Kirgizja 2009, czyli lekcja pokory

Dodał sylwia, 26 stycznia 2010 Kategorie: Wspinanie Brak komentarzy

?Ding. Dong. Pociąg TLK Wielkopolanin jest opóźniony 15 minut.? Tak zaczyna się nasza wyprawa. Godziny jazdy. Jeden pociąg, drugi pociąg. W końcu lotnisko w Kijowie.

Odprawa:

– Gdzie jest Pańska rosyjska wiza?

– Nie potrzebuje

– Jak to nie przecież jest Pan z Polski.

– Zgadza się, ale mam drugi lot. W Moskwie jestem tylko tranzytem.

– A dokąd drugi lot?

– Do Oshu w Kirgizji.

– ? gdzie ? ?

– Osh. Kirgizja.

– ? przepraszam, ale nie ma miasta Osh ?

(?Nie ma miasta Londyn. Jest Lądek, Lądek Zdrój?? )

– Jak to nie ma? Przecież kupiłem u Was bilet na lot do Oshu.

Dwadzieścia minut później miasto Osh się znalazło. Po dwóch dniach od wyjazdu z domu, jesteśmy w Kirgizji. Znajdujemy obdrapany, ale tani hotelik. Czas poznać miasto. Nagle okazuje się, że zaginął aparat, po prostu nie ma. Na szczęście jest jeszcze kamera. Otwieram i ? robi mi się ciemno przed oczami – kamera roztrzaskana w drobny mak. Sytuacja jest tragi-komiczna. Z wyprawy nie będzie żadnego zdjęcia, filmu, nic ? Szanse na znalezienie sklepu ?nie dla idiotów? są raczej marne. Włóczymy się po mieście. Robimy zakupy. Ryż, kasza, makaron, zapowiada się ?dieta cud?. Nagle na naszej drodze pojawia się sklep, który można nazwać elektronicznym. Zaopatrzenie jest imponujące: jeden komputer, klawiatura, jakiś joystick oraz ON. Leży za szybką na honorowym miejscu, niczym święty Graal. Aparat cyfrowy Canon.

O 6 rano zjawia się po nas transport, umówiony dzień wcześniej – Golf III. Patrzymy z podziwem jak kierowca upycha naszą górę gratów. O dziwo się udało. Droga z Oshu do Batken zajmuje nam ok. 7 godzin. Większość drogi wiedzie przez zakurzoną pustynię. Oczywiście jest ładna, asfaltowa i o wiele krótsza droga biegnąca przez enklawę uzbekistańską. Nam niestety nie wolno tam wjechać ? nie mamy wizy. W Batken wita nas pomnik Lenina. Nasze pozwolenia mają być do odebrania na ul. Engelsa 9. Po załatwieniu formalności, ruszamy w dalszą drogę. Jeszcze kawałek samochodem, a dalej już pieszo z karawaną osłów. Idziemy kilka godzin i zatrzymujemy się na nocleg. Kolejny dzień i kolejne godziny marszu. Na początek upał, na koniec deszcz. Pod wieczór zaczyna brakować sił. Nie wiem czy to wysokość, czy zmęczenie całą wcześniejszą podróżą, ale idę coraz wolniej i zostaję w tyle. Nasz przewodnik wrzuca mój plecak na konia. Niewiele to pomogło, po prostu brak mi już sił. Zostaję sam, wszyscy poszli do przodu, a ja nie wiem gdzie jest ten ?przód?. Stoję w lesie, w krótkim rękawku czując jak coraz bardziej otula mnie chłodna noc. Chce mi się śmiać. Tragi-komedii akt drugi. Jak na ironię, w plecaku miałem śpiwór, kurtkę, latarkę, itd. Zostałem jedynie z aparatem foto w kieszeni. Wracam do starej chaty, którą mijałem po drodze. W chacie na szczęście są zapałki. Siedząc przy ognisku czekam na wschód słońca. Rano brudny i niewyspany docieram do obozu.

Pierwsze dni to aklimatyzacja, wyjścia na lodowiec oraz dumanie jak suchą nogą przejść rzekę. Pierwsze wspinanie ? Vnutchka ?Rebellenflucht? VII 480m. Droga prowadzi odpękniętymi płytami, flekami. Cały czas Dulfer lub klinowanie. Po kilku godzinach dochodzimy do grani, która trójkowym terenem wyprowadza nas na szczyt. Zejście kamienistym, kruchym żlebem pod nieustającym obstrzałem luźnych kamieni. Do bazy docieramy po północy. Rozgrzewkowa droga zamieniła się w niezłą ?wyrypę?.

Kolejne wyjście to ?Diagonalna? 850m na Żółtej Ścianie. Dużo wspinania i jeszcze więcej zejścia. Trzeba się do tego przyzwyczaić.

