Rusza nowy kurs!

Dodał Aleksandra Bacik, 3 marca 2024 Kategorie: Aktualności, Bez kategorii, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Rusza nowy kurs!

Cześć!
Nie mogliście uczestniczyć w spotkaniu informacyjnym w sprawie kursu?
Nic straconego!
Przyjdźcie na pierwszy wykład do siedziby naszego klubu (góralska 38 – od tyłu kamienicy) już w najbliższy wtorek (05.03) na godzinę 19:00 lub napisz już dziś na sgw@sgw.wroc.pl po więcej informacji.
Do zobaczenia! 

fot. Andrzej Wyczółkowski

Tatry w Maju 2022. Trawers czarnej i egzamin 

Dodał Aleksandra Bacik, 21 czerwca 2022 Kategorie: Aktualności, Działalność krajowa, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy

Pod koniec maja 2022 r. odbyła się nietypowa, kursowa wycieczka w Tatry. Zazwyczaj kursanci mają możliwość wyjazdu do jaskiń w Tatrach w czasie dwóch obozów – letniego i zimowego. Tak było i u nas. Jednak pandemia negatywnie dotknęła nasz kurs i większości kursantów brakowało przejść jaskiniowych. Poza tym, najlepsze warunki do egzaminu są na bazie w Witowie: kursanci i egzaminatorzy są zamknięci w domu bez możliwości ucieczki. Do tego brak internetu sprawia, że można polegać tylko na swojej wiedzy.

Dlatego plan był taki, żeby w sobotę zrobić wyjście do jaskini, a w niedzielę zdawać/zdać 🙂 egzamin.

Obozy odbywają się latem i zimą nie bez powodu: warunki panujące w tym czasie pozwalają na zwiedzanie wielu, różnych jaskiń. Pod koniec maja znaczna część udostępnionych jaskiń jest niedostępna ze względu na wysoki poziom wody, a w niektórych z nich zaczyna padać jaskiniowy deszcz. Ponadto większość typowych jaskiń kursowych była już zwiedzana przez kursantów.

Okazało się, że idealną jaskinią jest jaskinia Czarna. Jest dość sucha i posiada kilka sposobów przejścia, więc zawsze można znaleźć coś nowego. Dodatkowo, symbolicznym jest zakończenie kursu taternictwa w jaskini, która była eksplorowana przez nasz klub w 1961 roku.

Czarna Jaskinia ma kilka otworów: trzy po południowo-zachodniej stronie góry, jedno po stronie północno-wschodniej. Z obu stron liczne korytarze prowadzą do Szmaragdowego jeziorka. 

Jedną z popularnych tras jest przejście przez całą jaskinię od wyjścia południowego do północnego, tzw. trawers Czarną. Jednoczesna obecność wystarczającej liczby kursantów i instruktorów umożliwia jednoczesne przejście jaskini z obu stron.

Jedna ekipa idzie od wejścia północnego, druga od południowego, spotykają się nad Szmaragdowym jeziorkiem, gratulują sobie, że nie zgubili się w ciemnej jaskini i wychodzą drugą stroną po zaporęczowanych już linach. Ważnym elementem planu działania jest odpowiednie zaplanowanie czasu, aby nie trzeba było zbyt długo czekać na przyjazną ekipę. Dodatkowo ustalony był czas powrotu: jeśli z jakiegoś powodu spotkanie nie odbędzie się przed wyznaczoną godziną, grupa wraca. Zamiast trawersu, zrobilibyśmy wtedy też fajną akcję ale tylko do jeziorka. 

Takie trawersy mają interesujący aspekt. Ponieważ wychodzisz z jaskini innym wyjściem niż to, którym wszedłeś do niej, przy wyjściu masz tylko to, co niosłeś przez cały trawers. Jeśli chcesz wrócić do bazy w butach i spodniach, noś to wszystko ze sobą. Ja wybrałem tylko buty, bez spodni jakoś można sobie poradzić, bo w nocy niewiele widać. Jednocześnie w drodze powrotnej trafia się na plecaki drugiej drużyny. Możesz poprosić o schowanie w nich wcześniej kanapek, tak aby czekały na Ciebie, gdy wyjdziesz 🙂

Nasza ekipa szła od strony północnego wejścia (nr 3), musiała wyjść nieco wcześniej, aby dotrzeć na miejsce spotkania o tej samej porze. Dojście do jaskini jest bliskie, ale wymaga dość stromego podejścia na Adamicę. Jednak zainspirowani przykładem naszego niesamowitego sportowca Piotra, szybko i prawie bez przekleństw wdrapaliśmy się na polanę Upłaz. Po przejściu tej polany dotarliśmy do niewielkiej wnęki w skałach, gdzie wygodnie można przebrać się w kombinezony i zostawić rzeczy. Potem pojawiła się lina do wspinaczki i wejście do jaskini. 

W Jaskini Czarnej zawsze imponowały mi duże sale i nacieki, a zwłaszcza biały `twaróg` na ścianach za Brązowym Progiem. Jedną z takich sal jest Sala św. Bernarda tuż po zjeździe z góry. Olbrzymia komnata z ogromnym tunelem Colorado (który zaskakująco szybko kończy się ślepym zaułkiem).

Charakterystyczną cechą jaskini jest również to, że na prawie każdej trasie masz wspinaczkę: z liną i asekuracją lub po prostu zapieraczką. 

W kilku miejscach jaskinia ma liczne korytarze i łatwo się zgubić, mając tylko szkic techniczny. W tym miejscu pomógł nam tekstowy opis jaskini, do którego wcześniej podchodziłem dość sceptycznie.

Spotkanie nad jeziorem odbyło się zgodnie z planem. Drugi zespół szedł jednak trochę wolniej i dał nam nieco ponad godzinę na podziwianie piękną hali i wysłuchanie historyjek doświadczonych grotołazów. 

Za głównym wyjściem jest dość strome zejście. I o ile zimą śnieg pozwala na zejście w pozycji niemal siedzącej na śniegu, o tyle latem trasa ta wymaga koncentracji i wysiłku. I butów, które trzeba było w workach ciągnąć przez całą jaskinię.

