak bat -zdjęcia) tarła o każdy kant, bo na co komu przepinki „przecież wtedy większość Amerykanów by tu nie mogła zjechać!” jak tłumaczył John. Zamiast przepinek na kantach co jakiś czas wiszą, jak je nazwałam „kocyki” (kawałki kocopodobnego materiału). Na szczęście studnia miała kształt dzbana, tarcie więc występowało tylko na początku zjazdu. Ale nie o tym, nie o tym!
Zdecydowanie najciekawszym miejscem w tej jaskini jest znana sala Rumbling Room (to ta właśnie ciekawie oporęczowana). Ale nie głębokość ani objętość robi tu wrażenie – choć jest to największa sala USA, na wschód od rzeki Missisipi – ale wygląd i budowa samej studni. Niesamowite miejsce, jak nie z tego świata!
Mimo, iż jaskinia jest bardzo często odwiedzana przez miejscowych grotołazów, to tego dnia Corey znalazł najprawdopodobniej kompletnie nowy ciąg, z kilkoma wielkimi salami! Ach, pozazdrościć tym Amerykanom. Nie dość, że o otwory jaskiń potykają się w swoich ogródkach, to jeszcze ciągle czeka na nich masa nieodkrytych miejsc w ich podziemnym świecie.
Spędziliśmy w tej niezwykłej jaskini cały dzień. Kolejnego mieliśmy nadzieję szykować się już do jaskini Run To The Mill, burze już bowiem całkiem ustały.
W poniedziałek rano, o samym świcie (ok 7:00 – jak mówiłam to pojęcie względne), udało mi się chłopaków wyciągnąć ze śpiworów i choć strasznie marudzili, po mojej komendzie „put on oversuits, do not discuss!”, udało mi się ich wwlec do jaskini. Oczywiście, jak już do niej weszli byli szczęśliwi i szybko się obudzili, gdyż pierwsze 1,5h drogi szliśmy cały czas w meandrze pełnym wody, czasem nawet po pachy. Ale jak zwykle, Amerykanie mają lepiej, temperatura w tych jaskiniach to około 15 st C, woda więc jest też o wiele cieplejsza niż w naszych. Kąpiel nie należała zatem do tych z rodzaju „znikających przyrodzeń”;). Ten ciasny pełen wody meander, wpada w końcu do wielkiej studni, gdzie to zaczyna się już prawdziwy podziemny, milowy rzeczny gang…
Warto też jeszcze wspomnieć, że Run To The Mill należy do jaskiń udostępnionych przez SCCI – Southeastern Cave Conservancy, Inc. Jest to organizacja non-profit, która – jak powiedział John – „kupuje i chroni jaskinie, żeby grotołazi mogli się nimi dowoli nacieszać”.
A mi teraz pozostało nacieszać się wspomnieniami i nadzieją, że może jeszcze się we trójkę spotkamy w jaskiniach. Może tym razem…w Meksyku? Kto wie….
Ewelina Raczyńska
PS. A lot of thanks for Adam Haydock, who agreed to publish his beautiful photos.