Wypatrzyliśmy potencjalną nową linię na Żółtej Ścianie. Oglądanie przez lornetkę potwierdziło, że jest to jak najbardziej ?wkaszalne?. Rankiem wychodzimy z całym ?mandżurem?. Gdy dochodzimy pod ścianę zaczyna padać? Zostawiamy depozyt i wracamy do bazy. Następnego dnia pogoda jest niepewna, ale już lepsza. Idziemy. Szybkie podejście i już pokonujemy pierwsze metry ściany. Na pierwszym wyciągu świniak odmawia współpracy, klinuje się i nie ma zamiaru puścić. Nie pomagają prośby ani groźby. Trzeba zjechać i wyciągnąć. Po 60 m holowania nowy wór ma już kilka ładnych wytartych dziur. Pozdrawiamy polskich producentów? Idziemy zacięciem, tarciowymi płytami, rysami. Trudności miejscami przekraczają VI. Dochodzimy do zarośniętej półki i tu zostajemy na biwak. Noc mija na nieustającym zsuwaniu się w dół i wczołgiwaniu z powrotem. Rano z utęsknieniem czekamy na pierwsze promienie słońca. Rutyna poranka: sikanie, jedzenie. Cicha kontemplacja zawartości kubka, szumnie nazwanej śniadaniem. Próba znalezienia odpowiedzi na stale powracające pytanie: co ja tu k*** robię?? Pierwsze ruchy na skale jeszcze niezgrabne. Po ok. 30-40 m dostrzegam wspinaczkową ?kostkę?. Niczym nie niepokojona bezczelnie wisi sobie w szczelinie. Nie mamy żadnych informacji na temat dróg w tym miejscu ściany. Znaleziona kostka nie pozostawia jednak żadnych wątpliwości ? nie jesteśmy tu pierwsi. W tej sytuacji nasze marzenia o nowej drodze zostały pogrzebane. Bezcelowe jest kluczenie zachodami, tylko po to żeby obwieścić światu, że mamy nową drogę ? trójkowo – rzęchową. Nie pozostaje nam nic innego jak wycofać się i wrócić do bazy. Całe to nasze wspinanie, biwakowanie i wcześniejsze przygotowania, wyglądają teraz groteskowo. Tragi-komedii akt trzeci.

W ciągu dwóch tygodni pogoda diametralnie się zmienia. W dolinie witało nas słońce i czyste niebo. Teraz coraz częściej niebo pokrywają chmury, a noce są o wiele chłodniejsze.

Od 10 dni w bazie jesteśmy tylko my oraz 6 osobowa wyprawa z Moskwy. Nadchodzi dzień kiedy szykują się do zejścia. Proponują nam zamianę. Mają ogórki, paprykę, czosnek, w zamian chcą?. słoik majonezu! Do końca naszej wyprawy zachodzimy w głowę, skąd pomysł, że po 2 tygodniach w górach mamy majonez?

Wychodzimy pod ?Opposite to Asan?. Pogoda jest coraz gorsza, mgły i popołudniowy deszcz to już właściwie standard. Pobudka ok. 6 rano. O 7 zaczynamy się wspinać nowym wariantem drogi. Pokonujemy wyciąg za wyciągiem, a pogoda pogarsza się z każdą godziną. Po południu całą okolicę spowijają gęste mgły, a na nasze głowy zaczyna padać śnieg. Kończymy drogę i w zapadających ciemnościach szukamy zejścia. Karkołomne zjazdy kruchym i mokrym żlebem kończymy grubo po północy. Po 18 godzinach akcji jesteśmy znów przy naszych śpiworach. To była długa i męcząca wyrypa. Następnego dnia wszystkie mięśnie i kości dają o sobie znać.

Nasi miejscowi przyjaciele często goszczą u nas w bazie. Siedzimy, pijemy herbatę, rozmawiamy. O wszystkim. Porównujemy życie w Kirgizji i w Polsce. Nie mogą zrozumieć jak to jest, że nie mamy własnego mieszkania w Polsce. Jeśli pracuję to powinno być mnie stać na mieszkanie. Nie pojmują także, dlaczego kobieta również musi pracować. U nich kobieta zajmuje się domem i rodziną. Może nie mają McDonalds?ów czy Auchana, ale takie podstawowe potrzeby każdy ma zaspokojone. I co Pan na to Panie Premierze? Może zamiast drugiej Irlandii zrobimy sobie drugą Kirgizję? Często się z nimi widujemy. Przynoszą nam mleko, od nas dostają leki. Yerke zaprasza nas na obiad do swojej chaty. Pierwszy raz od wyjazdu najadamy się do syta. Opowiada nam o życiu w górach i pasterskiej codzienności.

Nasza wyprawa powoli dobiega końca. Czas poznosić do bazy depozyty i zacząć się pakować. Wychodzimy w górę lodowca na ostatnią wycieczkę. Zwiedzamy industrialną pustynię. Pozostałości po rosyjskiej armii, która wydobywała tutaj ?jakiś cenny kamień?. Miejscowi nie wiedzą dokładnie co, ale chyba musiało być cenne skoro zaangażowali takie siły tak daleko w górach. Domyślamy się, że mogły to być rudy uranu. W końcu na naszym dolnośląskim podwórku Rosjanie także prowadzili wydobycie.

Czekamy na przybycie transportu. Nadchodzi wieczór, a karawany nie ma. Może przyjdą w nocy. Zrywam się o 6 rano, aby sprawdzić czy są. Nie ma? Powinniśmy już schodzić, a nie ma osłów. Bez ich pomocy nie damy rady znieść wszystkiego na własnych plecach. Sytuacja jest patowa. Z pomocą przychodzą nam nasi przyjaciele. Dziergal oferuje swoje dwa osły i schodzi z nami. Po 14 godzinach szybkiego i męczącego marszu dochodzimy do drogi. Następnego dnia wracamy przez Vorukh do Oshu. Został nam jeden dzień na zwiedzanie miasta i zakupy. Cały dzień jemy, pijemy, kupujemy pamiątki. Następne dwie doby to dramat powrotu do domu. W czasie podróży analizujemy co można uznać za sukces, a czego nie. Osiągnięcia wyprawy może i nie są oszałamiające w porównaniu do planu, ale następnym razem ?

Przejścia:

  • Rebellenflucht VII – Vnutchka
  • Diagonalna 6a – Żółta Ściana
  • Opposite to Asan VI+ wraz z wariantem za VI – Srebrna Ściana
  • Próba na Żółtej Ścianie
  • Próba na Nienazwanej Turni