Po majowej wyprawie na Krym, gdzie działaliśmy wraz z NOwym MOskiewskim Speleoklubem ?NoMoS? oraz kamandą ?Cavex?, dostaliśmy zaproszenie do Woroniej, najgłębszej jaskini świata.
Nie zastanawialiśmy się oczywiście ani minuty. Szybko przeorganizowaliśmy planowaną już od roku kolejną wyprawę do Brestskiej Kreposti na dwie niezależne, ale działające w tym samym regionie i czasie, wyprawy.
Tym razem do słonecznej Abchazji mogliśmy dostać się legalnie, bowiem dwa miesiące wcześniej granica została otwarta dla obcokrajowców (poprzednie jej przekroczenie dostarczyło nam wiele atrakcji, stresu, zmarnowanego czasu i sporych kosztów). Potrzebowaliśmy tylko dwukrotnych wiz do Rosji, ale jak się okazało stanowiło to niemały wysiłek dla naszego konsulatu.
I tak, 19 lipca 2006r. wyruszyliśmy do Brześcia, gdzie spotkaliśmy się z przyjaciółmi z Białorusi: Siergiejem Kabanowem i Siergiejem Krasko. Wspólnymi siłami przepakowaliśmy ogromne ilości sprzętu by następnego dnia upchać go do pociągu relacji Brześć – Adler. Problemy z kierowniczką wagonu, dotyczące naszego nadbagażu, zostały szybko rozwiązane i do końca przejazdu byliśmy traktowani bardzo miło.
Do Adlera dotarliśmy po trzech dniach podróży, a po następnych dwóch godzinach znaleźliśmy się na granicy rosyjsko – abchaskiej. Aby przetransportować ogrom naszych rzeczy konieczne było wynajęcie tzw. taczek, czyli wózków ciągnionych przez tubylców, nie wyłączając kobiet i dzieci. Po stronie abchaskiej, w związku z brakiem opieki medycznej, musieliśmy udokumentować, że posiadamy apteczkę z lekami. Po załatwieniu wszystkich formalności dotarliśmy na speleobazę u Wateka, gdzie spotkaliśmy się z pozostałymi członkami wyprawy. W tym roku w ekspedycji wzięło udział 46 grotołazów z takich krajów jak: Rosja, Ukraina, Czechy, Hiszpania, Anglia, Australia, Meksyk, Japonia i oczywiście Polska. Głównym celem wyprawy był transport sprzętu (na biwak ? 2000) potrzebnego do zimowego nurkowania w jaskini.
Po dwóch integracyjnych dniach spędzonych nad morzem, wyruszyliśmy w góry wynajętą wojskową ciężarówką, która w ciągu 5 godzin wywiozła nas na wysokość 2000 m. n.p.m. do pasterskiej osady zwanej Ortobałaganem odległej o 40 minut od naszej bazy. Transport około 2 ton sprzętu oraz budowa komfortowej bazy, wyposażonej w prąd, drewnianą latrynę i wielki namiot mieszczący 50 osób, zajęły nam 3 dni, po których to zaczęliśmy działać w Woroniej. Po zaporęczowaniu jej przez 3-osobową grupę do meandra zwanego Mozambik, zajęliśmy się transportem sprzętu (56 worków, z których tylko 12 schodziło na dno) zapoznając się przy tym z jaskinią.
Przywitały nas tu ogromne studnie oraz ?specyficzny? sposób poręczowania. Ze względu na to, że było to poręczowanie ?na sztywno? do przepinek musieliśmy stosować dodatkowe 10-ciocentymetrowe longe. Takie poręczowanie spowodowane było tym, że jaskinia wyposażona jest w połowie w nity oraz plakietki, które wykazują tendencję do pękania, co obserwowaliśmy zjeżdżając studniami.
Następny transport sprzętu zakończył się na głębokości -700, którą to osiągnęliśmy zjeżdżając 150-ciometrową, ogromnych rozmiarów studnią oraz przechodząc przez największy meander zwany Sinusoidą, do którego dochodzą nowe ciągi wodne, po czym wróciliśmy na powierzchnię. Kolejnym etapem było założenie najbardziej komfortowego, znajdującego się w starych partiach jaskini z dala od ciągu wodnego, biwaku Sunset Beach na głębokości -1400. Etap ten stanowił przepustkę do zejścia głębiej. Po nocy spędzonej na tym biwaku, zabrawszy worki ze śmieciami, wyruszyliśmy na powierzchnię podziwiając piękne kaskady i ogromne wodospady oraz nocując po drodze na ?700.
