Wracamy właśnie z wycieczki do jednej z najgłębszych jaskiń świata, gdy nagle rozlega się huk. Rozglądam się nerwowo, patrzę na Arabikę i wydaje mi się, że widzę spadające po zboczu kamienie. Kolejny grzmot, zaraz po nim następny… Eeee, to tylko ?ochrannik? do czegoś strzela- cóż Abchazja.
W dniach 12.08- 9.09.2005 roku 5 członków Sekcji Grotołazów Wrocław wzięło udział w wyprawie organizowanej przez miński speleoklub Gelektit- TM w masyw Arabika.
Wracamy właśnie z wycieczki do jednej z najgłębszych jaskiń świata, gdy nagle rozlega się huk. Rozglądam się nerwowo, patrzę na Arabikę i wydaje mi się, że widzę spadające po zboczu kamienie. Kolejny grzmot, zaraz po nim następny… Eeee, to tylko ?ochrannik? do czegoś strzela- cóż Abchazja.
Wreszcie po szybkich i nieco skomplikowanych przygotowaniach zaczęło się. Postanowiliśmy wyjechać na wyprawę do dzikiego kraju, który znaliśmy tylko z niesamowitych opowieści. Jeszcze dwa tygodnie temu nie wiedzieliśmy, czy na pewno pojedziemy. Postanowiliśmy zaryzykować, nie mając żadnej gwarancji na przekroczenie granicy z Abchazją. Do ostatniej chwili oczekiwaliśmy na pismo z Rosyjskiego Ministerstwa Spraw zagranicznych zezwalające na wjazd obcokrajowców do Abchazji. Jak się okazało bardzo trudno je uzyskać i przyszło troszkę z późno… Z nieznanych nam przyczyn kraj ten jest zamkniętym dla obcokrajowców.
Pomimo wielu znaków zapytania na naszej wyprawowej mapie wyruszamy pociągiem z Wrocławia na wschód.
Celem wyprawy była działalność eksploracyjna w masywie Arabika położonym na Gagarskim Grzbiecie w zachodnim Kaukazie. Masyw ten jest podzielony na regiony działalności Rosjan Białorusinów i Ukraińców. Nasza działalność miała dotyczyć mińskiej części masywu, która była dwa razy większa od Tatr Zachodnich. Głównym celem była eksploracja jaskini Brzeska Krepaść oraz prowadzenie eksploracji powierzchniowej w najbardziej perspektywicznych miejscach. Polacy mieli wejść w skład ekipy uderzeniowej w ?ekspedycji? organizowanej przez naszych przyjaciół z Białorusi.
Tyle wstępu. Nasza przygoda zaczęła się na dworcu kolejowym we Wrocławiu. Kolejnym etapem był Brześć, gdzie spotkaliśmy się z speleologami z tego miasta. Razem z nimi stoczyliśmy ciężką walkę z ogromną ilością sprzętu wyprawowego (dwie 120 litrowe beczki, wiertarki, agregat, kilkadziesiąt worków z jedzeniem, troszkę lin i plecaki), który upchnęliśmy w pociągu. Protesty kierownika pociąg, ze na głowę przysługuje tylko 20 kg zostały bardzo szybko uspokojone i do końca traktował nas na specjalnych zasadach. Jak wszędzie na wschodzie, najpierw nie można a za chwile za drobna opłatą już można.
W trasie dołączyli do nas grotołazi z Mińska.
3000 km upłynęły nam w ?mgnieniu oka? (po wejściu do pociągu należy zająć swoje miejsce a potem wystarczy wypić tylko morze wódki i już prowadnik budzi cię u celu twej podróży/ przepis jak skrócić 3,5 doby do 2 godzin dostępny na stronie www.sgw.wroc.pl ). Końcową stacja naszego pociągu był Adler- rosyjski kurort nad Morzem Czarnym. Powitało nas tam gorące powietrze, piękne palmy i milicja, która kontroluje wszystkich i wszystko. Plaża stała się domem dla nas na najbliższe 4 dni, tyle zajęło nam załatwienie niezbędnych formalności.