Wracaliśmy już po ciemku, więc nikt z odwiedzających park nie spotkał osób w butach, piżamach i kaskach z czołówką 🙂 

To był mój czwarty raz w Czarnej. Czy widziałem już wszystko? Oczywiście, że nie, chciałbym kiedyś wrócić, posiadając już kartę taternika i pochodzić licznymi partiami. Zwłaszcza, że jak mówią, w jaskini mogą być jeszcze nowe, nieodkryte miejsca. 

=====

Relacja kursantów 

Kurs taternictwa jaskiniowego 2019. Zaczynamy!

Dodał Emil Hamera, 14 listopada 2019 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kurs taternictwa jaskiniowego 2019. Zaczynamy!

Rozpoczynamy nowy kurs taternictwa jaskiniowego!

Pierwsze spotkanie odbędzie się 20 listopada 2019 r. o godzinie 19.00 w Dużej Sali Wykładowej  Instytutu Biologii Środowiskowej na Uniwersytecie Wrocławskim przy  ul. Sienkiewicza 21.

Będzie to spotkanie organizacyjne, na którym opowiemy o programie kursu .

 

Zapraszamy!Wyloguj się

 

Kurs latania…

Dodał Ewelina Raczyńska, 23 października 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kurs latania…

Na początku października wydarzyło się coś wartego odnotowania – grupa młodych, silnych, przez co obarczonych toną codziennych obowiązków ludzi zgrało terminarze i wyjechało na wielkie skały, tworzące górę Biakło. Jest również znana jako mały Giewont, a znajduje się w okolicach Olsztyna koło Częstochowy. Warto wspomnieć, że był to wyjazd szkoleniowy (pierwsze dwa dni z sześciu), w ramach kursu taternictwa jaskiniowego, mający na celu wprowadzić paru żółtodziobów w ekscytujący świat wspinaczki. Jest ona ważną częścią chodzenia po jaskiniach, gdyż, co ciekawe, wiele jaskiń odkrywa się od dołu do góry, a nabyte podczas wspinania wyczucie skały pozwala z taneczną gracją przemieszczać się po korytarzach jaskiń.

 

Aut. Jacek Malinowski

 

5 października dwa samochody wyruszyły z Wrocławia, aby zameldować się na nocleg i wyspać przed dwoma dniami nauki. W sumie zebrało się nas osiem osób: dwoje instruktorów, czworo kursantów i dwie wolne dusze. Jak to zwykle bywa, po bardzo przyjemnym wieczorku integracyjnym do łóżek trafiliśmy dopiero po pierwszej w nocy. Mimo krótkiego snu, rano wszyscy podekscytowani znaleźliśmy się pod ścianą. Pod okiem dwójki przesympatycznych instruktorów: Eweliny Raczyńskiej oraz Michała ,,eMCe” Macioszczyka, przyswajaliśmy wszystkie potrzebne do wspinania umiejętności, nieustannie gnani pozytywną motywacją z ich strony. Ich opowieści przeniosły nas na wielowyciągowe ściany i wielkie lodowe ściany.

Poznaliśmy sprzęt, techniki wspinaczkowe takie jak: zakładanie stanowisk, wycofy, asekuracja czy… nie zabijanie się. Teoria przeplatana była praktyką oraz wspinaczką w parach. W sobotę Hubert zaprezentował nam jak bezpiecznie spadać, a Rafael ,który wraz z małym Stasiem odwiedzili nas pod skałą, udowodnił, że buty to niekonieczny luksus we wspinaniu, pokonując trudny fragment boso.

Wszystko zmierzało ku temu, abyśmy potrafili pokonać ścianę tradowo, czyli na własnej asekuracji. Stało się to faktem w niedzielę, kiedy to każdy po (jeśli wierzyć instruktorce Ewelinie) szybkich postępach każdy miał okazję pokonać drogę w tym stylu. Jeszcze tylko podsumowanie na wspólnym obiedzie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Kolejni na naszej drodze ludzie z pasją, kolejne poszerzające horyzonty opowieści, które wnoszą o niebo więcej niż najlepsza fachowa literatura, kolejne pokonane granice. A wszystko podsumowane ważnym wnioskiem: w górę nie polecisz.

 

Piotr Śliwiński

Na letnim obozie 2018

Dodał Ewelina Raczyńska, 23 października 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Na letnim obozie 2018

Zapraszamy do przeczytania dwóch relacji, napisanych przez kursantów, będących na tym samym obozie, ale w innych grupach:

 

 

 

 

Relacja Piotra Śliwińskiego:

Zgodnie z programem kursu, którego zdrowi na ciele i umyśle, dobrowolnie, my tegoroczni kursanci,  podjęliśmy się, odbyliśmy praktykę/przygodę w jaskiniach tatrzańskich. Jest to wielkie przeżycie dla jaskiniowego żółtodzioba, ponieważ musi on przełamać mnogie lęki, dyskomforty oraz ograniczenia, a także uporać się z niewyobrażalnie magicznymi doznaniami estetycznymi którymi raczą tatry zachodnie. Tak skrajne doświadczenia potrafią rozchwiać emocjonalnie najtwardszego harpagana. Na szczęście można liczyć na wieczorne sesje terapii grupowej pod okiem najlepszych instruktorów, doświadczonych grotołazów oraz krzepiących zup na chmielu.

Na tego rocznym obozie stawiło się parunastu kursantów, sympatyków klubu oraz instruktorów. Pozwoliło to na stworzenie trzech zespołów składających się z 5 kursantów i jednego instruktora. Na akcje jaskiniowe wybierały się również rekreacyjnie jaskiniowe wygi, wspomagając instruktorów. Powinniśmy przyzwyczaić się, że grotołazi urlop spędzają zażywając delikatnego ruchu i krioterapii w jaskiniowym SPA.

 

 

Tradycyjnie bazą noclegową była chatka Truchanki. Witów 314, wspominam gdyż polecam całym serduszkiem. Uczestnicy wyjazdu zaczęli napływać w piątek 29.06 zajmując wygodne łóżeczka. Reszta, która dojeżdżała w ciągu nocy musiała zadowolić się przytulną trolownią i skrawkami podłogi. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, wszakże to część przygody!