Kolejne dwa dni spędziliśmy na odpoczynku i wizycie w oddalonym o 2 godziny drogi, obozowisku naszych klubowych kolegów przy Brestskiej Kreposti, gdzie wymieniliśmy nasz mocno zużyty, podczas działalności w Woroniej, sprzęt. Następnie Denis Prowałow, który koordynował całą akcję podziemną, podzielił uczestników wyprawy na 4-osobowe ekipy oraz opracował plan dalszej działalności w jaskini. Już następnego dnia wraz z naszym przyjacielem z Czelabińska J. Bazyliewskim, doświadczonym nurkiem jaskiniowym, ruszyliśmy na dno świata. Pierwszy przystanek miał miejsce na -1400, gdzie czekało nas nurkowanie w syfonie, do pokonania którego konieczne było, oprócz standardowego wyposażenia nurkowego, ubranie się w skafandry z gumy, tak zwane ?gitrokostiumy?, pod którymi pociliśmy się okrutnie dochodząc do syfonu. Syfon ten to około 6-ciometrowa szczelina z dużym przepływem wody. Wiele czasu zajął nam transport sprzętu na drugą stronę syfonu, ponieważ szpeje ze śpiworami były zbyt lekkie i wędrowały w jego górną część. Dopiero po obciążeniu pasami balastowymi udało nam się je przetransportować. Po zjechaniu kolejnych dwóch studni znaleźliśmy się na biwaku KSS na ?1700, w miejscu gdzie cały ciąg wodny wpada do bardzo głębokiego syfonu, i tu nocowaliśmy. Dalsza droga zaczęła się ciasną, długą, mokrą rurą zwaną Trubą, której pokonanie nie należało do przyjemnych przede wszystkim ze względu na małą ilość powietrza. Następnie dotarliśmy do biwaku na ?1850, komfortowego lecz nie używanego z powodu pojawiającego się okresowo wodospadu. Stamtąd pociągnęliśmy linię telefoniczną, przenieśliśmy cały biwak na ?2000 i co najważniejsze, zeszliśmy do Game Over, niestety tylko na około ?2045 z powodu zalania końcowego korytarza. Wychodząc do góry, przed Trubą, spotkaliśmy kolejną 4-osobową grupę, członkiem której był m.in. nasz kolega z żagańskich ?Bobrów?. Po noclegu w KSS dotarliśmy przez syfon do biwaku na ?1400, gdzie odprawiliśmy grupę jeszcze niedoświadczonych w nurkowaniu ?młodych wilków?. Ponieważ nocowanie na tym biwaku okazało się niemożliwe, gdyż został on zajęty przez kolejny zespół, wyruszyliśmy w długą drogę przez kaskady, na ?700 gdzie spędziliśmy noc, po której to wyszliśmy na powierzchnię. Cała akcja zdobycia ?dna świata? zajęła nam 5 dni. Niewątpliwie była to jedna z piękniejszych jaskiń w jakich działałem, a i całe przedsięwzięcie zasługuje na wielkie uznanie. Do sukcesu przyczyniła się wzorowo zorganizowana logistyka zarówno na powierzchni, jak i pod ziemią, komfortowe biwaki oraz doskonała łączność między nimi i przede wszystkim uczestnicząca w tym przedsięwzięciu międzynarodowa ekipa.
Akcja zejścia na dno Woroniej okazała się nie być naszą ostatnią. Po otrzymaniu informacji o otwartych problemach w Brestskiej Kreposti i PL1, która dotarła do naszego obozu, postanowiliśmy udać się następnego dnia na szybką akcję i pomóc kolegom. Była to ostatnia, ale bardzo owocna w nowe odkrycia, akcja na tej wyprawie. Nazajutrz bowiem zjechaliśmy nad morze, gdzie na bazie u Wateka świętowaliśmy nasz sukces, a następnego dnia ruszyliśmy w 4-dniową podróż powrotną do Polski planując już kolejną wyprawę w głąb ziemi w poszukiwaniu nowego, własnego ?dna świata?…
W wyprawie udział wzięli:
- Maciej Pętlicki,
- Marcin Przybyszewski
- Krzysztof Furgał
informacje doniósł
Krzysztof Furgał