Z oferty przekroczenia granicy wybraliśmy egzotycznie brzmiącą opcje ?przez rzeczkę?. Dostarczyła ona nam naprawdę mocnych wrażeń i mokrych butów.
Po drugiej stronie rzeki Psoł zobaczyliśmy inny świat. Cisza, spokój, piękne plaże, czyste i ciepłe morze. Zgodnie z legendą (którą o sobie opowiada każdy naród na Kaukazie) Abchazja, to kraj, który Bóg zostawił dla siebie gdy dzielił ziemię między narody. Gdy przyszli Abchazi(którzy nieco zaimprezowali) nie zostało już nic do oddania, więc Bóg oddal im swoją krainę.
Po jednym dniu odpoczynku na dobrze zorganizowanej i wyposażonej speleobazie wyruszyliśmy w góry. Z poziomu morza w ciągu 6 godzin wjechaliśmy terenowym Uazem na 2000 m.n.p.m.. Zajęło to sporo czasu, gdyż drogi prawie nie było a silnik się nieustannie gotował. Dalsza cześć drogi pokonaliśmy na piechotę. Cześć cięższych rzeczy na swoich grzbietach zaniosły konie, mimo to czekały nas jeszcze dwa dni transportów. W obozie spotkaliśmy 10 grotołazów z Moskwy.
Kolejnym wielkim zaskoczeniem była baza i panujące tam obyczaje. Mieliśmy tam prąd, ciemności nocy rozświetlały wiszące tam żarówki, które wyglądały jak świąteczne ozdoby a namiot bazowy przypominał lądując UFO. Całość została zbudowana w czasie gdy my załatwialiśmy formalności. Obóz został zorganizowany w starym dobrym wyprawowym stylu. Każdy miał przydzielone zadania do wykonania. Część osób działała w jaskini, część na powierzchni a wyznaczone 3 osoby pełniły dyżur w obozie. Codziennie dyżurni wstawali o 6.00 i przygotowywali dla wszystkich 28 osób śniadanie. O 7.00 budzili wszystkich a pół godziny później zapraszali na śniadanie. Takiego jedzenia nie jadł żaden z nas na żadnej polskiej wyprawie- dużo, dobrze, syto, rozmaicie i z świeżymi warzywami. O 9 każdy był gotów do wykonywania swoich zadań. Oprócz grotołazów w obozie były osoby funkcyjne: lekarz, kwatermistrz i ochroniarz. Początkowa niejasna dla nas funkcja ?ochrannika? z kałaszem. Nieskończona wojna i łatwy dostęp do broni, powodowała że wcześniejsze wyprawy często napadano- stąd wynikła potrzeba posiadania ochrony.
Centrum obozu zajmował namiot bazowy. Posiłki przygotowywali dyżurni. Przy rozdawaniu jedzenia wspólne miski podążały z rąk do rąk aż dotarły do ostatniej osoby przy stole. Przy kolacji wyznaczano cele i zadania na kolejny dzień. Do zadań dyżurnych należało przygotowywanie posiłków, mycie naczyń, topienie śniegu na wodę, notowanie wszelkich wyjść i powrotów z obozu. Dyżur kończył się w momencie wyjścia ostatniej osoby z jaskini, którą obowiązkowo czekała gorąca herbata i ciepły posiłek.
Nasza siły miały się koncentrować na działalności jaskiniowej, dlatego ograniczano nam prace obozowe. Przygodę z Brzeską Krepaścią zaczęliśmy od zaporęczowania i przeporeczowania jaskini, tutejsze standardy różnią się nieco od naszych, Cechą charakterystyczną jest mała ilość przepinek, mnóstwo odciągów i lina prowadzona na krótko- gdyż w większości poruszają się na drabinkach i to bez asekuracji.
Jaskinia w większej swej części jest rozwinięta na wąskiej szczelinie, która w trakcie poszerzania została zamieniona w małą sztolnię. Poszerzanie odbywało się przy użyciu 3 wiertarek (w tym 2 spalinowych) i pomocy bardzo sprytnych ładunków.