Rano dnia następnego zaplanowane było szkolenie z zasad obowiązujących w Tatrzańskim Parku Narodowym. Jest to obowiązkowa część szkolenia na taternika jaskiniowego. Wyjście zaplanowane na godzinę 8:00 ucieszyło rześkich po wczesnej pobudce lub nieprzespanej nocy kursantów, w końcu szkoda dnia! Pracownik parku  się rozpoczął szkolenie niezwykle ciekawym wykładem, wspominając między innymi w paru słowach o kolonii kornika drukarza, piciu wody ,,strumyczanki” oraz obrony przed atakiem niedźwiedzia. Warto zapamiętać, aby przy kontakcie z niedźwiedziem nie uciekać bo nie ma to sensu. Trzeba powoli wycofać się będąc odwróconym w jego stronę.

Wieczorem Dagmara, kierowniczka kursu podzieliła nas na grupy. Mogliśmy, więc zaplanować akcję na następny dzień. Tak więc moimi kompanami zostali Hubert, Asia oraz Bartek. A naszym mentorem Szymon Kostka. Szymon jest bardzo doświadczonym grotołazem i eksploratorem, MacGyverem. Skrajnie cierpliwy dla kursantów, sprawiający, że każdy w każdej sytuacji czuł się możliwie komfortowo. Dzięki niemu i jego nieodłącznemu aparatowi mamy górę przepięknych zdjęć ukazujących nasze zmagania. Nie da się zliczyć wszystkich patentów, które nam przekazał, ale moim ulubionym jest jedzenie jogurtu z płatkami na dnie jaskini. Zgodnie z zasadami każdemu wyjściu przewodził jeden z kursantów obejmując funkcję kierownika. Do jego obowiązków należało między innymi wybranie jaskini, opracowanie drogi dojścia, zaplanowanie na podstawie planu ilości lin oraz dopilnowanie porządnego ich przygotowania. Podczas pierwszej akcji przewodził nam Hubert. Z jego woli następnego poranka mieliśmy zmierzyć się z jaskinią Marmurową.

 

 

A więc zgodnie z planem o godzinie 8:00 wyruszyliśmy z ochotą w drogę. Dla mniej wysportowanych z nas okazało się to o wiele cięższe niż zakładaliśmy. Powodem mogły być wypchane do granic możliwości plecaki lub łagodne podejście pod Adamicę, ale ostatecznie wszyscy podołali i stanęliśmy pod otworem naszej pierwszej tatrzańskiej dziury. Było to dla wszystkich szczególne doświadczenie. Jaskinia okazała przepiękna, ze względu na zapierające dech w piersiach studnie. Każda kolejna dłuższa aż do zwieńczającej nasze przejście studni Kandydata o wysokości 60 metrów. Tutaj miała miejsce ważna lekcja, mianowicie wyjść w górę studni jest o wiele ciężej niż nią zjechać. Po wyjściu z jaskini zaskoczeni zostaliśmy opadami śniegu które jednak nie trwały długo a pozostawiły po sobie ślicznie wyglądający biały dywan na zielonej roślinności. Pod otworem jaskini zostaliśmy odwiedzeni przez ciekawskie kozice, które skakały niewzruszone parę metrów od nas. Wróciliśmy szczęśliwie do bazy, lecz z lekkim niepokojem myśleliśmy o kolejnych podejściach do jaskiń.

Następnego dnia z powodów zdrowotnych do jaskini Kasprowej Wyżniej oraz Średniej nie mógł wybrać się z nami Bartek, oraz Asia, która pielęgnowała chorego przygotowując się jednocześnie do wyjazdu. Niestety zobowiązania zawodowe zmusiły ją do powrotu. Nasze szeregi zasilił Józek, harpagan, który bez mrugnięcia przejął obowiązki dwóch osób. Dojście do jaskini okazało się niebezpieczne. Najpierw ja zostałem zaatakowany przez drzewo co skończyło się sporym zadrapaniem twarzy, a potem Józek poślizgnął się niebezpiecznie koziołkując w dół stromego zbocza. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Punktem programu był 65 metrowy zjazd pomiędzy otworami jaskiń ze znaczną ekspozycją.  I tak oto minął dzień i wieczór dnia trzeciego.

Następnego dnia połączyliśmy się z grupą, nad którą piecze sprawował Krzysiek Furgał i taką doborową zgrają osiągnęliśmy salę Dantego w jaskini Ptasiej. Do bazy przyszło nam wracać podczas zachodu słońca, co było wręcz mistycznym przeżyciem spotęgowanym świadomością przypadającego na kolejny dzień, restu. Wolnego dnia każdy odpoczywał po swojemu, jedni na górskiej przechadzce, inni posilając się w zakopiańskich knajpkach a jeszcze kolejni bycząc się cały dzień w bazie. Niestety tego dnia nasza grupa znowu straciła jednego członka, Hubert musiał wrócić do domu.

 

 

No więc następnego dnia w skromnym gronie, Szymon, Józek i ja, zdecydowaliśmy się na jaskinię Wielką Śnieżną. Mieliśmy ułatwione zadanie, ponieważ przed nami do jaskini weszła trzyosobowa grupa, z której poręczówek korzystaliśmy. Bardzo intrygujący był lodowy wodospad tuż za otworem wejściowym, pomimo wysokiej temperatury na zewnątrz jaskini. Udało nam się osiągnąć suchy biwak, gdzie może kiedyś przyjdzie nam biwakować. Kolejny dzień ze względu na warunki atmosferyczne był przymusowym restem, nikt nie miał wątpliwości, że był to słuszny wybór gdyż napływały przykre doniesienia o porażeniach piorunem turystów.

Na ostatnie, sobotnie, wyjście z osób, które jeszcze nie wyjechały utworzyliśmy jeden zespół i zaplanowaliśmy wyjście do jaskini Czarnej.

