Obóz tatrzański Lipiec 2013

Dodał Ewelina Raczyńska, 15 lipca 2013 Kategorie: Bez kategorii, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Obóz tatrzański Lipiec 2013

Był deszczowy sobotni wieczór jak dojechaliśmy do Truchanówki w Zakopanem. Część osób w pokoju zwanym Trolownią (po kilku dniach bagienna woń wypełniła pokój, stąd zapewne nazwa) już żwawo worowała liny, przygotowując się na pierwszą wyprawę w tatrzańskie dziury, gdzie każdy chociaż raz miał obowiązek zaplanować akcję, poręczować i zdeporęczować drogę w jaskini. Z planami w rękach liczyliśmy więc dokładnie karabinki i długość lin potrzebnych na wykonanie akcji. Kiedy każdy z trzech zespołów był już gotowy, łyczek piwka lub czegoś mocniejszego, coś na ząb i spać. Rano pobudka około 6tej rano, każda grupa zwarta i gotowa ruszyła w drogę ze swoim instruktorem.

Pierwszego dnia pogoda w Tatrach nas nie rozpieszczała, padało i po błotnistych szlakach niełatwo było iść, ale daliśmy radę, bo kto jak nie my żądni przygód kursanci. Jak zazwyczaj na poprzednich wyjazdach byliśmy w pełni sił, żeby gadać i śpiewać, sącząc procentowe napoje do rana, tak tym razem niemal każdy zmęczony i brudny po powrocie, marzył tylko o ciepłym prysznicu i łóżku. Tylko niezmordowani instruktorzy siedzieli do późnych godzin nocnych snując opowieści o eksploracjach i innych ekscesach.

W poniedziałek ?Dzień Świstaka?… Znowu pobudka wcześnie rano, podejście pod górę, żeby później zjechać kilkaset metrów w dół wielkimi (jak dla nas kursantów) studniami, podziwianie ogromnych podziemnych przestrzeni, żeby na koniec wrócić po linach w górę, zejść z gór i wrócić do bazy przed godziną alarmową. We wtorek chwila regeneracji na szkoleniu z miłym panem z TPN-u o tym co nam wolno, a czego nie oraz garść ciekawych informacji o Tatrach i topografii. Potem laba, a że pogoda wyjątkowo nam dopisała to każdy korzystał jak miał ochotę z wolnego czasu, część relaksowała się w promieniach słonecznych na terenie parku, a część z nas zajęła się praniem ubrań6 i suszeniem kombinezonów. Wieczorem piwko, grill i luźne pogawędki i oczywiście szykowanie lin i sprzętów na kolejną akcję. Znów trzy dzielne drużyny zmierzały na kolejny podbój Hadesu.

Pogoda była piękna chociaż upał przy wchodzeniu pod górę trochę dokuczał. Obładowani jedzeniem, szpejami, szliśmy w karawanie niczym wielbłądy. Jedna z grup zabrała nawet gitarę i w jaskini pod Wantą miał miejsce koncert unplugged Urban & Company pod batutą Krzysztofa Furgała. Przygoda i doznania niesamowite! A rano znów to samo, ale dzielnie zmobilizowaliśmy się i ruszyliśmy naprzód. Po wyjściu z dziury gdzieś w oddali ciemne chmury straszyły burzą, więc czym prędzej zaczęliśmy schodzić w dół.

W piątek rano kolejna i ostatnia już na tym wyjeździe akcja. Najpierw powoli jak żółw ociężale ruszyła drużyna po skale ospale – tak można by opisać piątkowy poranek w dużym skrócie, ale aż tak źle nie było, determinacja i bliskość celu czyli przejście pięciu jaskiń dodała energii i pomimo bólu tu i ówdzie dzielni kursanci ze swoimi kapitanami na czele wieczorem wrócili z tarczą, a nie na tarczy, mogąc wypowiedzieć słowa Veni,Vidi, Vici.

Następna taka akcja zimą, oby też wszystko poszło tak sprawnie i wesoło.

Kursanci