W zeszłym roku zakończono eksplorację odkryciem wielkiej sali z zawaliskiem z wantami wielkości autobusów. W tym roku zamierzaliśmy spenetrować zawalisko, skartować nowe ciągi oraz znaleźć obejście syfonu na dnie jaskini.
Trudności na dojściu spowodowały konieczność założenia biwaku. Został on wyposażony równie komfortowo jak obóz na powierzchni z którą miał łączność telefoniczną. Na biwaku znajdowały się 2 namioty zadaszone dodatkowo folią, dzięki czemu było tam sucho i ciepło. Miejsce przygotowano na jednoczesne przebywanie 8 osób. Przez cały czas wyprawy były prowadzone prace w jaskini w oparciu o biwak. Jednocześnie działaliśmy na 3 przodkach: 1.W 30 metrowej wysokości meandrze znajdującym się okolicach syfonu, 2. Bocznym ciągu zakończonym zawaliskiem 3. Sprawdzaliśmy okna w ścianach wielkiej sali. Po rozebraniu zawaliska w bocznym ciągu dotarliśmy do większego ciągu wodnego który niknął w kolejnym zawalisku. Na eksplorację wszystkich okien niestety zabrakło czasu. Najbardziej perspektywiczna okazała się eksploracja w zawalisku suchego meandra, w którym wyczuwało się wyraźny przewiew powietrza. Jedynym poważnym problem było to, ze zawalisko rozbieraliśmy od dołu.
Ciąg jaskini w dół otwiera syfon o kształcie wielkiego dzwonu, co daje dalsze pole do popisu dla działalności nurkowej. Na dalszą eksploracje zabrakło nam niestety czasu.
Jednocześnie z pracami w Brzeskiej Krepaści prowadziliśmy eksplorację powierzchniowa w najwyżej zawieszonym kotle pod szczytem Arabiki. Rejon ten wydawał się nam najbardziej perspektywiczny. Odkryliśmy w nim kilkanaście jaskiń do 100 m głębokości, z czego 3 wyglądały bardzo obiecująco. Każdą zamykają zawaliska lub syfony błotne z przewiewem powietrza, na rozkopywanie których szkoda nam było czasu , gdyż było jeszcze mnóstwo otworów, w które nikt nie zaglądał. Dzięki ciepłemu latu odsłonił się otwór w znanej od dawna jaskini lodowej. Niestety na głębokości 100 m zaczynał się korek lodowy, którego nie udało się nam pokonać.
Problemem jest mała ilość czasu spędzonego na bezpośredniej działalności jaskiniowej, Dotarcie na miejsce, organizacja obozu i powrót zajmują niestety aż 2 tygodnie i tyleż samo zostaje na prace ściśle jaskiniowe.
Tu warto dodać, że pomysłowość i prostota (nie wspominając o cenie) rosyjskich patentów przerastają produkty znanych firm światowych. Pozwalają one o wiele przyjemniej funkcjonować w tym, jakże trudnym, środowisku.
W ramach odpoczynku i zapoznania się z regionem zdobyliśmy szczyty Arabiki i Piku Speleologii oraz prowadziliśmy obserwacje geomorfologiczne okolic otworów kilku najgłębszych jaskiń świata (Dzoł, Iluchińska, Woronia).
Cały czas zaskakiwała nas niesamowita gościnność ludzi żyjących w tamtejszych górach, którzy gościli nas czym mogli i byli z tego dumni.
Całą nasz ?kamandę? tworzyli ludzie z Brześcia , Mińska, Moskwy, Petersburga i Wrocławia. Mimo że część widziała się po raz pierwszy, wszyscy razem tworzyli jedną speleorodzinę. Było to dla nas bardzo niesamowite.
Jaro
W wyprawie wzięli udział:
- Maciek Mieszkowski
- Krzysztof Furgał
- Marek Markowski
- Michał Górski
- Paweł Jarowicz