No i czas na powrót do rzeczywistości. Zmęczeni rozjeżdżamy się do domów myślami błądząc jeszcze przez krótką chwilę po rozległych salach i ciasnych korytarzach jaskiń. Wszystko co spotkało nas podczas obozu, chodzenie poza szlakami, dźwiganie mokrych lin, chłonięcie historii, związało nas w bardzo szczególny sposób z górami i środowiskiem grotołazów, bez względu na to czy ktoś będzie kontynuował swoją przygodę z jaskiniami po kursie czy też nie. Na koniec należy zadać sobie jedno bardzo ważne pytanie: jak zaliczyć ten cho***ny egzamin z topografii Tatr?

 

 

Relacja Kamili Mikołajczak:

                        Po wielu godzinach spędzonych w skałach, na sztucznej ścianie i wieży strażackiej, po zdanych egzaminach wewnętrznych oceniających naszą sprawność w posługiwaniu się rolkami, shuntami, crollami i małpami – nadszedł dla nas wreszcie długo wyczekiwany moment próby, czyli letni obóz tatrzański. Jak niektórym wiadomo, idea tego obozu jest taka, żeby bez uszkodzenia siebie przejść możliwie dużą ilość jaskiń – najlepiej 5 lub więcej, co jest jednym z warunków dostąpienia później przywileju zdawania egzaminu na kartę taternika. A zatem – w dobrych nastrojach i z pytaniami w głowie z cyklu: „czy dam radę?”, pojawiliśmy się w większości w ostatni piątek czerwca AD 2018 w stałej już bazie klubów wrocławskich – Truchanówce, z którego to miejsca do Doliny Kościeliskiej, będącej głównym punktem speleologicznych wycieczek, jest już przysłowiowy „rzut beretem”. Upchnięci na łóżkach, karimatach i gdzie się dało, postanowiliśmy zaznać choć kilku godzin snu. 

            Zanim spróbowaliśmy sił w dziurach, udaliśmy się w sobotę rano na spacer połączony ze szkoleniem z przedstawicielem Tatrzańskiego Parku Narodowego, na którym dowiedzieliśmy się, między innymi, jak działać, aby było to zgodne z regulaminem tego objętego ochroną obszaru. Otrzymaliśmy też całkiem pokaźną garść ciekawostek dotyczących tatrzańskiej fauny i flory. Będąc wyposażonym w te informacje – nie pozostało nam nic innego, jak złapać trochę oddechu przed czekającym nas nazajutrz wyzwaniem, to jest naszą pierwszą w życiu (dla większości) tatrzańską dziurą, która to miała mieć niewiele wspólnego z tym, co widzieliśmy do tej pory na Jurze i w Sudetach. I jak się miało wkrótce okazać, rzeczywiście Jura i Sudety nikomu z nas nie dały tak w kość, jak wielkie głębokie studnie i strome podejścia z plecakiem, który ważyć miał połowę tego, co my (no – przynajmniej tak nam się w amoku wchodzenia pod górę wydawało). Część z nas wróciła zatem, po wspomnianym szkoleniu, na bazę, inni wybrali się do schroniska na Hali Ornak na szybki obiad, a ci najbardziej spragnieni górskiej przygody poszli na krótsze bądź – częściej – dłuższe tatrzańskie wycieczki, z których wrócili dopiero późnym wieczorem.

 

          

  Moja grupa kursowa pod wezwaniem Instruktora Krzysia, którego poczucie humoru miało dodawać nam otuchy przez cały kolejny tydzień – składała się z czterech osób: Pauli, Antona, Adasia (który dołączył do nas ze Speleoklubu Łódzkiego) i mnie. Na pierwszy ogień i rozruszanie się poszła Kasprowa Wyżnia, przy której to jaskini podobno „kursanci za bardzo się nie namęczą”. Z perspektywy czasu myślę jednak, że to wyjście dostarczyło nam całkiem sporo emocji. Był to pierwszy raz, kiedy, oprócz siebie, musieliśmy wtargać pod górę liny, kaski i, tak zwany, sprzęt osobisty. Nie było to wcale takie łatwe. Po drugie: nie mieliśmy pojęcia, jaką ścieżkę wybrać, żeby dojść do jaskini. W końcu po kilku… czy kilkunastu minutach debaty – wybraliśmy drogę może nie najlepszą, ale też znowuż nie najgorszą 😉 Po trzecie, nie mogliśmy znaleźć otworu, mimo udzielonych nam wcześniej na bazie wskazówek, że „trzeba obejść tę górę”. Wreszcie, po czwarte, opuszczenie liny metodą „na złodzieja” w celu dotarcia do trawersu prowadzącego do Kasprowej Średniej nie bardzo się udało, ponieważ lina zapętliła się na kamieniu i cała skomplikowana operacja zdjęcia jej zajęła tym najbardziej doświadczonym wśród nas, czyli Krzyśkowi oraz Danielowi i Piotrowi (którzy dołączyli do naszej grupy na okoliczność tego konkretnego wyjścia), około godziny. Na szczęście – z pozytywnym skutkiem. Grunt, że przynajmniej częściowo plan zdobycia jaskini powiódł się. Kasprowa Wyżnia – obejrzana, choć na odwiedziny w Średniej musimy jeszcze poczekać. Po akcji wróciliśmy dość wcześnie na bazę i zaczęliśmy, w tym samym składzie kursantów, planować wyjście do Jaskini Marmurowej, w której to można było się już zmęczyć, zwłaszcza na podejściu na tak ukochanej przez wszystkich morderczej Adamicy. 

 

           

Akcja w Marmurowej była udana, oczywiście nie bez przygód godnych kursanta. Adasiowi zacięła się w shuncie rękawica, z którą to walczył wisząc na linie przez pół godziny, przewspinanie fragmentu ściany przez Paulę i Antona też dostarczyło odpowiednich wrażeń, a ja, kierując się znakami w postaci leżącej na ziemi starej rękawicy, wybrałam złą drogę powrotną i na kilkanaście minut utknęłam w zacisku (Dzięki, Adaś, za zejście na dół i kontakt głosowy;)). W końcu przyszedł Krzysiek i uwolnił mnie od dalszych chwil grozy przeplecionych planowaniem diety i wyobrażeń, jak wyglądać będzie spędzone w tym samym miejscu kolejne 30 godzin. „Akcja ratunkowa” przeprowadzona przez Instruktora trwała całe kilkanaście sekund. A zatem każdy bezpiecznie i przed zaplanowaną godziną wydostał się z jaskini. Zdążyliśmy zjeść nawet wszystkie placki w Józefie, zanim do knajpki nie dotarła kolejna nasza klubowa grupa nie mogąca nam wybaczyć, że został im już tylko schabowy. Po obiadokolacji poczuliśmy się gotowi na „najgorsze” dnia kolejnego, to jest na Ptasią Studnię;).

 

          

  Opuścił nas Anton, więc połączyliśmy siły z grupą pod wezwaniem Szymona. Szóstka kursantów: ja, Paula, niezniszczalny Terminator Józek, Hubert, Piotrek i Adaś, a także Szymon S. oraz naszych dwóch Instruktorów – Krzysztof i Szymon, wyruszyliśmy na dość karkołomny, w moim odczuciu, podbój tej nie najłatwiejszej dziury. Mnie pokonał już najgorszy dla mnie na świecie czerwony szlak i wspomniana wcześniej Adamica. Wczorajszego dnia miałam wielką nadzieję na brak przymusu wędrowania tęże drogą podczas obozu raz jeszcze.  Niestety – trzeba było nią wpełznąć znów, a później, ostatkiem sił, z „syndromem dnia trzeciego”, dojść w jakieś sensowne miejsce w jaskini i wyjść z niej. Dotarliśmy do Sali Dantego, na dnie której Szymon z Piotrem zjedli po pożywnym jogurcie z płatkami (!), a reszta po Marsie czy innym Snickersie. I tak wyposażeni w resztki sił zaczęliśmy wychodzić, wychodzić, wychodzić…, a wychodzenie to zdawało się nie mieć końca, lecz w końcu wszyscy wyleźliśmy, myśląc już chyba tylko o tym, że w bazie czeka na nas niejedno zimne piwo, a nazajutrz robimy dzień restowy, z którego oferty każdy skorzystał według własnego uznania. Niektórzy udali się do Zakopca, a ja nie mogłam oprzeć się urokom term, które na nowo pobudziły mnie do życia na tyle, że następnego dnia, w drodze do Wielkiej Litworowej, nawet nie zauważyłam trudności Kobylarzowego Żlebu. Wieczorem na bazie dołączył do nas Andrea, więc znów jak na początku w składzie 4 + Instruktor, poszliśmy do jaskini, która ze względu na kilkudniową już aklimatyzację wyszła nam całkiem sprawnie, chociaż zaporęczowaliśmy ją do tylko do trawersu nad Studnią Flacha. Po akcji wróciłam z Krzyśkiem na bazę, natomiast pozostała trójka postanowiła poleżeć na łonie natury i fotografować kozice, których wyjątkowo dużo pojawiło się w okolicach szlaku.

            I tak zbliżaliśmy się niestety do końca obozu… W piątek miało padać i padało, więc moja grupa została w bazie. Ekipa nie-kursantów, która wybrała się do Czarnej, musiała nakładać kaski w celu ochrony przed gradem.

 

Po całym tygodniu wyzwań i wystawiania siebie i swoich umiejętności na próbę, byliśmy już trochę zmęczeni. Choć teraz, prawie dwa tygodnie po zakończonym obozie, pewnie niejeden z nas chciałby sprzed monitora komputera  czy z wygodnej kanapy, przenieść się z powrotem w tatrzańskie ciemności albo na jakąś klubową  wieczorną imprezę w kuchni Truchanówki…

            Było cudnie. Niech żałują wszyscy, którzy nie dotarli. A dla naszych Instruktorów z SGW  – ogromne podziękowania za komfort, wiedzę, doświadczenie i bezpieczeństwo. Bez Was – byłoby ciężko.

                                                                                                         

 

 

Kursowy egzamin na Jurze – relacja

Dodał Emil Hamera, 26 czerwca 2018 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność krajowa, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kursowy egzamin na Jurze – relacja

W zeszły weekend odbył się ostatni wyjazd przed Tatrami. Tym razem znowu na skale, a nie wewnątrz niej, ponieważ zdawaliśmy egzamin ze sprawnego przemieszczania się po linach. Trzeba było przejść cały tor przeszkód by zostać dopuszczonym do jaskiń tatrzańskich.

Ale od początku.

Zbiórka pod ścianą była ustalona o 10. Niektórzy przyjechali już dzień wcześniej by się trochę wyspać (teoretycznie) i mieć dużo sił. Już sam dojazd pod skałę był… Ciekawy. Auta z niskim zawieszeniem lub zbyt wysokie (tak, mówię tu o straży) nie miały łatwo.

Na początku mało się działo. Część osób poszła zaporęczować, inni tylko przeszli się chwilę po linach „na rozgrzewkę” i czekali na egzamin. Ten zaczął się dość późno, no ale cóż zrobić  ?

Za to, moim skromnym zdaniem, wyglądał epicko! Trzeba było najpierw wejść po odciągu od drzewa na szczyt skały. Choć wolę nie wiedzieć ile to miło metrów (Zdecydowanie preferuje tyrolkę w dół, niż podchodzenie po linie) Potem po drugiej stronie był prawdziwy małpi gaj. Cudo. Jakieś trawersy, wielkie ucha i (niestety) przejście przez węzeł. Trochę wyglądało jakby ktoś rzucił liny i tak jak się ułożyły tak przypiął. No czemu nie.

Limit czasu dla kursowiczów to dwa razy czas Daniela czyli 56 minut… A mi zajęło 56. Na styk! Kilka osób zaliczyło, kilka następnego dnia, a kilka zmierzy się z linami jeszcze raz na wieży. Trzymamy kciuki!

Trasa wcale nie była taka łatwa (choć bardzo mi się podobała!) Odciąg zmęczył chyba każdego z nas. Potem czasem ktoś się poplątał, liny pomylił, wjechał w węzeł (też jestem tu przykładem), sprzęt wypadł z ręki. Ostatni kursant jak kończył to już się ściemniało.

Co mi się jeszcze podobało na wyjeździe? Skorzystaliśmy z sytuacji i zaliczyliśmy kilka dróg wspinaczkowych. W końcu!!! Czysta wspinaczka skałkowa! Jak ja to uwielbiam!  I te widoki do góry!!!! (To akurat bez różnicy czy wchodząc po skale czy po linach) Wow, za ostatnim razem jak weszłam na skałę było przepięknie. Na tyle jasno, że wszystko widać, ale już na tyle ciemno, że było widać światła w oknach.

Wieczorem, tradycyjne, była integracja przy ognisku.

Drugiego dnia miałam wrażenie,że coś mamy mniej siły. Czy to przez niewyspanie, zmęczenie z dnia poprzedniego? Czy może przez integrację? Nie mnie oceniać ?

Część z kursantów już od rana ćwiczyła na „małpim gaju” i potem podchodzili do egzaminu. Ci, którzy zaliczyli egzamin już poprzedniego dnia mieli zaszczyt przećwiczyć autoratownictwo (ała ała ałć).

Popołudniu wszyscy wsiedliśmy do samochodów i powrót do rzeczywistości.

Nie pozostaje nic innego jak czekać na obóz w Tatrach. A zostały już niecałe dwa tygodnie!

 

Kurs w Wojcieszowie – pierwsze jaskinie

Dodał Ewelina Raczyńska, 5 maja 2017 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kurs w Wojcieszowie – pierwsze jaskinie

W dniach 22-23.04.2017 r. odbył się kolejny już wyjazd młodych, coraz sprawniejszych kursantów do Wojcieszowa, w którym gościliśmy już wcześniej przy okazji naszego pierwszego kursowego wyjazdu.

Budziki zadzwoniły, dla tych którzy musieli dostać się do bazy Bobrów w Wojcieszowie o nieracjonalnej godzinie 5:00. Punkt 8:30 mieliśmy być zwarci i gotowi do wyjścia, rzecz jasna nie do końca nam się to udało J.

Wcześniej lub później zebraliśmy się wszyscy w bazie, skąd mieliśmy wyruszyć. Warto zwrócić uwagę, że wyjazd ten był pierwszym wyjazdem, gdzie mieliśmy pójść do jaskiń, co było to nie lada wyzwaniem dla nas jako wciąż jeszcze ćwiczących swoje umiejętności (nawet z węzłów) kursantów.

Grupa licząca 19 osób została podzielona na cztery mniejsze grupy 4-5 osobowe, bo jak wiadomo 19 osób w jednej jaskini to już delikatna przesada, nie wliczając w to tak niezbędnych dla nas instruktorów.

W celu ćwiczenia naszych umiejętności jaskiniowych mieliśmy odwiedzić, w zależności od grupy, cztery wojcieszowskie jaskinie tj. Błotna, Nowa, Imieninowa i najbardziej wymagająca Szczelina Wojcieszowska.

SAM_6115

Sprzęt w odróżnieniu od poprzednich wyjazdów nie czekał skompletowany, gotowy do drogi. Tym razem sami (a tak na serio to z dużą pomocą instruktorów) musieliśmy skompletować potrzebny ekwipunek tzn. wystarczającą ilość karabinków i rzecz jasna odpowiednio dużą ilość metrów liny (nikt przecież nie chce żeby w połowie jaskini zabrakło mu liny). Chyba powinniśmy bardziej skupiać się na wykładzie o szkicach jaskiń J.

Po przybyciu pod jaskinie trzeba było się przygotować i to nie tylko fizycznie. Ubrani w nieprzemakalne stroje i uprzęże z całym wyposażeniem zaczęliśmy schodzić w ciemną otchłań jaskini. Z dobrymi czołówkami ciemność nie wydała się taka straszna.

Było ciasno, czasami nawet bardzo. W praktyce dowiedzieliśmy się czemu Szczelina Wojcieszowska zawdzięcza swoją nazwę. Ten jeden zacisk zwany, przez starszych kolegów, ,,cipą” był dla niektórych olbrzymim wyzwaniem. Wchodzenie, schodzenie, ponowne wchodzenie i to wszystko z poręczowaniem. Było ciężko i mokro, a do tego to błoto…… Nieraz padły słowa ,,dlaczego ja to robię’’ i inne trochę mniej przyzwoite J. Przejścia nie należały do najłatwiejszych, ale żadne siniaki ani zadrapania nie są w stanie odebrać nam satysfakcji z każdego pokonanego metra. Z każdym trudniejszym przejściem czuliśmy coraz większą dumę, co motywowało nas do iścia dalej i dalej.     

SAM_6012       

Dodatkowym argumentem do pokonywania tras były imponujące studnie z kaskadami, oraz mnogość form naciekowych, do tej pory widzianych tylko na zdjęciach, które robiły wrażenie nawet na doświadczonych grotołazach.

Po kilku godzinach poznawania jaskiń wróciliśmy do bazy Bobrów, gdzie można było ogrzać się przy kominku z różnego rodzaju trunkiem w rękach i powymieniać doświadczeniami przebytego dnia. Wieczorem, podczas opowieści o trudnościach przebytych jaskiń swoją obecnością zaszczycił nas prezes SKW Roman Bebak, jeden z odkrywców Jaskini Czarnej. Tak jak podczas styczniowego pobytu w bazie, tak i na tym wyjeździe nie brakło śmiałków chętnych przejść sławetny zacisk pod sufitem, nie zawsze z powodzeniem. Tak właśnie minął nam pierwszy dzień kursu w większości spędzony w wyczekiwanych jaskiniach.

Kolejny dzień rozpoczęliśmy o 8:30, tak samo jak poprzedni, od przygotowania odpowiedniego sprzętu, żeby i tym razem nie brakło nawet jednego karabinka. Poszło nam to zdecydowanie sprawniej, więc z podbudowanym ego wyruszyliśmy by zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem, jakie czekało na nas w innych już jaskiniach.

Tym razem było łatwiej. Czuliśmy się odrobinę pewniej i całe przejście odbywało się znacznie sprawniej, mimo bolących kolan i łokci. Coraz szybciej szło nam wiązanie węzłów podczas poręczowania, choć ciągle wahaliśmy się, który okaże się odpowiedni. Po tym wyjeździe chyba każdy potrafi już zawiązać ósemkę, motylka czy uszy zająca z zawiązanymi oczami. Wyprawę skończyliśmy wczesnym popołudniem, tak aby mieć jeszcze czas na porządki w bazie i powrót do wytęsknionego domu.

SAM_6105

Cały wyjazd można podsumować w dwóch słowach: ,,Było warto’’. Pokonaliśmy nie tylko swój strach przed ciemnością i ciasnymi przejściami, ale także przed nieznanym. Zawdzięczamy to przede wszystkim naszym instruktorom, którzy na każdym kolejnym metrze motywowali nas i służyli swoim doświadczeniem w każdej sekundzie ekspedycji. Można być pod wrażeniem ich niezłomnej cierpliwości i spokojem, mimo licznych błędów jakie popełnialiśmy podczas poręczowania. Myślę że po tym wyjeździe każdy z nas powinien być z siebie zadowolony, ponieważ teraz śmiało może powiedzieć, że zaliczył swoją, być może pierwszą, jaskinię w życiu.

Relacja kursantki:

Ewelina Urbanik

 

 

Kursanci na górze Birów, Jura 02/2017

Dodał Ewelina Raczyńska, 6 marca 2017 Kategorie: Aktualności, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kursanci na górze Birów, Jura 02/2017

Kursowy wyjazd na Jurę Krakowsko-Częstochowską, Gród na górze Birów.

Pod koniec lutego spotkaliśmy się z 20 osobową grupą na parkingu pod górą Birów punktualnie o dziewiątej rano. Sprawne wydawanie sprzętu, podział wspólnego szpeju do zaniesienia pod skałę, pobranie kolekcji kasków i w drogę. Po 10 minutach ujrzeliśmy ścianę…wysoką ścianę. Ku naszemu zaskoczeniu, liny nie były zaporęczowane, a do tego przyzwyczaiły nas wcześniejsze treningi. Po haśle „sami dziś poręczujecie” w głowie kołatało się jedno pytanie: „Ale, że o co chodzi?”.

 

Birów 02/2017

 

Ubranie się w uprząż i skompletowanie sprzętu o dziwo zajęło nam tym razem mniej niż godzinę 😛 Poprawek było nie tak wiele jak na pierwszym wyjeździe, co w znaczący sposób podniosło nasze morale.

Kolejną nową dla nas czynnością była procedura układania liny w workach jaskiniowych. Grupy były podzielone na tych co trzymają wora (do tego zadania nie wiedzieć dlaczego zgłosiły się same dziewczyny 😉 ) i na tych co worują linę.

Po sklarowaniu sprzętu udaliśmy się okrężną drogą na szczyt góry Birów, gdzie dobieraliśmy się w zespoły. Naszym zadaniem było zaporęczować linę zgodnie z zasadami sztuki, więc na pewno przydały się wcześniejsze treningi wiązania węzłów. W zależności od konfiguracji punktów wybieraliśmy ósemkę albo skrajny tatrzański. Gruba, jaskiniowa lina nie jest jednak tak łatwa to okiełznania w terenie, jak znacznie cieńsze liny dynamiczne, na których trenowaliśmy w domu przed wyjazdem. Hasło „za duże ucho” usłyszał chyba każdy z nas.

 

Birów 02/2017

 

Najtrudniejsze są początki. Osoba, która jako pierwsza poręczowała linę, musiała nauczyć się schodzić z workiem jaskiniowym przyczepionym do punktu centralnego. Worek, w którym znajdowała się lina plątał się ze sznurkami od lonży niemiłosiernie i stanowił dodatkowe utrudnienie zadania. Instruktorzy bacznie przyglądali się naszym poczynaniom, reagowali na każde nasze pytanie, poprawiali błędy i rozwiewali nasze wątpliwości. Dzięki temu czuliśmy się bezpiecznie. Dobierając odpowiednie punkty staraliśmy się dotrzeć do podnóża góry, pilnując by ósemki były perfekcyjne, a lina nie ocierała o skałę. Nie zawsze nam to wychodziło, więc zadaniem kolejnej schodzącej osoby była próba naprawy naszych błędów. Tak jak nam obiecywali instruktorzy, chodziliśmy w górę, w dół a nawet w bok 🙂

Jesteśmy na dole!!! No dobra, rozpiera nas duma z pierwszego zejścia na własnoręcznie zaporęczowanej linie. Odpoczynek? Nie ma czasu, od razu analizujemy popełnione błędy sygnalizowane przez następną osobę.

No to w górę. Teraz czas na deporęczowanie liny. Już teraz rozumiemy, dlaczego tak ważne jest poprawne wiązanie węzłów. Kilkukrotnie trenowaliśmy poręczowanie i deporęczowanie, żeby właściwa technika weszła nam w krew.

 Birów 02/2017

 

Skrupulatnie zbieraliśmy karabinki z punktów. Niektóre jednak, mimo tej ogromnej skrupulatności, za sprawą zapewne magii pozostały tam na noc. Dlatego podejrzewamy, że nie była to sprawka kursantów, lecz – jak głosi legenda – tajemniczych stworzeń, które oblegają zamek w Ogrodzeńcu i pilnują góry Birów.

Nadszedł czas na odpoczynek. Nocowaliśmy w pięknej okolicy i bardzo przyjemnych warunkach w zajeździe „Orlik” w Kiełkowicach. Wieczorem odbyło się podsumowanie naszych zmagań z liną. Instruktorzy pytali nas o pojawiające się problemy i trudności, a także sytuacje, które nas zaskoczyły. Dzięki temu mieliśmy możliwość nauki nie tylko na swoich, ale i na cudzych błędach. Pytali również o to czy pamiętamy jak wygląda skała na której poręczowaliśmy liny…I dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że każdy z nas był tak skupiony na wykonywaniu zadania, iż nie rozejrzał się nawet wokół siebie by podziwiać widoki. Nie sprawdziliśmy jaki kąt nachylenia ma ściana, czy porastały ją rośliny czy też nie, czy pojawiały się sople lub wycieki wodne…co to to nie! Nas interesowało tylko to, aby poprawnie przepiąć przyrządy i przeżyć 😉

Dostaliśmy bardzo cenną i obowiązkową do zapamiętania uwagę, by precyzyjniej komunikować się między sobą, gdyż w jaskiniach maksymalna odległość między nami to odległość głosu. Niby proste, a odkrywcze 🙂

 

Birów 02/2017

 

Nauczyliśmy się jak ważne jest by sygnalizować i reagować na hasło: „Kamień”, dlatego na drugi dzień nawet spadający liść był wystarczającym zarzewiem by usłyszeć „Kamieeeeeeń”. Podczas wieczornego spotkania poćwiczyliśmy po raz kolejny węzły, bo jak wiadomo – nauki nigdy za mało.

Część kursantów po zakończonej lekcji poszła spać, zasypiając przy dźwiękach jakże uroczych kołysanek „Ona lubi pomarańcze, o o o”, „Tylko czarne oczy, śnią się czarne oczy”. Mieliśmy to szczęście, że w zajeździe odbywała się impreza urodzinowa z cyklu tzw. „osiemnastek” i dzięki temu mogliśmy sobie odświeżyć listę przebojów. Niezmordowana trudami dnia część kursantów utrwalała wiadomości przy piwie – wszak nazwa: góra Birów zobowiązuje ;). W międzyczasie odbywały się podrywy 18- lub 81- latek, gdyż po wyczerpującym fizycznie dniu mogły się poprzestawiać cyferki.

Następny dzień rozpoczęliśmy o 8:30. Wiedzieliśmy już, że mamy zrobić poręcz i deporęcz. A tu niespodziewanie kolejne wyzwanie. Trzeba się było przepinać przez węzeł. Walka z crollem i ze strachem przy zrywaniu shunta była emocjonującą rozgrywką z wewnętrznymi lękami. W niedzielę byliśmy pewni tego co umiemy i świadomi tego co jeszcze musimy udoskonalić.

Birów 02/2017

 

Nasze odczucia po wyjeździe 🙂 Aż dziw bierze, że człowiek ma tyle mięśni, można było je wszystkie policzyć, bo każdy jeden bolał na swój sposób. W pełni wykorzystaliśmy czas na naukę tego, co znaliśmy już w teorii bądź ćwiczyliśmy na sucho. Wiemy, że możemy liczyć na wsparcie każdego instruktora w trudnym dla nas momencie. Bardzo dziękujemy Kojotowi, Piotrowi za cenne rady, bez nich niejednokrotnie mielibyśmy problemy z zejściem na dół. Wielkie dzięki dla Eweliny, która była z nami zawsze i wszędzie, gdziekolwiek ktoś prosił o pomoc, bądź miał jakiekolwiek wątpliwości. Ewelina była na górze, na dole, w środku ściany (klonowała się???) No i wiadome: bez naszej Pani Kierowniczki wyjazd nie doszedłby do skutku. Dagmara! Świetna robota – nie tylko organizacja ale Twoje zaangażowanie oraz pozytywne emocje niezmiennie motywowały nas do rzetelnego treningu.

Relacja kursantów

Kurs w Wojcieszowie 01/2017

Dodał Ewelina Raczyńska, 20 stycznia 2017 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne Brak komentarzy
Kurs w Wojcieszowie 01/2017

W dniach 14-15. 01.2017r odbył się pierwszy wyjazd kursowy do Wojcieszowa.

Punktualnie o 9 spotkaliśmy się pod bazą Bobrów, gdzie nasza kochana Pani kierownik rozdała nam niezbędny sprzęt, a następnie wszyscy pojechaliśmy na kamieniołom „Gruszka” gdzie miały odbywać się ćwiczenia.

 

 SAMSUNG CSC

 

Nasi doświadczeni już koledzy, poszli zaporęczować dla nas liny, a my w tym czasie mieliśmy się przygotować. Okazało się, że ubranie uprzęży w mróz wcale nie jest takie proste jak się wydaje, a prawidłowo chyba nikomu się nie udało za pierwszym razem! A bo to źle wpięta lonża, a delta do góry nogami….poprawkom nie było końca. Jeszcze tylko dopasowanie lonży i parę ćwiczeń na ziemi jak zerwać shunta, czy jak się przepiąć i możemy zdobywać ścianę.

SAMSUNG CSC

 

Po paru godzinach ćwiczeń, zmęczeni udaliśmy się na obiad a potem do bazy. Gdzie wieczorem, przy kominku i piwie, wiązaliśmy węzły, słuchaliśmy opowieści starszych kolegów, niektórzy odważni przechodzili nawet przez zacisk pod sufitem. To był niewątpliwie bardzo długi, emocjonujący i męczący dzień.

 

SAMSUNG CSC

 

Niedziela to również ćwiczenia technik linowych od bladego świtu , a Ci co odpoczywali wiązali węzełki na przemian ogrzewając się przy ognisku.

 

Relacja kursantów

 

Zapraszamy na kurs!

Dodał Ewelina Raczyńska, 4 października 2016 Kategorie: Aktualności, Działalność, Działalność szkoleniowa, Ważne komentarze 2
Zapraszamy na kurs!

Kurs taternictwa jaskiniowego rusza już niedługo!

Zapraszamy na spotkanie organizacyjne, które odbędzie się 26 października o godzinie 19:00.

 

 

Miejsce wykładu: duża sala wykładowa Instytutu Biologii Środowiskowej (dawny Instytut Zoologiczny) UWr, ul. Sienkiewicza 21.

Zarys programowy  kursu znajduje się na stronie PZA.

Jeśli natomiast  teraz chcesz o coś zapytać czy dopytać, dzwoń lub pisz śmiało: tel. 536 261 858 (Dagmara) , sgw@sgw.wroc.pl.

KURS SGW